Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

8 III 1965 r., Kraków, ul. Siemiradzkiego, Komenda Miejska MO

Redakcja
Pełczyński zamknął drzwi swojego gabinetu i usiadł ciężko za biurkiem. Schował twarz w dłoniach i zamknął oczy, próbując chociaż na chwilę skupić myśli.

Marta Szreder: LOLO (odc. 54)

Dokładnie dwadzieścia cztery godziny wcześniej na komisariat wpłynęło zgłoszenie o kolejnym, brutalnym ataku na niewinne dziecko. Pełczyński momentalnie ruszył na miejsce zbrodni. Kiedy kilka minut później dotarł na cichą i rzadko uczęszczaną ślepą uliczkę Y., poszkodowana Marysia B. była właśnie wynoszona przez pracowników pogotowia ratunkowego z bramy jednej z kamienic.

Chwilę później karetka zawyła i ruszyła z miejsca, zabierając poranioną siedmiolatkę do szpitala. Na ulicy zaś został rozsierdzony tłum mieszkańców, miotających przekleństwa pod adresem sprawcy.

Pełczyński wiedział, że obraz nieprzytomnej dziewczynki, w przesiąkniętej krwią sukience w motylki, będzie prześladował go już do końca życia.

Sam nie wiedział, która z dwóch ostatnich zbrodni wstrząsnęła nim bardziej - bestialskie morderstwo jedenastoletniego Krzysia pod kopcem Kościuszki czy ten okrutny atak na dziewczynkę o długich czarnych warkoczach. Trudno byłoby je zresztą porównywać.

Jedyną pozytywną stroną w tego tragicznego zdarzenia było to, że mała Marysia przeżyła, a ostatnie informacje płynące ze szpitala były coraz bardziej optymistyczne.

Mieszkańcy Krakowa tymczasem nie kryli oburzenia i coraz głośniej domagali się ujęcia sprawcy. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Pełczyński martwił się, że ludzie zaraz zaczną sami na oślep wymierzać sprawiedliwość. Widomo było, że już po morderstwie Krzysia mężczyźni organizowali się w grupy i wychodzili po zmroku na ulice, w poszukiwaniu "wampira".

Tego rodzaju inicjatywy, niebezpieczne i przynoszące więcej szkody niż pożytku, dodatkowo spędzały mu sen z powiek. Ludzie byli bezlitośni, domagali się zemsty za krzywdę dzieci, której nie potrafi wybaczyć. Miasto ogarnęło istne szaleństwo, skalą przekraczające nawet psychozę z września.

Pełczyński zastanawiał się, czy "wampir" dokonujący napadów w kościołach i sprawca ataków na dzieci, to ta sama osoba. Jeśli tak, byłby to ewenement na skalę światową. Niezwykle rzadko bowiem zdarzało się, by seryjny morderca w tak krótkim czasie zmienił swój modus operandi. Wcześniej zadawał tylko jeden cios, teraz zaś dokonywał tzw. overkillu, wyglądało więc na to, że nienawiść i chęć zabijania wzrosły w nim niezwykle gwałtownie.

Chaos i gwar panujący na komendzie nie ułatwiały pracy. Pełczyński był na skraju wyczerpania.

- Teraz nie pozostaje nic innego jak liczyć na cud - pomyślał wstając z miejsca, po czym wyszedł na zatłoczony korytarz.

Mijając dyżurkę, zauważył szeregowego Mewę, rozmawiającego z jakąś zapłakaną młodą kobietą. Na poczciwej twarzy szeregowego malowała się konsternacja, a kobieta gestykulowała żywo i przesadnie. Nagle odwróciła twarz w stronę szyby, jakby wyczuwając, że Pełczyński się jej przygląda i zamilkła. Złapała jego spojrzenie i patrzyli tak siebie przez dłuższą chwilę.

Pełczyński gestem wywołał Mewę na korytarz.
- Kto to? - zapytał.

- Jakaś artystka. Chyba jest trochę tego - powiedział Mewa, wykonując znaczący gest tuż przy skroni, sugerujący, że dziewczyna jest niespełna rozumu.

- Twierdzi, że zna zaatakowaną dziewczynkę i że zanim to się stało, widziała to wszystko we śnie, że zrobił to jakiś uczeń... - Mewa uśmiechnął się z pobłażaniem, a dziewczyna po drugiej strony dyżurki wciąż nie odrywała poważnego wzroku od Pełczyńskiego.

- Przyślij ją zaraz do mojego gabinetu.

9 III 1965 r., Kraków, ul. Siemiradzkiego, Komenda Miejska MO (kilka godzin później)

Pełczyński ocknął się nagle z głębokiego zamyślenia i popatrzył na siedzącą po przeciwnej stronie jego biurka Kalinę. Dopiero teraz zauważył, że dziewczyna zasnęła. Ostrożnie wyjął z jej dłoni szklankę niedopitej herbaty i spojrzał na zegarek. Dochodziła już trzecia nad ranem.

- No tak, musi być nieźle wykończona. Obudzę ją później i odwiozę do domu - pomyślał, uświadamiając sobie, że przesłuchanie trwało już od dobrych siedmiu godzin.

Pokazał gestem protokolantowi, że może odejść, po czym postanowił jeszcze raz przejrzeć zeznania dziewczyny. Wprawdzie wszystko, co od niej usłyszał, początkowo brzmiało jak kompletne szaleństwo, jednak jeden szczegół, który wymieniła już na wstępie, sprawił, że zaczął traktować jej słowa poważnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski