Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Napisał pracę o swoich bohaterskich prapradziadkach. Wygrał ogólnopolski konkurs

Aleksander Gąciarz
Aleksander Gąciarz
Nikodem Szydłowski obok fotografii swoich prapradziadków
Nikodem Szydłowski obok fotografii swoich prapradziadków archiwum
24 marca jest obchodzony Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Kilka dni przed tą datą Nikodem Szydłowski z Grębocina w gminie Nowe Brzesko odebrał w Archiwum Akt Nowych nagrodę za pierwsze miejsce w konkursie „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje…” w kategorii uczniów szkół ponadpodstawowych. Został nagrodzony za pracę "Bohaterowie II wojny światowej z Rudna Dolnego, o których zapomniano..." , poświęconą jego prapradziadkom, którzy w czasie II wojny światowej zostali zamordowani za pomoc udzielaną Żydom.

Nikodem jest absolwentem Szkoły Podstawowej w Mniszowie, a obecnie uczy się w III klasie Technikum Łączności w Krakowie. Choć wybrał szkołę techniczną, historia jest jego wielką pasją.

- Tak było już w szkole podstawowej. Nikodem często brał udział w konkursach historycznych, zdobywał na nich nagrody. W swojej obecnej szkole też jest znany ze swojej pasji – mówi mama laureata Iwona Szydłowska.

Pisząc pracę na konkurs "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje…" wykorzystał dzieje swojej własnej rodziny. Jej lektura pokazuje jednak, że aby zdobyć potrzebne informacje, nie wystarczyło poprosić o wspomnienia starszych członków rodziny. Nagromadzenie faktów, dat, nazwisk i wydarzeń wskazuje, że autor musiał się opierać na dokumentach. A tylko niewielka część z nich znajdowała się w rodzinnych zbiorach. Pozostałe udało się pozyskać z Archiwum Państwowego w Kielcach, Instytutu Pamięci Narodowej, archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau.

– Zdecydowana większość prac, która wpłynęła na konkurs, była związana z opisaniem historii własnej rodziny. Ci świadkowie wydarzeń, świadkowie historii związanych z II wojną światową, tak naprawdę na naszych oczach odchodzą, więc jest t ostatni moment na to, by z nimi porozmawiać i spróbować te historie opisać. Pokazuje to również jak bardzo ten temat jest ciągle żywy, również wśród społeczeństwa – mówił podczas gali rozdania nagród dyrektor Archiwów Państwowych dr Paweł Pietrzyk.

Nagrody laureatom wręczyła wiceminister edukacji narodowej Katarzyna Lubnauer i dyrektor Paweł Pietrzyk.

Poniżej prezentujemy nagrodzoną pracę Nikodema Szydłowskiego z niewielkimi poprawkami redakcyjnymi.

Agresja Niemiec na Polskę pozbawiła życia wielu istnień ludzkich. Przerażająca była mnogość zadawanych cierpień. Wojna zabijała w ludziach poczucie człowieczeństwa, ale nie wszyscy się temu poddali. Jedni walczyli z bronią w ręku, drudzy zmagali się z codziennymi problemami, by przetrwać następny dzień, a jeszcze inni skupiali się na pomaganiu potrzebującym. Takimi cichymi bohaterami z czasów II wojny światowej byli moi prapradziadkowie: Edward i Franciszka Szydłowscy oraz ich dzieci.

Młode małżeństwo

Edward Szydłowski, urodzony 16 marca 1892 roku w Warszawie w kamienicy przy ul. Nowolipki 21, był synem Jana i Marianny (z domu Wojdalska). Miał siostrę i brata. Po wybuchu I wojny światowej został powołany do armii carskiej. Losy wojenne rzuciły go na wschodnią Ukrainę w okolicę Charkowa. Tam poznał Franciszkę Berych, córkę kucharza armijnego, która urodziła się 13 kwietnia 1895 w Kowali koło Proszowic.
Młodzi wzięli ślub pod Charkowem w 1917 r. Tam też rok później urodziła się ich pierwsza córa Jadwiga. Pozostałe dzieci Zofia (ur. 1920) i Jerzy (ur. 1922) przyszły na świat już w Ogrodzieńcu, gdzie rodzina mieszkała od maja 1918 do października 1933. Edward był buchalterem i prowadził cementownię w Ogrodzieńcu i Zawierciu. Byli bardzo zamożni. W 1933 roku zamieszkali w Częstochowie przy ul. Ogrodowej. Córki uczyły się w Gimnazjum w Rybniku.

W Rudnie Dolnym

W 1933 roku Edward Szydłowski kupił swojej żonie w prezencie majątek w Rudnie Dolnym. Posiadłość traktowali jak letnią rezydencję. Tam też postanowili przeczekać II wojnę światową. Prapradziadek dał się poznać jako wybitny gospodarz, społecznik, oddany mąż i ojciec. Wśród żyjących jeszcze ludzi rodzina Szydłowskich została zapamiętana, jak zajeżdżała bryczką pod kościół w pobliskich Dobranowicach, Nowym Brzesku, czy Hebdowie oraz jak dzieliła się pieniędzmi z miejscowymi biedakami, którzy żebrali przy kościołach i próbowali całować rękę „jaśnie Pani” i „jaśnie Panu” za otrzymane datki. Oni nie pozwalali, aby ich całowano po rękach. Zawsze uśmiechnięci i życzliwi pozdrawiali ich: „Bóg z wami bracia”. Nigdy biedakami nie gardzili, lecz ich wspierali. Edward, jadąc bryczką, potrafił się zatrzymać i zabrać matkę z dzieckiem, która szła po błocie do kościoła. Zapraszali do swojego domu na obiad dzieci miejscowych biedaków. Moi prapradziadkowie cieszyli się niekwestionowanym autorytetem.

Na pomoc Żydom

Gdy wybuchła II wojna światowa i Niemcy stosowali zaplanowane i systematyczne ludobójstwo, rodzina Szydłowskich swoje serce kierowała na drogę pomocy tym, którzy potrzebowali wsparcia, żeby przeżyć. Kiedy władze okupacyjne rozpoczęły zakrojone na szeroką skalę działania wymierzone przeciwko społeczności żydowskiej, do Rudna Dolnego przybyli Żydzi. Moja rodzina przyjęła ich i ukrywała w stodole. Prapradziadkowie i ich dzieci wiedzieli, że odpowiedzialność za Żydów, którzy przebywali na ich posesji, spoczywała na nich. Byli świadomi, że życie osób, które udzielały schronienia Żydom, kończyło się egzekucją całej rodziny. Ale mimo to pomagali, a znajomość jidysz ułatwiała prapradziadkowi kontakt z Żydami.
Codziennie gotowali kilka garów ziemniaków, żeby wyżywić około stu nieznanych z nazwiska Żydów. Był to wielki wysiłek, bo do dworu w tym czasie przyjeżdżało wielu gości. Zdarzało się, że dopytywali, dlaczego gotują tak dużo ziemniaków. Wtedy praprababcia Franciszka odpowiadała, że to dla trzody. Mój tata i ciotka Joanna, pamiętają opowieści pradziadka Jerzego i ciotki Jadwigi, którzy skarżyli się, że bolały ich ręce od obierania. Wówczas mama karciła ich, żeby nie narzekali, bo inni głodują, więc obierali, gotowali i z narażeniem życia zanosili do stodoły.

Kolaborant

Tymczasem do dworu docierało coraz więcej Żydów. Już się nie mieścili w stodole. Zagrożenie stawało się coraz bardziej realne, bo w nocy wychodzili na wieś, a wśród miejscowej ludności był kolaborant, który współpracował z Niemcami. Prapradziadkowie w swoim dworze mieli dwie służące Żydówki: matkę i córkę. Były traktowane jak członkowie rodziny. Młodsza, Estera, mimo ostrzeżeń zaprzyjaźniła się w owym szmalcownikiem. 20 października 1943 roku przekazała ciotce Jadwidze, że jest z nim w ciąży. We dworze zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Prapradziadek Edward - pracownik Urzędu Gminy w Nowym Brzesku - wypisał dla Estery i jej matki przygotowane wcześniej Kennkarty. Wieczorem Estera spotkała się z ojcem dziecka i oznajmiła mu, że wraz z matką posiadają własne Kennkarty. Były przekonane, że im pomoże. Jednak doszło między nimi do kłótni. Do dworu przyszła z płaczem i powiedziała, że jej dziecko, które nosi pod sercem, ma za ojca najbardziej odrażającą bestię. Opowiedziała Jadwidze, że ojciec dziecka kazał im się wynosić z Rudna Dolnego.
Rano 21 października wyszły z matką na wieś, a gdy wracały do dworu pod posesją państwa Kaszów, aresztowało je Gestapo. Kolaborant doniósł Gestapowcom na prapradziadka Edwarda. Przy Żydówkach znaleźli fałszywe Kennkarty z jego podpisem. Niemcy zrewidowali Żydówki, zabrali Kennkarty i je wypuścili. Przerażone udały się do kolaboranta z nadzieją, że ich ukryje, lecz on wyprowadził je w pole, na tzw. kierków i tam rozstrzelał. Najpierw matkę, a później Esterę. Widzieli to naoczni świadkowie, którzy jeszcze żyją.

Śmierć Edwarda

Na drugi dzień, 22 października, gdy prapradziadek wracał do dworu z kierownikiem szkoły w Rudnie Dolnym panem Stasikiem, na dziedzińcu dopadli ich Gestapowcy. Pana Stasika wypuścili, a prapradziadkowi pokazali rozkaz i chcieli go na miejscu rozstrzelać. Zrobił się wielki harmider. Praprababcia Franciszka, widząc, co się dzieje, kazała uciekać dzieciom. Sama wybiegła na dziedziniec i błagała Niemców, by darowali Edwardowi życie. Wówczas została uderzona kolbą karabinu w głowę i zalana krwią upadła. Widząc to, Jadwiga wybiegła na dziedziniec i zajęła się matką. Jerzy i Zofia uciekli podziemnym tunelem, który prowadził spod dworu do Klasztoru w Hebdowie.
Gestapowcy zabrali prapradziadka. Jak się później okazało, przewieźli go pod Miechów, do Poradowa i tam, obok tartaku, zastrzelili. W czerwcu 1946 roku na posiedzeniu Sądu Grodzkiego w Miechowie naoczny świadek - Jan Jurkowski – ówczesny pracownik Zarządu Miejskiego w Miechowie zeznał, że widział egzekucję i przewiózł zwłoki na cmentarz w Miechowie. Podobnie zeznawał inny naoczny świadek Jan Grzędziela. To on wskazał miejsce pochówku dzieciom Edwarda. Jak się okazało, zostały złożone w zbiorowej mogile poza murami cmentarza. W 1946 roku sąd wydał zgodę na ekshumację zwłok i ponowny pochówek Edwarda Szydłowskiego. Zwłoki po wykopaniu z ziemi zostaly umieszczone w trumnie i w obecności najbliższej rodziny złożone do mogiły. Spoczywają na wojskowej części miechowskiego cmentarza.

Śmierć Franciszki

Ranna praprababcia Franciszka była przekonana, że Gestapowcy wrócą. Namawiała Jadwigę, żeby uciekała, ale ta nie opuściła matki. Zapewniała, że, jak nabierze sił, to uciekną razem. Za parę dni Gestapo rzeczywiście przyjechało do dworu. Przeszukali wszystkie budynki, ale Żydzi wcześniej opuścili zabudowania. Mimo to aresztowali Franciszkę i Jadwigę. Zabrali je do więzienia Montelupich w Krakowie, skąd w grudniu 1943 roku trafiły do KL Auschwitz – Birkenau w transporcie, liczącym 21 mężczyzn i 13 kobiet. Praprababcia Franciszka została oznaczona numerem 70460. Parę dni później została skierowana do komory gazowej i 12 stycznia 1944 roku zagazowana. Jej imię i nazwisko widnieje na tablicy w Muzeum Auschwitz – Birkenau w Oświęcimiu.

Zdali egzamin z człowieczeństwa

Jadwiga z więzienia Montelupich trafiła do obozu w Płaszowie, a potem ze względu na to, że była młoda i silna, została wywieziona do kopania rowów przeciwczołgowych za Tarnów, kiedy zbliżał się front wschodni. Uciekła stamtąd ze swoim przyszłym mężem Janem Kowalem. Po latach opowiadała, jak w obozie była bita, poniżana, gwałcona i musiała stać nago na apelu, na mrozie.
Jerzy po ucieczce z dworu dostał się do Armii Krajowej. Ukrywał się przed Gestapo, a 27 lipca 1944 r. brał udział w bitwie o Nowe Brzesko.
W czasie II Wojny Światowej Polska stanęła w obliczu ogromnego zniszczenia, cierpienia i potrzeb humanitarnych. Wojna pozostawiała miliony sierot, bezdomnych, uchodźców i głodujących ludzi. W obliczu tych straszliwych warunków, wielu ludzi o wielkich sercach nie mogło pozostać obojętnych. Takimi osobami była moja ciotka Zofia i jej mąż Zygmunt Walczyk. To oni otworzyli swój dom, aby przyjąć potrzebujących, oferując im dach nad głową, wyżywienie i wsparcie. To dowodzi, że nawet w najcięższych chwilach ludzkość potrafi wykazać się ogromnym współczuciem i determinacją.
Rodzina Szydłowskich do końca życia zachowała swoją godność. Moi przodkowie wymagali od siebie zbyt wiele – nie mogli zbawić świata zdominowanego przez tych, którzy głosili ideę wymordowania milionów ludzi ze względu na pochodzenie. Tego, że trzeba pomagać, nauczyli się w domu rodzinnym i pomagania uczyli swoje dzieci. Dziś jestem z nich dumny, bo dzięki ich postawie należą do ludzi, którzy zdali egzamin z człowieczeństwa i bezinteresownej miłości do drugiego człowieka.

Przetworzona żywność jest jak narkotyk!

emisja bez ograniczeń wiekowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski