Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

20-letni arcymistrz z Wieliczki, wicemistrz świata w szachach błyskawicznych Jan-Krzysztof Duda: Bez szczęścia nie da się wygrywać [ZDJĘCIA]

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Rozmowa z 20-letnim arcymistrzem Janem-Krzysztofem Dudą, zawodnikiem MKS MOS Wieliczka i studentem Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie, nowym wicemistrzem świata w szachach błyskawicznych.

– W niedzielę w Sankt Petersburgu został Pan wicemistrzem świata w szachach błyskawicznych i zajął trzynastą lokatę w szachach szybkich. Czym się różnią te odmiany?

– W szachach szybkich (rapidzie) zawodnik ma do dyspozycji podczas partii 15 minut oraz 10 sekund na każdy ruch, a w błyskawicznych (blitzu) – odpowiednio 3 minuty plus dwie sekundy na każdy ruch.

– Ma Pan na koncie wiele osiągnięć. Jak traktuje Pan ostatnie?

– To mój największy sukces w dotychczasowej karierze. Nie spodziewałem się go. W turnieju wzięli udział prawie wszyscy najlepsi szachiści świata. Przed zawodami nie stawiałem sobie jakiegoś celu. Nie zakładałem wyniku, jaki mogę osiągnąć. Chciałem pograć sobie z czołowymi zawodnikami globu. I uzyskałem najlepszy indywidualny wynik w historii polskich szachów. Na równi z nim stawiam trzecie miejsce zdobyte w drużynowych mistrzostwach świata w Chanty-Mansyjsku w 2017 roku i czwarte, także drużynowe, w Olimpiadzie Szachowej w Batumi w ubiegłym roku. Bardzo cenię sobie także pierwsze moje mistrzostwo Polski seniorów, uzyskane również w 2018 roku.

– W Sankt Petersburgu w blitzu wygrał Pan aż 15 partii, a po trzy zremisował i przegrał. W pierwszych ośmiu partiach zdobył Pan 5 punktów. Przegrał z mistrzem świata w szachach klasycznych, Norwegiem Magnusem Carlsenem i Rosjaninem Piotrem Swidlerem, dwie inne partie zremisował, a cztery wygrał. Potem grał Pan już lepiej.

– Wygrałem osiem kolejnych pojedynków, w tym sześć z Rosjanami. Jednym z nich był Jan Niepomniaszczij. Prezentuje on styl gry, który mi nie leży. Wcześniej z nim trzykrotnie przegrałem i raz zremisowałem. Tym razem pewnie go pokonałem, i to czarnymi. Miałem inicjatywę w grze. To mi dodało skrzydeł. W końcówce turnieju zremisowałem – grając też czarnymi – z Rosjaninem Siergiejem Karjakinem. Przegrałem tylko z Amerykaninem Hikaru Nakamurą, a w trzech innych partiach zwyciężyłem. Przed ostatnią rundą było już pewne, że zajmę samodzielnie drugie miejsce. Ścigałem tylko Carlsena. On aż osiem partii zremisował, jednak żadnej nie przegrał.

– W turnieju szachów szybkich był Pan trzynasty. Aż czy dopiero?

– To bardzo dobry wynik, bo przystępowałem do gry jako zawodnik rozstawiony z numerem 38. Początkowo miałem problem z wygrywaniem partii. Zanotowałem dużo remisów, nawet grając białymi. Potem zacząłem częściej wygrywać. W końcówce turnieju zremisowałem z Nakamurą i pokonałem Swidlera.

– Poprzednie mistrzostwa świata w rapidzie i blitzu odbyły się w 2017 roku w Rijadzie. Zajął Pan tam odpowiednio 25. i 60. miejsce. Kolejne zawody w obu tych konkurencjach także były planowane w Arabii Saudyjskiej. Dlaczego zostały przeniesione do Rosji?

– Już przed rokiem Arabia Saudyjska nie wpuściła szachistów z Izraela. Przed obecnym turniejem doszła afera związana ze śmiercią znanego dziennikarza (Dżamal Chaszkukdżi został zamordowany w saudyjskim konsulacie w Stambule; wg CIA zabójstwo miał zlecić syn i następca tronu króla Salmana, Muhammad ibn Salman – przyp.). Przeniesienie zawodów do Sankt Petersburga było możliwe dzięki byłemu wicepremierowi Rosji Arkadijowi Dworkowiczowi, który niedawno został prezesem FIDE. Saudyjczycy nadal jednak sponsorowali turniej i dlatego zawody nosiły nazwę króla Salmana.

– Jakie nagrody przeznaczono dla najlepszych szachistów?

– Za drugie miejsce otrzymałem 50 tysięcy dolarów, a za trzynaste – 9 tysięcy. Dostałem też gratulacje od premiera Mateusza Morawieckiego, który złożył mi je na Twitterze. To było dla mnie bardzo miłe zaskoczenie.

– W światowym rankingu FIDE po turnieju w Sankt Petersburgu zajmuje Pan 19. miejsce w szachach klasycznych, siódme w błyskawicznych i 35. w szybkich.

– Wcześniej w szachach klasycznych byłem 18., ale na styczniowej liście wyprzedził mnie Czech David Navara. W blitzu awansowałem natomiast aż o 40 pozycji. W tej konkurencji nie gra się aż tak często, obowiązuje większy przelicznik punktowy, w turniejach można zdobyć więcej „oczek” i więcej ich stracić, dlatego są tak duże skoki w rankingu.

– W pierwszej „100” światowego rankingu w szachach klasycznych młodsi od Pana są tylko 19-letni Chińczyk Yi Wei (22. miejsce) oraz 18-latkowie Irańczyk Parham Maghsoodloo (66.) i Amerykanin Jeffery Xiong (71). Grał Pan już z nimi?

– Tylko z Weiem. To bardzo utalentowany zawodnik. Ostatnią partię z nim, grając białymi, przegrałem, a resztę zremisowałem. Jest szachową nadzieją Chin, choć ostatnio spisywał się słabiej. W Sankt Petersburgu nie wystąpił. Maghsoodloo podobno trenuje aż 11 godzin dziennie. Xiong ma chińskie pochodzenie, ale mieszka w USA. Obaj w rankingu FIDE nie przekroczyli jeszcze 2700 punktów.

– Pana ranking wynosi 2738, ale w szachach błyskawicznych aż 2818. Został Pan pierwszym Polakiem, który przekroczył barierę 2800. To chyba dodatkowy powód do satysfakcji?

– Tak. To miłe uczucie. W dodatku zakończyłem ubiegły rok jako lider rankingu wśród juniorów. Od wtorku jestem już seniorem. Fajnie było więc skończyć juniorskie występy na pierwszym miejscu.

– W 2018 roku Pan i koledzy byliście bliscy sprawienia olbrzymiej sensacji, jaką byłoby zwycięstwo w Olimpiadzie Szachowej. Do pełni szczęścia zabrakło wygranego pojedynku w ostatnim meczu, z Indiami.

– Tak, osiągnęliśmy bardzo dobry wynik i mieliśmy szansę na złoto. Gdybyśmy wygrali jedną partię z Hindusami, wyprzedzilibyśmy Chińczyków (zostali mistrzami świata – przyp.), Amerykanów (obrońcy tytułu zdobyli srebro – przyp.) i Rosjan. Te ekipy są jednak bardziej doświadczone, mają silniejszych zawodników. W meczu z Indiami grałem – czarnymi – z byłym mistrzem świata Viswanathanem Anandem. Szybki remis, po 25 posunięciach, był dla mnie sukcesem. Nie miałem szans na zwycięstwo. Na trzech kolegach ciążyła większa odpowiedzialność za wygrywanie, ale też zremisowali swoje pojedynki.

– Nasza drużyna osiągnęła na Olimpiadzie Szachowej najlepszy wynik od 1939 roku. Choć średni ranking graczy dawał jej dopiero 11. miejsce w świecie, pokonała ekipy USA, Rosji, Ukrainy i Francji, zremisowała z innymi czołowymi zespołami – Azerbejdżanem i Armenią, a przegrała tylko z Chinami.

– Z Amerykanami też kiedyś wygraliśmy, ale wystąpili w młodym składzie. W Batumi zremisowałem z ostatnim pretendentem do tytułu mistrza świata Fabiano Caruaną. Partię zakończyliśmy po aż 118 ruchach. Początkowo to ja miałem lepszą pozycję na szachownicy, potem on. Końcówka partii była remisowa. Gdy wykonuje się 50 posunięć bez ruchu pionka lub bez bicia figury, to orzekany jest remis, ale my po 48 ruchach zgodziliśmy się na remis. Rosję pokonaliśmy po raz pierwszy. Zremisowałem z poprzednim pretendentem Siergiejem Kramnikiem. Z Armenią zremisowaliśmy wszystkie cztery partie. W meczu z Azerbejdżanem nie mieliśmy szans na zwycięstwo.

– Jakie są Pana mocne strony jako szachisty?

– Jestem bardzo waleczny i zawsze gram do końca, mam dobrą intuicję i więcej szczęścia niż gracze ze światowej czołówki.

– A propos szczęścia... W rozmowie z norweską telewizją powiedział Pan, że w szachach błyskawicznych wynik w 40 procentach zależy właśnie od niego. Nie przesadził Pan?

– Bez szczęścia nie da się wygrywać. We wspomnianej rozmowie chodziło mi o moje szczęście w tym turnieju. A ono mi dopisywało, bo byłem w znakomitej formie. W szachach błyskawicznych nie ma czasu na liczenie wariantów, trzeba grać intuicyjnie. W partii w Rosjaninem Michaiłem Demidowem w pewnym momencie miałem 6 sekund do namysłu, a on półtorej minuty, a jednak wygrałem.

– Błędy zdarzają się wszystkim. Carlsen turniej szachów szybkich zaczął od dwóch porażek i ostatecznie zajął piątą lokatę.

– Wszyscy byli zaskoczeni jego przegranymi. W pierwszej partii skończył mu się czas, w drugiej w debiucie zagrał jak amator. W kolejnych gonił czołówkę.

– Carlsen w 2010 roku, mając 19 lat, został najmłodszym liderem światowego rankingu, a od 2013 roku jest mistrzem globu. W czym jest lepszy od Pana?

– We wszystkim. Ma specyficzny styl gry. Potrafi wykorzystywać małe przewagi, zamęcza rywala na szachownicy. Grałem z nim dwa razy. Poprzednio trzy lata temu, w Boże Narodzenie, i także przegrałem – białymi – w Katarze. Oczywiście marzę, żeby kiedyś zostać mistrzem świata. Nie jestem pod tym względem wyjątkiem. Będę ciężko na to pracował. Sukcesy Carlsena przełożyły się na wielkie zainteresowanie szachami w Norwegii. Marzyłby mi się podobny boom na „królewską grę” w Polsce.

– Jakie ma Pan najbliższe plany startowe?

– W dniach 11–27 stycznia wezmę udział w prestiżowym turnieju Tata Steel Chess w holenderskim Wijk aan Zee, w którym wystąpi 14 zawodników, w tym aktualny mistrz świata Carlsen oraz dwaj byli – Anand i Rosjanin Władimir Kramnik. Rywalizacja odbywać się będzie systemem każdy z każdym. Będę miał dziewiąty ranking. Czekają mnie też dwa występy w niemieckiej Bundeslidze. Kiedyś grałem też w innych ligach: polskiej, czeskiej i francuskiej. Teraz mam propozycję między innymi od Chińczyków. Proponują mi niezłe honorarium, ale w tamtejszej lidze jest sporo szachistów z niskim rankingiem, bo nie grają w turniejach FIDE. A ranking jest bardzo ważny, trzeba się więc szanować.

– Pana trenerami byli Andrzej Irlik i Leszek Ostrowski, a od kilku lat jest nim Kamil Mitoń. Współpracował Pan także z Jerzym Kostro.

– Z panem Irlikiem, prowadzącym zajęcia w MKS MOS, którego zawodnikiem jestem od 2004 roku, często się widujemy. Z panem Kostro się przyjaźnię. Często rozmawiamy o szachach. Przed świętami byłem u niego w domu. Kamil Mitoń wykonuje za mnie „czarną robotę”, analizując partie moich rywali, przygotowując dane o nich, głównie debiuty.

– Jak Pan spędza wolny czas?

– Jestem studentem drugiego roku na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie na kierunku sport. Po jej ukończeniu będę mógł uczyć wychowania fizycznego w szkole, ale nie wyobrażam siebie w tej roli, bo całe może życie jest związane z szachami. Lubię czytać, ale głównie książki szachowe w języku angielskim. Siedzenie przy szachownicy przez 6–7 godzin nie jest łatwe, dlatego dbam o kondycję. Biegam, chodzę na siłownię, pływam, jeżdżę na rowerze, choć nie tak regularnie, jakbym chciał. Już od 2014 roku pracuje ze mną zespół pracowników AWF – dr Kordian Lach, dr Wacław Mirek i dr Małgorzata Siekańska, którzy odpowiadają z moje za przygotowania fizyczne i psychologiczne.

– Kto jest Pana najwierniejszym kibicem?

– Mama Wiesława i ciocia Czesława Pilarska z domu Grochot, która w 1991 roku zdobyła szachowe mistrzostwo Polski.

– W tym samym roku siostra Pana mamy zremisowała w symultanie z ówczesnym mistrzem świata Garrim Kasparowem. Pan miał okazję zagrać z dawnymi mistrzami globu?

– W 2008 roku przegrałem na symultanie w Olkuszu z innym mistrzem świata Anatolijem Karpowem.

DZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski