MKTG SR - pasek na kartach artykułów

21 IX 1964 r., Kraków, ul. św. Marka

Redakcja
Karol z impetem wypadł na ulicę, a drzwi klubu zamknęły się za nim z hukiem. Na zewnątrz już dawno zapadł zmrok, a na ulicach, mokrych od ulewnego deszczu, nie było żywego ducha.

Marta Szreder: LOLO (odc. 25)

Resztkami świadomości zapiął płaszcz i poczuł ciężar noża w wewnętrznej kieszeni. Ruszył przed siebie na oślep, nie bacząc nawet, w którym zmierza kierunku. Napędzany silnym wzburzeniem, przemierzył opustoszały Rynek, przeciął ciemne Planty i coraz bardziej zdyszany, gnał coraz dalej, nie zwracając na nic uwagi.

Dopiero kiedy mijał swoje technikum przy ulicy Loretańskiej, zaczął stopniowo zwalniać kroku. Zimny deszcz i świeże powietrze sprawiły, że w końcu nieco oprzytomniał.

Po jakimś czasie zatrzymał się, by zaczerpnąć oddechu. Oparł się o znajomo wyglądający mur. Popatrzył w górę i po chwili zorientował się, gdzie się znajduje. Stał właśnie tuż obok bramy prowadzącej do tego samego kościoła, którego nazwy nigdy nie pamiętał, a do którego zawędrował tamtego dnia, kiedy matka zmusiła go, by poszedł do spowiedzi.

21 IX 1964 r., Kraków, ul. św. Marka, Jazz Club Helikon

Gaja wciąż siedziała skulona, z twarzą ukrytą w dłoniach i nawet kiedy Julian trącił ją po przyjacielsku w ramię, nadal nie zmieniła pozycji.

- Już możesz przestać! Poszedł sobie - zaśmiał się Julian.

- Niezła z ciebie aktorka. Szkoda, że nie widziałaś, jaką miał minę! - dodał Lucjan.

Obydwaj śmiali się jeszcze przez chwilę, ale w końcu spoważnieli, widząc, że Gaja nieustannie drży na całym ciele.

- Ej, mówiłem ci, że możesz już przestać! Nas też chcesz nabrać? - zapytał Julian.

- To ci się, moja droga, nie uda! - próbował jeszcze żartować Lucjan, ale kiedy Gaja podniosła wreszcie głowę, zamilkł na dobre, z przerażeniem zauważając, że po jej twarzy spływały najprawdziwsze łzy.

21 IX 1964 r., Kraków, ulica Garncarska, kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa

Karol był przekonany, że o tej porze kościół będzie zamknięty. Mimo to położył dłoń na klamce i ku jego zaskoczeniu, drzwi puściły. Był cały przemoczony i trząsł się, nie wiadomo, czy z emocji, czy po prostu z zimna. Potrzebował schronienia. Wszedł więc do środka i skulił się w pierwszej z brzegu ławce. Oddychał głęboko, a cisza, spokój i samotność, jak zawsze działy na niego kojąco. Powoli uspokajał się. Nie wiedział, jak długo tak siedział. Przed zamkniętymi oczami majaczyły mu obrazy - sukienka Kaliny, kontrabasista pozdrawiający widownię triumfalnym gestem, przerażone oczy Gai, drwiący uśmiech Juliana, uniesiona piersiówka Lucjana. Chciał się ich pozbyć, ale im bardziej zaciskał powieki, tym stawały się wyraźniejsze. W pewnym momencie zaczął słyszeć też miarowy stukot, przybliżający się do niego nieuchronnie.

Otworzył oczy i rozglądnął się po kościele, chcąc sprawdzić, skąd dochodził ten dźwięk. Zobaczył, jak od wejścia, w stronę ołtarza, główną nawą, szła ta sama baryłkowata postać, którą już tu kiedyś widział, stukając laską o kamienną podłogę, zupełnie jak wtedy.

21 IX 1964 r., Kraków, ul. św. Marka, Jazz Club Helikon
W klubie tymczasem zaczynała się już druga część koncertu. Muzycy wracali powoli na scenę i Kalina, chcąc nie chcąc, musiała wypuścić kontrabasistę z objęć. Postanowiła wrócić z powrotem do stolika, przy którym siedzieli Gaja, Lucjan i Julian.

W tej samej chwili, w przewlekłym koncie sali, ciemna postać oderwała się od ściany i ruszyła za Kaliną.

Dziewczyna przeciskała się przez tłum z rozmarzonym i nieco nieobecnym wyrazem twarzy. Nagle poczuła, jak ktoś delikatnie łapie ją od tyłu za ramię. Odwróciła się i zobaczyła przed sobą ładnego chłopka, owiniętego kaszmirowym szalem i z grzywką opadającą na oczy.

- O! Cześć, Marcel! - uśmiechnęła się do chłopaka na powitanie.

21 IX 1966 r., Kraków, Komisariat przy ul. XXXXX

Starszy sierżant Pełczyński właśnie kończył swój dyżur. Przez całą noc nie otrzymał żadnych zgłoszeń i nie wydarzyło się nic ciekawego.

- Może to przez tę ulewę kryminaliści dali sobie spokój - pomyślał, porządkując ze znudzeniem papiery.

Zdał raport swojemu zmiennikowi i już miał wyjść, kiedy zadzwonił telefon. Zatrzymał się i stojąc w progu nasłuchiwał, jak jego kolega zdawkowo potakiwał komuś po drugiej stronie słuchawki. W końcu tamten zakończył rozmowę i Pełczyński zauważył w jego oczach zaskoczenie.

- Coś się stało? - zapytał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski