Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

17 minut do śmierci

Redakcja
Rosjanie zabili prezydenta Czeczenii Dżochara Dudajewa, korzystając z... pomocy amerykańskiej Było ich czterech w terenowej Niwie: prezydent Dżochar Dudajew, wojskowy prokurator republiki Magomied Żanijew, czeczeński ambasador w Moskwie, Hamad Kurbanow i Wacha Ibragimow. Przeżył tylko jeden.

Mirosław Kuleba

Mirosław Kuleba

Rosjanie zabili prezydenta Czeczenii Dżochara Dudajewa, korzystając z... pomocy amerykańskiej

Było ich czterech w terenowej Niwie: prezydent Dżochar Dudajew, wojskowy prokurator republiki Magomied Żanijew, czeczeński ambasador w Moskwie, Hamad Kurbanow i Wacha Ibragimow. Przeżył tylko jeden.
 Wacha Ibragimow jest wysokim, dobrze zbudowanym, trzydziestoośmioletnim mężczyzną o pochmurnej twarzy. Mówi spokojnie, z namysłem, zaciskając pięści. Kiedy opowiada o Dudajewie, widać że cały pogrąża się we wspomnieniach, jakby przeżywał na nowo każdą chwilę sprzed pięciu lat. Pięć lat! To już tyle minęło od dnia, kiedy Dżochar Dudajew skonał, leżąc obok niego.
 Dzisiaj, siedząc w pustym, ciemnym pokoju, obaj mozolnie szukamy prawdy o tamtym dniu. Prawdy o największej tajemnicy pierwszej czeczeńskiej wojny.

Przesłuchanie w okopach

 Zanim wojna wybuchła w grudniu 1994 r., Wacha Ibragimow był czeczeńskim biznesmenem średniego szczebla. Miał za sobą nieukończone studia na wydziale prawa Uniwersytetu Moskiewskiego i uniwersytetu w Groznym oraz menedżerskie w Ałma Acie. Po rosyjskiej agresji wrócił do domu i wstąpił do oddziału pospolitego ruszenia, walczącego w rejonie Samaszek, a potem pod Oriechowem. Któregoś dnia, w okopach, napisał na prośbę towarzyszy broni artykuł "Oskarżam". Była to krytyka poczynań dudajewskiego reżimu. Tekst, który opublikował w gazecie "Iczkeria", trafił do rąk prezydenta. Było to w kwietniu 1995 r., w najtrudniejszym okresie wojny, kiedy armia czeczeńska została przyparta do przedpola gór. Wydawało się, że Rosjanom wystarczy jeszcze kilka tygodni, aby do końca spacyfikować republikę.
 Podczas inspekcji linii obronnych pod Oriechowem Dżochar Dudajew wezwał do siebie świeżo upieczonego publicystę. Wcześniej Wacha widział prezydenta dwa razy, ale nigdy nie zamienili ze sobą nawet słowa. Miał jednak własną opinię o Dudajewie, którą sam charakteryzuje jako "krytyczne poparcie".
 - Ponad cztery godziny rozmawialiśmy w cztery oczy - _opowiada Wacha.
- _Zrobiłem mu zwykłe przesłuchanie. I żadne z moich krytycznych pytań nie pozostało bez wyczerpującej odpowiedzi. Poznałem wtedy fakty, o jakich nie mógł wiedzieć zwykły Czeczeniec, nie znający tajemnic wielkiej polityki. On znalazł czas i miał ochotę mi odpowiadać.

Na zawsze razem

 W rezultacie rozmowy, w lipcu 1995 r., Dudajew ponownie wezwał Wachę do siebie i zaproponował mu stanowisko inspektora Gwardii Prezydenckiej. Był to elitarny oddział składający się z 99 bojowników - tylu, ile imion ma Allah. Gwardia, do której prezydent samodzielnie dobierał kandydatów z całej republiki, stanowiła jego osobistą ochronę.
 Funkcja inspektora Gwardii Prezydenckiej, o bliżej nie sprecyzowanych kompetencjach, była pierwszym oficjalnym stanowiskiem Ibragimowa w otoczeniu prezydenta. Po jakimś czasie został jego sekretarzem prasowym. A w sierpniu 1995 r. Dżochar zaproponował mu stanowisko pomocnika prezydenta do spraw polityki zagranicznej.
 Zaskoczony i szczęśliwy Ibragimow nie zdołał się wtedy powstrzymać od ironicznej uwagi:
 - To pewnie z powodu deficytu kadrowego w naszym rządzie... Jedyne, co mogę ci obiecać, to, że niczego nie ukradnę i nie zdradzę.
 Dżochar, któremu po jego pierwszych słowach twarz nagle pociemniała z gniewu, roześmiał się.
 - Zbyt wiele na siebie bierzesz!
 Obaj jeszcze nie wiedzieli, że ta chwila połączy ich już na zawsze, chociaż to "zawsze" miało trwać bardzo krótko.
 - Od tego dnia do ostatniej chwili jego życia byłem razem z__nim - mówi Wacha, wpatrując się w obraz utrwalony na dnie pamięci. - To był najlepszy uniwersytet, jaki miałem w życiu. W Dżocharze Dudajewie w szczęśliwy sposób połączyły się geniusz polityka i talent dowódcy. Bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że obecność takiego lidera w krytycznym okresie naszej historii była dla narodu czeczeńskiego wielkim szczęściem.

Życie wilków

 14 czerwca 1995 r. oddział 152 straceńców, dowodzony przez Szamila Basajewa, uderzył na Budionowsk, miasto położone 160 km od granic Czeczenii. Nad Rosją zawisł koszmar - wizja partyzanckich ataków na rosyjskie miasta. Nie były to czcze obawy: w razie niekorzystnego rozwoju sytuacji na czeczeńskich frontach Rosjanie mogli zakosztować dramatu Budionowska w kolejnych miejscach.
 Szamil zdecydował się na akcję, która uniemożliwiła Rosjanom wykorzystanie miażdżącej przewagi: zabarykadował się w szpitalu, do którego spędził kilka tysięcy zakładników z całego miasta. Złamał reguły cywilizowanego prowadzenia wojny i święte prawa czeczeńskiego wojownika, ale ceną za potępienie całego świata, jakie na niego spadło, był wstrząs, który obudził Rosję i doprowadził do zatrzymania wojny.
 Spełniły się wszystkie rachuby Szamila. Nieudolna próba szturmowania szpitala, podjęta przez pijane wojska federalne, zakończyła się masakrą zakładników. Rosja musiała ustąpić. W Czeczenii ogłoszono zawieszenie broni i rozpoczęto rokowania pokojowe. Był to sukces Basajewa, chociaż Dżochar mówił później: Szamil miał wziąć Moskwę, a zdobył szpital położniczy.
 Proces pokojowy zakończył się definitywnie po kilku miesiącach, 8 października 1995 r., kiedy to Rosjanie przeprowadzili niespodziewany nalot bombowy na rodzinną wioskę Dudajewa, Roszni-czu. Spodziewali się, że zabiją prezydenta. Od tego momentu Dudajew wiedział, że rozpoczęło się wielkie rosyjskie polowanie na wilki. I sam podjął wilczy tryb życia.

Śmierć jest nieunikniona...

 - 12 lutego 1996 roku Rada Bezpieczeństwa Rosji podjęła decyzję o fizycznej likwidacji Dżochara Dudajewa - mówi Ibragimow. - Wyznaczono nawet termin, do 31 marca. Dowiedzieliśmy się o tym już następnego dnia, od naszego człowieka w rosyjskim sztabie generalnym. Śmierć Dżochara była potrzebna Jelcynowi do zwycięstwa w drugiej turze wyborów prezydenckich.
 Rosjanie nie mogli wiedzieć, gdzie bezpośrednio znajduje się Dudajew, potrafili określić tylko rejon. - Wiedzieliśmy, że nie mogą poznać kodu telefonu satelitarnego prezydenta, jeśli Amerykanie im nie pomogą. Na razie bili na oślep. Pod nieobecność Dudajewa rozwijaliśmy telefon i zawsze przylatywały samoloty. Wyliczyliśmy, że przez 17 - 20 minut mógł rozmawiać.
 Kiedy polowanie stało się już bardzo niebezpieczne i po każdej rozmowie zaczynało się zmasowane bombardowanie, Ibragimow poprosił prezydenta o zaprzestanie rozmów na jakiś czas.
 - Nie, nie mogę, nie mam prawa
- odrzekł Dudajew.
 Kiedy Wacha próbował nalegać, usłyszał:
 - Śmierć to zjawisko bardziej naturalne niż narodziny. Podczas gdy przychodzimy na świat przypadkiem, to śmierć jest nieunikniona i nieodwracalna.

Dżochara odstrzelił Clinton

 - Tego wieczoru wyjechaliśmy na leśną drogą za Gechi-czu, niwą i UAZ-em. W chwili uderzenia rakiety staliśmy w trójkę przy niwie, prezydent, Kurbanow i ja. Telefon stał na masce silnika, a antena na dachu auta. UAZ z żoną prezydenta Ałłą i jego ochroną stanął w pewnej odległości.
 Rakieta uderzyła w maskę silnika. Druga, po chwili, spadła około 40 metrów dalej w lesie. - Kiedy odzyskałem świadomość, była już noc i wszystko wokół paliło się jakimś pomarańczowym płomieniem.
 Miałem ranę w prawym boku, do której można było włożyć pięść, wyrwane cztery żebra, strzaskany staw kolanowy i rękę. Włosy były spalone, w tyle głowy utkwił odłamek.
 Pełzłem z krzaka, na który rzuciła mnie eksplozja. Pierwsze, co usłyszałem, to wołanie: "Wacha ranny!". Widząc odrzucone szczątki niwy, pomyślałem, że rakieta uderzyła w samochód od tej strony, gdzie stałem, i skoro żyję, to wszyscy pozostali także. Podbiegli gwardziści, ale ich odtrąciłem i powiedziałem: "Zobaczcie, co z Dżocharem".
 Znów straciłem przytomność, a kiedy ją odzyskałem, z trudem zrobiłem trzy - cztery kroki idąc w tym żółtym, piekielnym ogniu, płonącym wokół nas, i zobaczyłem Wischana, siostrzeńca Dudajewa, który zajęty był kimś leżącym na ziemi. "Wischan, kto to?", zapytałem go. "To Duki" \*, odparł. "Co z nim?". "Dobrze, dobrze". Nie chciał mi wtedy mówić, że prezydent jest martwy. Odłamek trafił Dżochara w potylicę i przeniknął do czaszki. Hamadowi zniosło połowę głowy. Żanijew miał tylko maleńką rankę na skroni...
 A potem dowiedzieliśmy się, że
19 kwietnia 1996 roku, dwa dni przed śmiercią Dudajewa, podczas Forum Antyterrorystycznego w Egipcie, prezydent Bill Clinton przekazał Jelcynowi kody systemu telefonii satelitarnej Saturn, jakim posługiwał się Dżochar Dudajew. W tych dniach, 19, 20 i 21 kwietnia, na terytorium całej Czeczenii wyłączono wszystkie źródła elektryczności, mogące dawać jakikolwiek sygnał przeszkadzający w namierzeniu telefonu prezydenta. Właśnie na ten sygnał zakodowano rakiety klasy powietrze-ziemia na rosyjskich myśliwcach Su-27, a żeby skrócić czas lotu, samoloty znajdowały się w ciągłej gotowości razem z latającym laboratorium typu Awacs. Ten megasamolot w momencie ataku znajdował się bezpośrednio nad nami. Słyszeliśmy go w czasie ostatniej rozmowy Dżochara.

Mroczna tajemnica

 Powracamy z leśnej drogi pod Gechi-czu, gdzie pozostał wrak prezydenckiej niwy. Wacha Ibragimow z trudem, powoli odnajduje się w rzeczywiostości, w której nie ma już Dżochara. Jeszcze słyszy jego ostatnie słowa, które okazały się - jak później sam zrozumiał - tylko przywidzeniem zamierającego od upływu krwi mózgu Wachy. Jest wieczór, Czeczenia znowu krwawi w strasznej wojnie. Siedząc z nim w pustym, ciemnym pokoju, zagłębiam się w największą, mroczną tajemnicę drugiej czeczeńskiej wojny. Zagadkę zbrodni, która jeszcze czeka na swój trybunał i sędziów.
 W kwietniu 2000 r. były rosyjski premier Stiepaszyn ujawnił w wywiadzie telewizyjnym, że Rosja była gotowa do nowej wojny w Czeczenii już w marcu 1999 r. Czy to tylko straszny, niewytłumaczalny przypadek, że 19 marca tego roku na zatłoczonym bazarze we Władykaukazie, stolicy Osetii Północnej, wybuchła potężna bomba, która zabiła na miejcu 64 osoby, a kilkaset poraniła? Jeśli to przypadek - to taki sam, jak trzy wybuchy bomb w Mineralnych Wodach, Piatigorsku i jeszcze gdzieś na Kubaniu tego samego kwietniowego dnia 2001 r., kiedy amerykański sekretarz stanu przyjmował w Waszyngtonie szefa czeczeńskiej dyplomacji, Iliesa Achmadowa.
 Trzy dni później kolejny zamach
- tym razem w centrum Groznego. Ładunek wielkiej mocy wybucha na trasie przejazdu prezydenta Maschadowa. Bomba zostaje odpalona w chwili, kiedy mijało ją prezydenckie auto. W asfalcie powstaje dziura dwumetrowej głębokości, są ranni i zabici.
 Rachuba była taka: Osetyjczycy, w odwecie za Władykaukaz, dokonują zamachu na Maschadowa. Teraz kolej na Czeczeńców - robią znienawidzonym Osetyjczykom Noc Długich Noży. Rosja przywozi na czołgach... pokój.
 Ten scenariusz, bardzo realny, nie zadziałał. Groza nowej wojny przyćmiła grozę masakry na bazarze. Czeczeńcy nie mieli trudności z odgadnięciem sensu tragicznych wydarzeń. Szamil Basajew już wtedy wskazał winnego: według niego akty terroru zaplanował szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji, Władimir Putin, a wykonali dywersanci wyszkoleni w rosyjskiej bazie wojskowej w Mozdoku.
 "Bombowy" scenariusz na razie nie wypalił, ale komuś widocznie bardzo spodobała się metoda. Na kolejne eksplozje nie trzeba było długo czekać.
 Straszna detonacja w Bujnaksku, która zniosła cały segment wielopiętrowego domu zamieszkanego przez dagestańskich pograniczników, jakoś niewiele obeszła Rosję. Zginęli ludzie z Kaukazu. Poza tym od początku było jasne, że to incydent w lokalnej mafijnej wojnie o kawior i jesiotry.
 "Ktoś" wyciągnął z tego wnioski. Trzeba było, aby domy zaczęły wylatywać w powietrze w samej Rosji. I wyleciały. W Moskwie i Wołgodońsku. W Riazaniu sztuka się nie udała: mieszkańcy schwytali podejrzanych osobników, majstrujących w piwnicy wieżowca przy pękatych workach. Osobnicy okazali się funkcjonariuszami wiadomych służb. Wyjaśnili, że przeprowadzają tylko "ćwiczenia". A potem wyszło na jaw, że godzinę wcześniej ten właśnie dom został przekazany kompetentnym organom jako sprawdzony i "czysty". Pierwszy zastępca szefa administracji prezydenta Jelcyna, Igor Szabdurasułow, nie zdzierżył wtedy i rzucił nieopatrznie w telewizji: "W eksplozji domu przy Szosie Warszawskiej w Moskwie jest bardzo dużo niejasności i jeżeli posiadane przez nas informacje potwierdzą się, to komuś bardzo się oberwie".
 Komu te fajerwerki były potrzebne? Putin nie był już wtedy szefem kontrwywiadu, Jelcyn z powodu jakichś tajemniczych zasług uczynił go premierem - ale żeby zostać prezydentem, Putin potrzebował wojny z Czeczenią.

Świadkowie

 - W tym czasie pracowałem w Groznym jako szef Centrum Informacyjnego przy Sztabie Operacyjnym czeczeńskich sił zbrojnych - opowiada Wacha Ibragimow. - W ostatniej dekadzie września 1999 roku dostarczono do naszej dyspozycji trzech oficerów GRU Sztabu Generalnego Rosji. Byli to płk GRU Zuriko Amiranowicz Iwanow, kpt. Aleksiej Gałkin i st. lejtn. Władimir Pachomow. Rosjanie potwierdzili później oficjalnie, że ci ludzie zaginęli bez wieści. Razem z nimi trafiły do nas szyfry, kody, mapy, rozmaite materiały wywiadowcze. Posiadali przy sobie legitymacje, na podstawie których wszystkie organy i struktury państwowe były zobowiązane okazywać im pomoc. Niebagatelną rolę w ich ujęciu odegrał czwarty z tej grupy, Czeczeniec Wisadi Abdułłajew, który był podwójnym agentem. Wszystkich zatrzymano na samej granicy, w pobliżu Iszczorskiego Mostu.
 Przesłuchania prowadził szef Sztabu Operacyjnego, Mumadi Sadajew, który sam ma 20-letnią praktykę w strukturach GRU. W czasie przesłuchań, w których udało mi się uczestniczyć, płk Iwanow, zapytany, kto, według niego, mógł brać udział w wysadzaniu domów w Rosji, opowiedział o pewnej biesiadzie ze znajomym generał-majorem FSB. Kiedy alkohol rozwiązał generałowi język, wypsnęło mu się: "Nieźle wystawiliśmy tych czarnuchów" \\.__Kapitan Gałkin oficjalnie, w głośnym artykule opublikowanym na łamach amerykańskiego pisma "Independent", zarzucił zorganizowanie zamachów rosyjskiemu wywiadowi wojskowemu GRU i kontrwywiadowi FSB. Najciekawsze informacje miał Pachomow, pochodzący z Wołgodońska. Opowiadał o swoim rówieśniku, który był bezpośrednim wykonawcą zamachu bombowego na dom mieszkalny w tym mieście.
 Dysponując takimi zeznaniami, czeczeńskie władze wyznaczyły nagrodę w wysokości 1 miliona rubli albo 250 tysięcy dolarów dla tego, kto dostarczy dowody, wskazujące sprawców wysadzania domów w Rosji. Do Groznego zaczęła spływać rzeka informacji, od samych Rosjan. - Uznaliśmy, że na uwagę zasługują tylko pochodzące z dwóch źródeł. Pierwszym z nich byli dwaj wysocy funkcjonariusze FSB, którzy oświadczyli, że gotowi są ujawnić kulisy zbrodni w obecności międzynarodowych ekspertów i dziennikarzy. Fakty, o których mówili, po prostu powalały z nóg. Drugim źródłem są dwaj ludzie z otoczenia szefów jelcyńskiej administracji, Prichod’ko i Szabdurasułowa, którzy przysięgli, że ujawnili całą prawdę.
 Na podstawie tych sygnałów i własnych informacji czeczeńskie władze w połowie października 1999 r. wystąpiły z oficjalnym oświadczeniem, że przedstawią całość uzyskanych materiałów, jeśli do Czeczenii przybędą międzynarodowi eksperci, włącznie z rosyjskimi. Oświadczenie to zostało przekazane do struktur europejskich, ONZ i Radia Swoboda. Nie było żadnego odzewu. W tej sytuacji protokoły przesłuchań wraz z pozostałymi materiałami przekazano za granicę, gdzie zostaną opublikowane w postaci Białej Księgi.
 - Trzech oficerów GRU oddano do dyspozycji Abu Mowsajewa, szefa czeczeńskiego kontrwywiadu. Z Groznego, pod bombami, wyprowadzał ich szef ochrony osobistej Szamila Basajewa, Chasan. On sam został ranny, a jego podopieczni zginęli, przywaleni w schronie płytą stropową, razem z pięcioma naszymi ludźmi. Był to nieszczęśliwy przypadek, ale ich los był i tak przesądzony. Rosjanie nie spoczną, póki nie pozbędą się wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób brali udział w tych zamachach. Będą ich wysyłać do Czeczenii, gdzie będą ginąć, od kul między oczy albo w plecy, albo będą mieć wypadki na drogach, albo utopią się po pijanemu. Przeżyją tylko ci, których uratuje ujawnienie prawdy o zbrodni. Wtedy już Rosja będzie mogła pozwolić im żyć...

Żywi i martwi

 Protokoły z przesłuchań trzech oficerów GRU, wziętych do niewoli przez Czeczeńców, miał otrzymać i opublikować w swoim wielkonakładowym piśmie "Sowierszenno Sekretno" ("Ściśle Tajne") znany rosyjski dziennikarz Artiom Borowik. 9 marca 2000 r., w dniu swojego wylotu na spotkanie z Czeczeńcami w Wąwozie Pankisskim, Artiom i towarzyszący mu czeczeński biznesmen Zija Bażajew zginęli w wypadku lotniczym na lotnisku Szeremietiewo. Ponieśli śmierć w nie wyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach. W tym samym czasie nieznani sprawcy zamordowali włoskiego dziennikarza Antonio Russo, jedynego cudzoziemca pracującego wtedy w Wąwozie Pankisskim. Z wynajętego w Tbilisi mieszkania zniknął cały jego sprzęt i materiały.
 - Żywi zamykają oczy martwym, martwi otwierają oczy żywym - _mówi Wacha Ibragimow. - Jeśli to, co się z nimi stało, jest przypadkiem, to dlaczego ten przypadek okazał się taki tragiczny dla nich i taki szczęśliwy dla rosyjskich władz?
MIROSŁAW KULEBA
 \Duki - tak nazywali Dżochara Dudajewa najbliżsi
 \
\* właść: _Zdorowo my podstawili etich czurok,
tj. Czeczeńców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski