Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

8 lat małżeństwa jak jeden dzień. Pielgrzymka znowu dodała im sił.

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Ewa i Józef w swoim mieszkaniu w Myślenicach, już po powrocie z pielgrzymki
Ewa i Józef w swoim mieszkaniu w Myślenicach, już po powrocie z pielgrzymki Katarzyna Hołuj
Ludzie. Ewa i Józef Żakowie z Myślenic wrócili właśnie z Jasnej Góry. Byli na niej wspólnie już po raz ósmy, dziękując w ten sposób za kolejny rok małżeństwa. Pomimo niepełnosprawności, podejmują ten wysiłek, bo - jak mówią - pielgrzymka to rehabilitacja... duchowa

Tydzień temu wrócili z Jasnej Góry. Dla Ewy była to dziewiąta pielgrzymka, dla Józka - piętnasta. Ich wspólna - ósma. Tak jak rocznica ślubu, którą obchodzili w tym tygodniu.

Choć od ślubu minęło osiem lat, Józef ciągle patrzy na Ewę, jakby poznali się i zakochali wczoraj. Odgarnia jej i poprawia włosy, przytula. Podaje jej kurtkę, pomaga się ubrać. Jest przy niej gotowy do pomocy. Tak samo jak wtedy kiedy się poznali.

Kiedy „czatował” w oczekiwaniu na nią w progu swojej sali na oddziale rehabilitacyjnym, na który trafiła w tym samym czasie co on. To dla niej (i do niej) przejechał 100 km na rowerze. I dla niej ulepił 100 pierogów z jagodami.

Ślubowali sobie dokładnie 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Co roku celebrują rocznicę, idąc na pielgrzymkę. I w tym roku wyruszyli także - pomimo, iż choroba w coraz większym stopniu ogranicza sprawność Ewy.

„Nie myślałam, że stanie się to tak szybko”

Polineuropatia, którą zdiagnozowano u niej w dzieciństwie poczyniła takie postępy, że od mniej więcej dwóch lat kobiecie coraz trudniej jest oddychać, zdarzają się jej bezdechy. Słabną mięśnie, nie tylko te odpowiedzialne za oddychanie, ale też te w nogach. Już od dłuższego czasu musi korzystać w domu z balkonika. Wcześniej potrzebowała jedynie podparcia, ale poruszała się sama. Mogła nawet tańczyć. - Byłam świadoma, że tak będzie, ale nie myślałam, że stanie się to tak szybko - mówi ze smutkiem.

Teraz musi uważać nawet idąc z balkonikiem, bo słabe ma również ręce, którymi go trzyma. Śliska podłoga z paneli nie jest jej sprzymierzeńcem, dlatego starają się o pokrycie jej specjalną antypoślizgową wykładziną.

Poza tym jednym minusem, chwalą sobie ten kąt, który stał się ich domem.

Kawalerka w lokalu komunalnym służy im od niespełna sześciu lat, a wprowadzili się tu dzięki pomocy Anny Dymnej. Aktorka i założycielka fundacji pomagającej osobom niepełnosprawnym, zaprosiła ich do swojego programu. A potem postanowiła pomóc w znalezieniu im mieszkania. Udało się to z pomocą gminy Myślenice.

Byliśmy u nich, kiedy szczęśliwi odbierali klucz do mieszkania z rąk burmistrza i pani Anny. Ewa cieszyła się, że będzie mogła wreszcie urządzić sobie kącik komputerowy i że ma kuchnię, w której będzie mogła przygotowywać posiłki. Równie dobrze czuje się tam Józek, jego specjalność to ciasta.

Dziś Ewie jest trudniej, zdarza się, że coś upuści. - Przez to, że czasem coś mi nie wyjdzie, coś stłukę, denerwuję się. Stałam się bardziej drażliwa - mówi, dając do zrozumienia, że czasem przez to być może zachowuje się jak złośnica.

Ale Józek ma na to swój sposób. Sprawdzony i jak mówi, skuteczny.

Ewa zdradza, że polega on na „przeczekaniu”, czyli odsunięciu się na bok i nie przerywaniu jej, kiedy ona zdenerwowana mówi i mówi. - Czasem pod koniec podchodzi i pyta: „już?” - śmieje się Ewa.

- Kiedy się „wyszumi” i jej przejdzie, kocha mnie jeszcze bardziej - śmieje się Józek.

Na pielgrzymce Józek pcha wózek, na którym jedzie Ewa. Co prawda kilka lat temu rzucił palenie, dzięki czemu kondycja znacznie mu się poprawiła, ale to nie zmienia faktu, że sam jest po przebytej operacji kręgosłupa, a taka wyprawa to ogromy wysiłek.

„Nie mogłem dopchać się do wózka i Ewy”

Na szczęście w drodze (to ok. 190 km) zawsze może liczyć na przyjaciół. Tym razem także nie zawiedli. - Czasem nie mogłem się dopchać do wózka i Ewy, bo tylu było chętnych do pomocy - śmieje się opowiadając o trudach podróży.

- Tradycyjnie już na ostatnim odcinku od Poczesnej do Częstochowy nie oddaję nikomu wózka - mówi.

Pokazuje mocne pasy przymocowane do wózka, które chwyta zwykle dwóch silnych mężczyzn. Oni ciągną wózek z przodu, on trzymając go z tyłu, kontroluje tor jazdy.

Kiedy pytamy, czy we znaki dawał się upał, Józef odpowiada: - Czy ja wiem? Trzy lata temu przy asfalcie było ponad 60 stopni Celsjusza i zatrzymali nas na cztery godziny, bo zabieraliśmy asfalt wózkiem. Teraz nie było tak źle.

Ewa, o dziwo nie tylko się nie skarży się na trudy, ale twierdzi nawet, że z roku na rok pielgrzymowanie jest dla niej łatwiejsze.

- Dzięki operatywności naszych księży-przewodników jest dostęp do ciepłej i zimnej wody, są ciepłe posiłki, a nawet jadą za nami przenośne toalety. Dawniej takich wygód nie było - mówi.

Już drugi rok z rzędu korzystała w drodze z respiratora. To przenośne urządzenie wygląda jak sportowa torba.

- Pielgrzymi żartowali czasem, że mam w tej torebce gaz rozweselający - mówi z uśmiechem Ewa.

Używała go w nocy podczas noclegów. Nie czuła skrępowania, bo przez lata zaprzyjaźnili się już z rodzinami, u których nocują i traktują ich jak własne. - Dzięki temu, że miałam respirator było mi łatwiej przeżyć następny dzień - mówi. - Modlę się, żeby jak najdłużej nie musieć go używać w dzień, bo wtedy pielgrzymowanie byłoby już chyba niemożliwe.

„Pokazują, że mimo trudności da się iść”

Ks. Łukasz Michalczewski, przewodnik pielgrzymkowego członu, z którym co roku idą na Jasną Górę mówi, że Ewa i Józek to para wyjątkowa, bo nie dość, że podczas drogi mierzą się z większymi trudnościami, to na dodatek nigdy o nic nie proszą, nie zabiegają o wygody. - Są świadectwem, autorytetem, szczególnie dla ludzi młodych. Pokazują, że mimo trudności można, że da się iść - mówi.

Nie tak dawno w telewizji Ewa usłyszała o lekarzu-naukowcu, który opatentował urządzenie do leczenia skrzywień kręgosłupa.

Dostrzegła w tym szansę dla siebie, bo oprócz polineuropatii we znaki daje się jej również skolioza.

Znalazła kontakt do lekarza. Na konsultacje do Trójmiasta, gdzie pracuje, mogli jechać tylko dzięki pomocy przyjaciół. I to takiej, która nadeszła, choć jej się w ogóle nie spodziewali. Oboje nie należą do osób, które lubią absorbować innych sobą i swoimi problemami. Nie chcieli szukać pomocy przez fundacje, ogłaszać zbiórek.

Ewa tylko raz wspomniała w rozmowie z przyjaciółką o lekarzu z Gdyni. To wystarczyło, żeby przyjaciele ruszyli z falą pomocy. Ich mieszkanie „zalała” fala kolorowych, plastikowych nakrętek. Zbierali je przyjaciele i nie znający ich nawet ludzie dobrej woli z Myślenic, szkoły z Dobczyc, Krakowa, Jawornika, Andrychowa, Sułkowic, przedszkole z Bęczarki i wielu innych miejscowości.

Przyjaciele przychodzili też pomagać im w sortowaniu nakrętek wedle kolorów. - W tym pokoju - mówi Józek i pokazuje na niemały, ale też nieduży umeblowany pokój - potrafiło się zmieścić naraz 12 osób! Nie nadążałem wynosić na podwórko worków z posegregowanymi nakrętkami.

Lekarz nie miał jednak dla Ewy dobrych wiadomości.

- Po pierwsze zaskoczyło go bardzo, że choć konsultowało mnie wielu specjalistów, m.in. kardiolog, pulmonolog, neurolog, to nie byłam konsultowana przez ortopedę. Powiedział, że w moim przypadku przyrząd, który opatentował nie pomoże, bo na operację jest za późno. Rozpłakałam się... - opowiada Ewa i po chwili dodaje: - Otrzymaliśmy od przyjaciół takie wsparcie, że nie było możliwości, aby użalać się nad sobą i zgrzeszyłabym gdybym to robiła.

Za radą lekarza, do którego mają wrócić za rok, znaleźli tu niedaleko specjalistkę od ortopedii. Ewa ma nadzieję, że badania u niej oraz rehabilitacja przyniosą pożądane skutki i kiedy znów odwiedzą Trójmiasto, tamtejszy lekarz będzie jej w stanie pomóc.

- Cały rok ćwiczę, rehabilituję się fizycznie, żeby jak najdłużej być sprawna, żeby móc chodzić, choćby z balkonikiem, ale jednak. Udział w pielgrzymce to dla mnie również rehabilitacja, tyle, że duchowa. Tam się wzmacniam. Tam zyskuję siły, które nie dają mi się załamać... - mówi Ewa i ciszej dodaje: - Przyznam, że w tym roku, po powrocie z Gdyni byłam tego bliska, choć zawsze myślałam o sobie, że jestem silna. Płakałam, aż wreszcie pomyślałam: „Boże, Ty wiesz co jest dla mnie najlepsze”.

Tak samo Bogu zawierza swoje największe marzenie, to o dziecku. Z tych mniejszych marzeń Ewa wymienia jeszcze podróż do Cascii we Włoszech, gdzie znajduje się sanktuarium św. Rity.

- Dla mnie pielgrzymka to sposób na podziękowanie za miniony rok. Wierzę, że Bóg stawiając nam na drodze krzyże daje siły, aby je udźwignąć. Ja te siły dostaję, mam więc za co dziękować - mówi i i dodaje, że w tym roku przeżyli wyjątkowo wzruszające chwile, bo udało się dostać tak blisko Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej jak nikomu innemu z pielgrzymów. - To dzięki ks. Bogusławowi z Osieczan, który poprosił o to paulinów - mówi Józek.

Nie niedawną rocznicę Ewa napisała dla męża wiersz: „Ja wstawię się za Tobą/I z podniesioną głową/Dziękowała będę, że/Pan dał mi właśnie Ciebie/W radości i w potrzebie/Na lepsze i na złe”.

Józek łamiącym się ze wzruszenia głosem pyta: - Czy trzeba czegoś więcej?

Dziś wybierają się na ślub przyjaciół. To para, która poznała się na pielgrzymce i którą oni również poznali na pielgrzymce. Kiedy żegnaliśmy się trzy dni temu, Józek, który przez lata wyspecjalizował się w układaniu długich włosów Ewy w najbardziej wymyślne fryzury mówił: - Znów trzeba przeszukać internet, znaleźć coś nowego, podpatrzeć i uczesać Ewusię.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 17

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski