5 zł za niegłosowanie

Grzegorz Miecugow: SWOJE WIEM

Wszyscy powołują się przy tym na przykład dwudniowego referendum w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej, w którym dopiero drugiego dnia udało nam się przekroczyć magiczną barierę 50 procent. Jednak chciałbym zauważyć, że nie ma dowodu na to, że gdyby wtedy, 6 lat temu, głosowanie trwało tylko jeden dzień, wynik byłby inny. Istnieje bowiem taka możliwość, że do głosowania nad akcesją poszli wszyscy ci, którzy chcieli głosować, tyle tylko, że niektórzy poszli w dniu drugim, bo głosowanie w dniu pierwszym było dla nich mniej wygodne. Nie znaczy to jednak, że gdyby nie mieli wyboru, to by nie poszli.

Inną zupełnie sprawą jest, czy zwiększona frekwencja w ogóle cokolwiek zmienia. Znam socjologów, którzy uważają, że gdyby do wyborów poszło nie 42 procent obywateli, ale dwa razy więcej, czyli 84 procent, wynik byłby taki sam. Co by zatem ta zwiększona frekwencja dawała? Zapewne mocniejszy mandat dla wybrańców. Ale - gdy patrzę na naszych polityków - nie jestem pewien, czy chciałbym, by mieli oni mocniejsze mandaty.

Słyszę też, że dwudniowe wybory byłyby tylko o kilkadziesiąt milionów droższe niż jednodniowe. Dla mnie te trzydzieści parę milionów to sporo, chociaż oczywiście w skali państwa to drobiazg. Jeżeli nawet odsuniemy na bok aspekt finansowy, pozostanie jeszcze aspekt polityczny. Już po ostatnich wyborach samorządowych posłowie PiS twierdzili, że spora część głosów nieważnych może świadczyć o tym, że wybory sfałszowano. Przy dwudniowych wyborach fakt pozostawienia urn samych w nocy oddzielającej pierwszy i drugi dzień głosowania komentarze takie tylko zmultiplikuje. Jeżeli jednak nadal chcemy doprowadzić do wyższej frekwencji, to może zdecydujmy się na wariant belgijski. Niewzięcie udziału w wyborach równa się karze finansowej. Wystarczy 5 złotych, a frekwencja skoczy do tych 80 procent.