Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

37 dni grozy w cieniu uszkodzonego reaktora

Piotr Drabik
Piotr Drabik
Fot. Maciej Biberstein
Mówiono nam, że jest to energia największej nadziei. Bezpieczna i najtańsza. Dlatego nie mieliśmy żadnych obaw związanych z atomem - mówi 58-letni dziś Wołodymyr Stryzhak. Ukrainiec był jednym z setek tysięcy likwidatorów skutków katastrofy w Czarnobylu, którzy pracowali tuż obok miejsca wybuchu. Właśnie przyjechał do Polski, by po 30 latach opowiedzieć swoją historię.

O awarii w elektrowni atomowej dowiedział się 28 kwietnia z rozgłośni BBC, której słuchanie w Związku Radzieckim było zabronione. - Na początku nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji. Propaganda ukrywała realne zagrożenie. Kiedy tylko uświadomiliśmy sobie, co to tak naprawdę się stało, ogarnęła nas taka trwoga, którą trudno opisać - nie kryje Stryzhak.

Wkrótce musiał zmierzyć się ze strachem osobiście. Do Czarnobyla został skierowany z Dniepropietrowska, z rezerwy (służbę wojskową zakończył w 1977 r.). Był 25 października 1986 roku. Nie było sensu dyskutować z rozkazem.- Łącznościowiec, którego zmieniałem, otrzymał bardzo dużą dawkę promieniowania i trzeba było go zastąpić - tłumaczy.

Dopiero na miejscu poznał prawdziwy obraz tragedii. - I wtedy też miałem szansę usłyszeć o chaosie, który panował w Czarnobylu noc po awarii. O strażakach, którzy nie wiedząc, co robić, zaczęli wlewać do uszkodzonego reaktora nr 4 wodę, choć to mogło wywołać kolejny wybuch - opowiada po latach Ukrainiec.

Do dziś dobrze zapamiętał także historię dowódcy strażaków, Władimira Prawika: - Który wszedł na dach trzeciego, nieuszkodzonego reaktora. Był tam narażony na dawkę powyżej tysiąca rentgenów, a pod jego nogami roztapiał się dach zrobiony z bitumu. Mimo że otrzymał śmiertelną dawkę promieniowania, nie przerwał obserwacji miejsca pożaru. Został tam aż do zdania pełnego meldunku. I przypłacił to własnym życiem. Dwa tygodnie po tragicznej nocy Prawik zmarł w szpitalu z powodu choroby popromiennej.

Wołodymyr Stryzhak pracował w sąsiedztwie strefy zero przez 37 dni. Do grudnia 1986 roku. Mieszkał razem z innymi żołnierzami w podziemnym bunkrze, oddalonym od 200-300 metrów od uszkodzonego reaktora nr 4. Odcięci od świata, bez żadnego kontaktu z rodziną. - Zajmowaliśmy się m.in. tworzeniem sieci łączności na miejscu katastrofy. Była to ciężka praca w bardzo trudnych warunkach. Metr kabla ołowianego ważył aż 50 kilogramów - podaje Ukrainiec.

Innym zadaniem Stryzhaka i jego kolegów było rejestrowanie akcji likwidacyjnej skutków awarii atomowej. - Wychodziliśmy na dach trzeciego reaktora, gdzie żołnierze z łopatami w rękach zbierali grafit (jeden z budulców rdzenia uszkodzonego reaktora). Ustawialiśmy kamery przemysłowe, które na bieżąco przesyłały sygnał wideo. Służył on jako instruktaż dla pozostałych żołnierzy - opowiada nam Stryzhak.

Kiedy oni usuwali nadal skutki tragedii, telewizje radzieckie pokazywały światu czarnobylską elektrownię w taki sposób, aby nie było widać uszkodzonego reaktora. - Na początku miałem jeszcze sporo siły._ Jed_nak z każdym dniem czułem się coraz słabszy, bolały mnie wszystkie mięśnie i nie mogłem się poruszać - wspomina.

Żołnierze, którzy pracowali w Czarnobylu od początku doskonale wiedzieli, jak groźna jest sytuacja. Mimo to musieli pracować niemalże na okrągło. Dzień i noc. Dozymetry do mierzenia promieniowania dotarły do pracujących dopiero w październiku. - Kiedy pokazywały więcej niż 25 rentgenów, przerywaliśmy pracę. A w samym sercu wybuchu nie mogliśmy przebywać dłużej niż 46 sekund - wspomina. Na pytanie, czy likwidowanie skutków awarii było prowizorką, Wołodymyr stanowczo zaprzeczył. - Dawaliśmy radę - zapewnia.

Tylko organizm Wołodymyra rady nie dał. W grudniu 1986 roku w stanie śmierci klinicznej został wywieziony z miejsca katastrofy.

- Trafiłem bezpośrednio do kijowskiego Instytutu Medycyny Nuklearnej. Przez pierwsze dwa, trzy miesiące w ogóle nie chodziłem. Wykonywałem ćwiczenia na leżąco, żeby nie doprowadzić do zaniku mięśni - podkreśla Stryzhak. W okresie Związku Radzieckiego prawdziwa diagnoza jego stanu zdrowia była utajniona. - Wypisano mnie z objawami chronicznego zapalenia żołądka__ - mówi.

Do dziś ma przyznaną na Ukrainie drugą grupę inwalidzką. Postanowił opowiadać o ludziach, którzy pracowali po katastrofie w Czarnobylu, by uczcić pamięć tych bezimiennych ofiar. Od 1990 roku angażuje się także w działalność organizacji „Union Chernobyl of Ukraine”. Zrzesza ona pokrzywdzonych podczas likwidacji skutków wybuchu i pomaga w ich leczeniu.

Dane dotyczące zabitych i poszkodowanych wśród likwidatorów są różne. Niektóre z nich mówią nawet o 60 tys. ofiarach.

Rozmowę z **Wołodymyrem Stryzhakiem umożliwiła Fundacja Sedlaka, która organizuje w całej Polsce wydarzenia w ramach „Tygodnia Akcji dla Świata bez Czarnobyla i Fukushimy”, a także spotkania z likwidatorami i naocznymi świadkami wybuchu elektrowni atomowej w **Czarnobylu. Tłumaczył Wojciech Stamm.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski