Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A oni wiecznie młodzi

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Legendarna grupa  Scorpions, pierwszy  z prawej -  basista Paweł Mąciwoda-Jastrzębski
Legendarna grupa Scorpions, pierwszy z prawej - basista Paweł Mąciwoda-Jastrzębski fot. materiały promocyjne
Paweł Mąciwoda-Jastrzębski, basista zespołu Scorpions, który w sobotę wystąpi podczas Life Festival w Oświęcimiu - opowiada o pierwszej gitarze od ojca i o nieprzemijającej legendzie „Wind of change”.

- Wie Pan ile lat Francis Buchholz grał na basie w Scorpionsach?

- Nie sprawdzałem, ale parę ładnych lat na pewno. Może nawet z piętnaście.

- Więcej, dziewiętnaście. Pewnie się Pan domyśla, dlaczego pytam.

- Bo u mnie minęło już trzynaście?

- Dokładnie. Na razie jest Pan drugi na liście, ale jeszcze tylko kilka lat i rekord zostanie pobity. Chciałby Pan?

- Pewnie, że tak! Trudno coś planować na tak długo, ale na razie wygląda na to, że ta kariera szybko się nie zakończy.

- To wróćmy do początków. Wtedy, pod koniec 2003 roku, spodziewał się Pan, że przygoda z jednym z najbardziej znanych zespołów hardrockowych może trwać tak długo?

- Nie potrafię tego wytłumaczyć, nawet dzisiaj, ale jak tylko dostałem informację, że mam lecieć na przesłuchanie do Niemiec, czułem, że zostanę wybrany właśnie ja. Nie wiem, dlaczego, ale tak było. Czułem, że po tylu latach, a grałem już wtedy ponad 20, to jest dla mnie strzał w dziesiątkę. Wymarzony. Wyczekiwany. Teraz, jak patrzę wstecz, to muszę przyznać, że nie mam poczucia tych ponad trzynastu lat. Czas płynie w Scorpionsach bardzo szybko.

- Duża była wtedy konkurencja?

- Z tego, co pamiętam, na przesłuchania przyjechało kilkunastu basistów.

- A kiedy zdał Pan sobie sprawę, że jest częścią tak naprawdę legendarnej grupy?

- Od razu! Już pierwsze spotkanie wywarło na mnie ogromne wrażenie. Rudolf (Schenker) i Klaus (Meine), którzy są w Scorpionsach od początku, czyli od połowy lat 60., okazali się bardzo przystępni. Normalni, jeśli można w ogóle tak powiedzieć o artystach tego pokroju. Ja pewnie też spisałem się nie najgorzej, skoro ponownie zadzwonili...

- Gdyby nie ojciec i jego zamiłowanie do gitary, którym Pana zaraził, pewnie by tego nie było.

- Powiem pewną ciekawostkę. Zanim zacząłem grać, byłem bardzo zainteresowany lotnictwem. Moim marzeniem było to, żeby zostać pilotem. Wszystko zmieniło się, kiedy miałem 15 lat. Ojciec przyniósł mi gitarę, na której sam grywał, m.in. w jazzowej grupie Laboratorium. Historia jest taka, że ponad rok wcześniej na opakowaniu z rakiety tenisowej narysowałem kontury gitary basowej, zawiesiłem na sznurku i przed lustrem ćwiczyłem pozy, udając, że gram na basie do piosenek Beatlesów. Trochę śmieszne, jak sobie dzisiaj przypominam, ale chyba już wtedy było mi pisane, że mam zostać basistą.

- Może to był też sygnał dla ojca?

- Pewnie tak. Jak tylko dorwałem się do gitary, ćwiczyłem po 8-9 godzin dziennie. Bez przerwy. A dwa lata później grałem już zawodowo.

- Najpierw kontury gitary basowej, potem przeczucie przed przesłuchaniem. To nie mogło się inaczej skończyć.

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale rzeczywiście widzę teraz jakiś związek. Jestem wierzący, ale też bardzo wrażliwy na wszelkie sprawy związane z przeznaczeniem. Wierzę w to, że je sami budujemy. Tuż przed Scorpions wiodło mi się dość słabo, muzycznie i finansowo. Mogę powiedzieć nawet, że modliłem się, żeby coś się wydarzyło. Takimi prostymi słowami: "Przecież mam jakiś talent, ciężko pracuję. Dlaczego nie może się wydarzyć coś spektakularnego?".

- I się wydarzyło!

- To było też związane z głęboką wiarą, że coś musi się zmienić. Ale od razu dopowiem - w ciągu tych 13 lat było też wiele podstępnych spraw, które mogły spowodować, że wszystko bym stracił.

- Podstępnych, czyli jakich?
- Muzycy mają po drodze wiele pokus. Alkohol, narkotyki... Wiele artystów się na tym poślizgnęło. Plus problemy z ego. Czasami niedoceniane, ale mogą całkowicie zakłócić funkcjonowanie zespołu.

- Jak jest u was?

- Oj, dochodzi nieraz do ścierania różnych poglądów i do burzliwych dyskusji! Rudolf, Klaus i Matthias (Jabs, gitarzysta, w zespole Scorpions od 1978 roku – red.) to bardzo silne osobowości. Ja z kolei wiem, gdzie jest moje miejsce. Jestem najmłodszy i nawet jeśli gram już trzynaście lat, to jak to się ma do 50-letniego stażu moich liderów? Jednym z sekretów Scorpions jest jednak to, że bardzo się wszyscy szanujemy. To prawda, że Niemcy są bardzo lojalni.

- Nie ma jednak co ukrywać, że Scorpionsi, jak każda kultowa grupa, oprócz muzyki kojarzą się fanom z luksusami, czasem narkotykami i na pewno z kobietami, które są na każde zawołanie. Ile w tym prawdy?

- Grupa występuje już tak długo na scenie, że jest pod tym względem - powiedziałbym - uspokojona. Żadnych narkotyków, używek, przypadkowych kobiet. To procentuje. Odpowiedzialność jest przecież ogromna, jeśli tysiące fanów płacą za bilet, to nie chcą widzieć zakłóconego obrazu. Pewnie, że zdarzały się sytuacje, że zespół imprezował, ale wielu menedżerów, których poznałem mówiło mi, że w porównaniu z innymi grupami Scorpionsi byli raczej "grzeczni". Z muzykami z Motorhead na pewno nie mielibyśmy szans. Ja jestem żonaty, od 5 lat mam wspaniałą, wyczekaną rodzinę, za nią jestem odpowiedzialny i takie rzeczy w ogóle mnie nie interesują.

- Gdyby nie doświadczenie ze Stanów, z lat 90., posmakowanie wszelkiego rodzaju muzyki, bo przecież próbował Pan tam wielu rzeczy, także na nowojorskich ulicach, miałby Pan szanse w Scorpionsach?

- Na sukces trzeba sobie zapracować. Mój pobyt w Stanach przypominał trochę pójście na studia. Do najlepszego college'u. Wyjechałem w wieku 21 lat. W Polsce grałem wcześniej w zespole rockowym Walk Away, wydawało mi się, że jestem naprawdę świetny, konkurencja nie była aż tak wielka, ale jak wylądowałem w Nowym Jorku, pierwsze wrażenie było takie, że jestem tylko jednym z wielu; że jestem malutki; że takich basistów są tam setki, a może nawet tysiące. Zostałem sprowadzony na ziemię. Z gitarą, wzmacniaczem i torbą. Musiałem sobie radzić, ale to pomogło mi, żeby otworzyć się na różne style muzyczne.

- Koncert na urodzinach Michaiła Gorbaczowa można uznać za najbardziej zaskakujący czy było jeszcze bardziej nietypowe zaproszenie?

- Tamten koncert był rzeczywiście niezwykły, chyba jedyny w swoim rodzaju. Pojawiło się wiele gwiazd - Grace Jones, Sharon Stone - które również były zaproszone. Pamiętam też wyjazd do Hollywood, gdzie odbijaliśmy swoje dłonie, to było również ogromne przeżycie.

- W ogóle lubicie grać na imprezach rocznicowych, które są związane z wielkimi przemianami przełomu lat 80. i 90. W czerwcu 2009, 20 lat po słynnych wyborach, daliście koncert w Stoczni Gdańskiej w ramach cyklu Przestrzeń Wolności, potem była rocznica dolnośląskiej "Solidarności". To nie jest przypadek?

- Nie. Jednym z głównych powodów jest oczywiście przebój "Wind of change", którym Scorpionsi po części wpisali się w historię przemian na początku lat 90., po zburzeniu muru berlińskiego. Tak już pewnie zostanie. Piosenka będzie cały czas aktualna, bo zmiany polityczne ciągle gdzieś się dzieją. Niedawno graliśmy ją w Turcji, jeszcze przed próbą przewrotu, latem tamtego roku. Siłą "Wind od change" jest to, że brzmi wszędzie ponadczasowo.

- Po ostatnim tureckim referendum, które przyznało prezydentowi Erdoganowi niemal nieograniczoną władzę, może zostaniecie zaproszeni tam jeszcze raz?

- Może tak, kto wie...

- Gdzie koncertuje się najlepiej? Wspominał Pan kiedyś, że w Rosji jest całkiem dobrze.

- Rzeczywiście, tam jest nieźle, natomiast moją ulubioną publicznością jest ta w Brazylii i w Grecji. W ogóle południowa Europa przyjmuje nas niezwykle ciepło. Hiszpanie, Włosi… Niedawno entuzjastyczne przyjęcie było też w Gruzji. Nawet się tego nie spodziewaliśmy. I jeszcze w Wietnamie.

- A propos Brazylii, mieliście zagrać na rozpoczęcie mundialu w 2014 roku.
- Rzeczywiście, był taki pomysł. Nie doszło jednak do porozumienia.

- Tak samo jak nigdy nie doszło do zakończenia działalności, mimo że zapowiadaliście ostatnie występy w… 2010 roku. Wiedzieliście, że i tak wrócicie.

- Hmm… Jakby to powiedzieć? Nie będę ukrywał, że to był pomysł menedżerów. Choć z drugiej strony, cofając się w czasie, wydawało się wtedy, że to nie jest zły moment na zakończenie kariery, ale zespół miał i ciągle ma tyle energii, że potem nie było już o tym mowy. Na myśl przychodzi mi porównanie z Rolling Stonesami. W zasadzie jako Scorpions moglibyśmy być ich niemieckimi odpowiednikami. Energia cały czas buzuje! Zespół nigdy nie pozwalał sobie na zbyt długie przerwy, najwyżej kilkumiesięczne.

- I co wtedy? Ma pan poczucie, że czegoś brakuje?

- Przerwa też jest czasami potrzebna, żeby odetchnąć od ciągłych podróży, które są najbardziej męczące. Czas wolny od grania ze Scorpionsami, który miałem w ostatnich miesiącach, wykorzystałem na wybudowanie własnego studia nagraniowego. Przerwy od muzyki nie mam nigdy, codziennie ćwiczę. Opracowanie własnych pomysłów, nagranie ich, a potem zaaranżowanie jest bardzo czasochłonne.

- Koledzy ciągle nazywają Pana „baby”?

- (śmiech) Już nie, choć w zasadzie mogliby, bo cały czas jestem najmłodszy w zespole. Teraz jestem „Pavelito”. Śmiejemy się czasami, bo mam urodę południowca i gdziekolwiek pojedziemy, to wszyscy mają wrażenie, że jestem u siebie. Czy to w Brazylii, czy w Meksyku.

- Zaczął Pan własny projekt Stirwater, który – z angielskiego – nawiązuje bezpośrednio do nazwiska. Na czym on polega?

- Stirwater istnieje teraz w studio, dlatego że w końcu nagrywam materiał na solową płytę, która - mam nadzieję – wkrótce się ukaże. Nie jest to łatwe. Od wielu lat nagrywam różne rzeczy i przechowuję w komputerze. Były też okresy Stirwatera, kiedy współpracowałem z innymi wykonawcami z zagranicy, ale teraz skupiam się na własnej płycie.

- To forma ubezpieczenia na wypadek dłuższej przerwy ze Scorpionsami?
- Nie. Traktuję to jako naturalną kolej rzeczy. To raczej chęć pokazania tego, co tkwi we mnie.

- Jest już blisko rozwiązania?

- Wydaje mi się, że tak… Mam kilka godzin nagranej muzyki, która byłaby gotowa do wydania. Problem polega na dokonaniu wyboru, żeby całość była spójna, a przecież gram muzykę wszelakiego rodzaju. Ktoś może by się spodziewał po mnie stylu rockowego, ekspresyjnego, wyrazistego, który niewątpliwie czuję w sobie, ale mam też nagrania jazzu, który zawsze mnie fascynował. I muzyki elektronicznej. Być może wydam różne płyty z różnym rodzajem muzyki. Jako Mąciwoda mógłbym sobie na to pozwolić (śmiech).

- W przyszłości widzi się Pan przede wszystkim jako producent?

- Tak. Odkąd zacząłem budować własne studio, nauczyłem się wielu rzeczy dotyczących produkcji dźwięku. Nie spodziewałem się, że ta dziedzina jest tak głęboka. Chcę ją zgłębiać.

- Jeszcze zanim przyszedł Pan do zespołu, w 2000 roku, Scorpionsi grali na krakowskim Pobiedniku. Według szacunków na koncert przyszło wtedy 700 tys. fanów. Rekord. Koledzy wracali później do tego?

- Oczywiście! Ten koncert jest zawsze zaznaczany jako największy, który grupa zagrała, chyba tylko oprócz występu w Rio w latach 70. czy 80. Słyszałem jaki koledzy opowiadali, że jechali i jechali przez tłumy ludzi. Wyjątkowe uczucie.

- Przyjeżdżacie znowu do Polski, tym razem na Kraków Life Festival w Oświęcimiu.

- Dla mnie to kolejny wyjątkowy koncert, kiedy można występować w rodzinnych stronach. Co jakiś czas wracam do kraju ze Scorpionsami i te koncerty są naprawdę niezapomniane. Liczę na więcej. Podczas ostatniego koncertu w Krakowie, na wielkim banerze Areny widziałem napis „Paweł, witamy w domu”. Bardzo mnie to wzruszyło.

***

Jeszcze zanim Paweł Mąciwoda-Jastrzębski przyszedł do zespołu, w 2000 roku, Scorpionsi grali na krakowskim Pobiedniku. Według szacunków na koncert przyszło ponad 700 tys. fanów. Rekord.

- Słyszałem, jak koledzy opowiadali, że jechali i jechali przez tłumy ludzi - mówi basista pochodzący z Wieliczki.

Dzisiaj (godz. 16) muzycy Scorpions osobiście odsłonią gwiazdę zespołu w znajdującej się tuż pod Wawelem krakowskiej Alei Gwiazd. Jutro zagrają na Tauron Life Festival Oświęcim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski