Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

8 X 1964 r., Kraków, ul. Siemiradzkiego, Komenda Miejska MO

Ciąg dalszy w poniedziałek
Tego ranka sierżant Pełczyński znalazł na swoim biurku długo oczekiwaną kopertę, opatrzoną okrągłą pieczątką Zakładu Medycyny Sądowej AM w Krakowie.

Marta Szreder: LOLO (odc. XX)

Po jej otwarciu jednak szybko przekonał się, że wyniki sekcji zwłok trzeciej z ofiar nożownika, potwierdzają jedynie to, co już od dawna przypuszczał. Otóż, przyczyną śmierci Marii P. był jeden silny cios, zadany ostrym narzędziem w plecy, między lewą łopatką a kręgosłupem.

Ostrze narzędzia, którym posłużył się wampir, było na tyle długie, że uszkodziło serce kobiety, powodując jej zgon.

- Wampir - powtórzył w myślach Pełczyński, przyłapując sam siebie na tym, że właśnie użył określenia, które tak bardzo go drażniło.

Do tej pory starał się unikać tego słowa, które jego zdaniem jedynie niepotrzebnie podsycało niezdrową atmosferę wokół tragicznych wydarzeń. Jego podwładni natomiast posługiwali się nim notorycznie, mimo że wyraźnie im tego zabraniał. Była to jednak walka z wiatrakami i żadne, nawet najsurowsze upomnienia nie pomagały. Teraz Pełczyński zirytował się lekko, uświadamiając sobie, że sam uległ temu tępionemu przez siebie zwyczajowi.

- Franciszka W. odzyskała w nocy przytomność! - zakomunikował podekscytowany Mewa, wchodząc bezceremonialnie do pokoju.

- Można już z nią rozmawiać? - wyrwany z rozmyślań sierżant, aż zerwał się z krzesła, słysząc tę wiadomość.

- Tak!

- To co tak stoisz? Każ natychmiast podstawić samochód! - Pełczyński rzucił rozkaz w kierunku Mewy, po czym, podbudowany nową nadzieją, zaczął w pośpiechu zbierać się do wyjścia.

8 X 1964 r., Kraków, kamienica przy ulicy XXXX

Karol, który nigdy jeszcze nie widział aż tak ogromnego i pełnego zakamarków mieszkania, ruszył wolno w głąb korytarza. Z każdym krokiem czuł coraz bardziej intensywny zapach kurzu pomieszanego z wilgocią. Jego wzrok jednak dość szybko przyzwyczaił się do panującego tam półmroku i teraz zaglądał, z charakterystycznym dla siebie zaciekawieniem, do mijanych kolejno pomieszczeń, wypełnionych po brzegi meblami, dywanami oraz najrozmaitszymi bibelotami. Wreszcie kręty korytarz dobiegł końca i Karol zatrzymał się. Zaniepokojony wciąż nieprzerwaną ciszą, zastanawiał się, co zrobić dalej, kiedy nagle usłyszał dobiegający z bliżej nieokreślonego kierunku, dziewczęcy śmiech.

Niewiele myśląc, pchnął pierwsze lepsze drzwi i jego oczom ukazał się obszerny, zagracony pokój, o wielkich, zabrudzonych i pozbawionych firanek oknach. Przy jednym z nich, na wysokim taborecie, siedziała mała dziewczynka, na oko niewiele starsza od jego siostry Julki. Miała na sobie ciemną, skromną sukienkę w jasne motylki, a jej długie, czarne włosy, z przedziałkiem pośrodku, były zaplecione w dwa grube warkocze.

Obok dziewczynki, tyłem do wejścia, stała Kalina. Opowiadała coś przyciszonym głosem, powodując, że mała zaśmiewała się niemal do łez. Nagle dziewczynka przestała się śmiać i popatrzyła poważnie na Karola.

- O! Jesteś na reszcie! Wchodź śmiało i rozgość się - powiedziała Kalina, odwracając się na moment.
Miała na sobie szary, roboczy kombinezon, a jej ręce były umazane farbą. Po chwili Karol zorientował się, że dziewczynka, siedząca teraz w sztywnej pozie, pozowała Kalinie do portretu.

- Nie bój się, kochanie, to tylko Karol, mój kolega - powiedziała Kalina uspokajająco do małej, a Karol zrobił kilka niezgrabnych kroków w przód, rozglądając się za czymś, na czym mógłby usiąść.

Pomieszczenie to najwyraźniej od jakiegoś czasu pełniło funkcję pracowni plastycznej, wszędzie bowiem walały się płótna, farby, sztalugi, niedokończone rysunki i inne przybory.

- Już kończymy i tak za chwilę zrobi się zupełnie ciemno - powiedziała Kalina.

- Jeszcze chwileczkę, moja kochana i już cię puszczam. Byłaś dziś bardzo dzielna, dziękuję - zwróciła się ciepło do dziewczynki.

- A mogę zobaczyć? - zapytała tamta, uśmiechając się promiennie, jakby zapomniała już o obecności Karola, która początkowo tak ją zaniepokoiła.

- Nie. Zobaczysz obrazek, jak już będzie gotowy.

- Proszę, proszę, proszę! - zawołała dziewczynka, zeskakując z krzesła, po czym podbiegła do Kaliny i objęła ją w pasie. Uniosła przy tym twarz i posłała dziewczynie błagalne, pełne ciekawości spojrzenie.

- Nie, księżniczko. Pamiętasz jaką mamy umowę? Dopiero jak skończę - nie dawała się przekonać Kalina.

(Ciąg dalszy w poniedziałek)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski