Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

29 XII 1964 r., Kraków, ul. Siemiradzkiego, Komenda Miejska MO

Ciąg dalszy jutro
Kolejne, mijające w nerwowej atmosferze dni, wydawały się upływać coraz szybciej i szybciej, zmieniając się niepostrzeżenie w tygodnie, a później w miesiące. Czas płynął nieubłaganie, prowadząc do dnia, którego sierżant Pełczyński tak bardzo się obawiał, a który nadszedł właśnie dziś.

Marta Szreder: LOLO (odc. 48)

Siedząc za biurkiem, popatrzył na kalendarz.

Rozmowa z Franciszką W., z którą wiązał tak wielkie nadzieje, niestety nie przyniosła spodziewanego przełomu w sprawie. Kobieta nie pamiętała kompletnie nic z dnia, kiedy została zaatakowana. Wciąż powtarzała tylko, że najpierw rozsypały się jej zakupy, a później na klatce schodowej zgasło światło.

Śledczy zatem nadal poruszali się po omacku, a materiał, którym dysponowali, od dawna nie poszerzył się ani o jotę.

Dziś był 29 grudnia. Oznaczało to, że od ostatniego zdarzenia minęły już trzy miesiące. Jedyną dobrą stroną tej sytuacji był fakt, że w międzyczasie nie odnotowano kolejnych ataków nożownika. Była jednak też i zła strona. Z reguły właśnie po takim okresie procedura karna pozwalała zakończyć śledztwo, w wypadku jeśli wykrycie sprawcy nie jest możliwe. Tak też się stało i w tym przypadku.

"Mimo energicznych czynności śledczych, przeprowadzanych przez organy Milicji Obywatelskiej, w sprawie wyżej wymienionych napadów na kobiety, nie zdołano ujawnić sprawcy tych zbrodni, w związku z czym, postanowieniem Prokuratury, śledztwo zostało umorzone" - Pełczyński, ociągając się, złożył swój podpis i włożył pismo do teczki.

Wiedział, że jeszcze dziś powędruje ona do milicyjnego archiwum, powiększając je o kolejny w historii Krakowa niewyjaśniony przypadek.

Miał wrażenie, że chyba tylko jemu pogodzenie się z tym faktem przychodziło z trudnością. Pozostali funkcjonariusze wydawali się odczuwać ulgę, że sprawa dobiega końca. Z drugiej strony sierżant nie miał o to do nich żalu. Rozumiał jak bardzo byli zmęczeni. Zresztą prawda była taka, że obraz "wampira", do niedawna tak żywy, już jakiś czas temu zaczął blednąć i odchodzić w zapomnienie. Na szczęście nie tylko wśród pracowników komisariatu, ale też wśród zwykłych mieszkańców miasta, którego życie codzienne zaczęło z czasem wracać do normy. Ludzie przestali się bać, znów zaczęli wychodzić z domów, ulice i podwórka na powrót ożywiły się, a plotki i niestworzone opowieści stopniowo zaczęły cichnąć, aż zamilkły zupełnie.

1 II 1965 r., Kraków, ul. Manifestu Lipcowego, DOM "SOKOŁA", pokój trenera

- Wezwałem cię tu nie bez powodu - powiedział trener do Karola, zamykając za sobą drzwi swojej ciasnej, zawalonej rozmaitymi gratami kanciapy, w której się znajdowali.

Wskazał mu krzesło, po czym sam usiadł po przeciwnej stronie biurka, wydając przy tym ciężkie sapnięcie. Karol od razu zauważył, że na serdecznej zazwyczaj twarzy mężczyzny nie było tym razem uśmiechu, a jego oczy patrzyły na niego z powagą.

- O co chodzi, trenerze? - zapytał z niepokojem.

W dawno niesprzątanym, pozbawionym okien pomieszczeniu panował nieznośny zaduch.

- Czy wiesz, jaki dziś dzień? - zapytał trener.

- Czwartek... - odpowiedział Karol, czując, jak robi mu się coraz bardziej gorąco.

- A konkretniej?
- No, pierwszy lutego...

- Właśnie! A co to oznacza? - rzekł trener.

- To oznacza, że zawody są już za dwa tygodnie! - kontynuował, nie czekając na odpowiedź chłopaka, po czym zamilkł na chwilę, świdrując go wzrokiem.

- Karol, co się z tobą dzieje? Opuściłeś się ostatnio, spóźniasz się na treningi, nie przychodzisz... A przecież tak świetnie ci szło - mówił dalej, a Karol spuścił głowę.

- Zaufałem ci, dałem ci szansę, a ty co? Bimbasz sobie po prostu!

- Przepraszam, panie trenerze... Mam dużo nauki, matura i tak dalej, matka naciska, żebym siedział przy książkach - zaczął się tłumaczyć, chociaż dobrze wiedział, że nie były to prawdziwe powody, dla których opuszczał ostatnio treningi.

- Ale proszę mnie nie skreślać z listy zawodników! Przycisnę teraz tempa, czuję, że mam szansę na medal! - poprosił żarliwie.

- Przecież dalej dobrze strzelam...

- Nie chodzi tylko o to, jak strzelasz. Chodzi też o twoje podejście. Okazujesz brak szacunku i zbytnią pewność siebie! - trener przerwał mu bezpardonowo, po czym zamilkł na dłuższą chwilę i teraz tylko patrzył badawczo na coraz bardziej zawstydzonego chłopaka.

- Ale dobrze, dam ci ostatnią szansę. Tylko pamiętaj, że od tej pory mam cię na oku! Jedna wpadka i z zawodów nici. Zrozumiano? (Ciąg dalszy jutro)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski