Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

1 X 1964 r., Kraków, ul. Loretańska, Technikum Energetyczne

Ciąg dalszy jutro
Panna Szewczyk była wciąż młodą i raczej ładną kobietą.

Marta Szreder: LOLO (odc. 39)

W technikum uczyła od ponad roku i mimo że wyglądem może nie przypominała znanych aktorek, to jej uroda była wystarczająco atrakcyjna, by utrudniać pracę w szkole, w której przeważającą większość stanowiła płeć męska. Jednak do tej pory udawało się jej zapanować nad tą bandą wyrostków, jak ich w myślach nazywała, chociaż nie było to łatwe i ko-sztowało ją sporo nerwów.

Tego dnia od rana była zdenerwowana. Czekała ją lekcja z IV b, a tej klasy nie lubiła szczególnie. Wśród uczniów nie było ani jednej dziewczyny, zamiast tego ponad dwudziestu chłopaków, prawie dorosłych i ewidentnie przechodzących burze hormonalne. W dodatku, całkiem słusznie zresztą, spodziewała się, że temat lekcji wywoła sporo emocji.

Poczekała, aż dzwonek zamilknie, po czym w bojowym nastroju weszła do klasy. Uczniowie zamilkli na jej widok i wstali posłusznie z miejsc. Panna Szewczyk gestem pozwoliła im usiąść i odwróciła się, żeby zapisać temat na tablicy:

- "Układ rozrodczy człowieka" - słowa te, dokładnie tak jak się spodziewała, natychmiast wywołały na sali szmer ekscytacji.

- Banda szczeniaków - pomyślała w duchu, przewracając przy tym oczami.

Kiedy odwróciła się w stronę uczniów, szmer ucichł, ale głupawe uśmieszki nie zniknęły z ich twarzy.

- Dobrze, zatem na początek sprawdzimy, kto dziś przygotował się do lekcji - powiedziała pewnym siebie tonem.

Usiadła za biurkiem i otworzyła dziennik, ale jak zwykle odpowiedziała jej tylko głucha cisza.

- Kto potrafi odpowiedzieć na pytanie, z czego jest zbudowany układ rozrodczy? - spytała po chwili, wodząc wzrokiem po znieruchomiałych twarzach.

Nadal nikt się nie zgłaszał, a uczniowie patrzyli na nią w napięciu.

- Dziś przynajmniej nie wyglądają na śmiertelnie znudzonych - pomyślała panna Szewczyk, wstając z krzesła.

- No, który z was tu był zawsze taki przemądrzały - westchnęła, rozglądając się w poszukiwaniu ofiary.

Dopiero teraz zauważyła, że siedzący w pierwszej ławce Karol Kot, uczeń, który do tej pory zazwyczaj był irytująco aktywny, dziś jako jedyny nie zdradza zainteresowania tematem i... gapi się w okno.

- Kot, może ty nas oświecisz - zapytała, podchodząc do Karola, ale on wydawał się jej nie usłyszeć.

Dopiero kiedy kolega trącił go w ramię, wstał i popatrzył na nauczycielkę nieobecnym wzrokiem.

- Z czego jest zbudowany układ rozrodczy? - niezrażona ponowiła pytanie, a on w jednej chwili jakby zmienił się na twarzy i przeszył ją spojrzeniem, które sprawiło, że mimowolnie cofnęła się.

- Ale męski czy żeński? - odpowiedział czystym i dźwięcznym głosem, a jego pytanie wywołało tłumione śmiechy na sali.

- Możemy zacząć od żeńskiego - powiedziała panna Szewczyk, przeczuwając, że zaraz zacznie tracić grunt pod nogami.

- To chyba pani powinna lepiej wiedzieć - rzekł Karol, lustrując bezczelnie, z góry do dołu, zgrabną sylwetkę nauczycielki.
Panna Szewczyk nie spodziewała się takiej odpowiedzi, a już na pewno nie od tego niepozornego chłopca.

W dodatku niewiele trzeba było, by podsycić wesołość pozostałych uczniów.

- Cisza! - wrzasnęła, uderzając, jak to miała w zwyczaju, dziennikiem o ławkę.

- Znasz odpowiedź, czy mam od razu wpisać ocenę niedostateczną? - zapytała, czując, jak od wewnątrz zalewa ją fala gorąca.

- Ja nic o tym nie wiem, pani profesor. Jestem przecież jeszcze za młody na takie sprawy - powiedział Karol, a ona mogłaby przysiąc, że mówiąc to, puścił do niej oko.

Tymczasem reszta uczniów już nawet nie próbowała zachować powagi. Po raz pierwszy byli świadkami tego, jak twarz zawsze nieugiętej i surowej panny Szewczyk wprost spąsowiała, nie wiadomo czy ze wstydu, czy ze złości i po chwili nauczycielka wybiegła na korytarz.

1 X 1964 r., Kraków, ul. Siemiradzkiego, Komenda Miejska MO

Starszy sierżant Pełczyński wrócił na swoje stanowisko i usiadł za biurkiem. Wyjął z kieszeni notes i otworzył go na pierwszej stronie. Przez chwilę wpatrywał się w dwa słowa, zapisane rękę młodziutkiej zakonnicy.

- Czerwona tarcza - powiedział na głos, chociaż w pokoju, poza nim nie było nikogo.

Podszedł do okna i otworzył je na oścież.

- Jaka tarcza, do cholery? Co to może oznaczać? Czy to ma związek ze sprawą? - zastanawiał się, patrząc na wstający nad Krakowem świt.

(Ciąg dalszy jutro)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski