Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A ziemia pachnie...

DELL
Stał i patrzył. I uśmiechał się.

Przy drodze

Stał przy płocie - takim prawdziwym, w starym stylu: skonstruowanym ze sztachet, równo poprzybijanych do poprzecznych żerdzi, które co kilka metrów utrzymywane były w pionie przez równo ociosane słupki - i wpatrywał się w pole po drugiej stronie drogi. Starszy człowiek w burej kurtce, w czapce, z szyją starannie owiniętą szalikiem.

- Czuje pan jak pachnie? - zagadał przechodzącego. - Czuje pan?
Jego spojrzenie wyraźne wskazywało, co ma na myśli: myślał o ziemi, niedawno poprzewracanej pługiem.
Przechodzień na próżno szukał tego zapachu. On nie czuł nic.
Ale stojący przy płocie nie miał takich rozterek.
- Ona zawsze pachnie popierwszej orce. To najładniejszy zapach. Idzie pan zapługiem, skowronek śpiewa, cieszy się, że już pozimie, lemiesz kroi skiby, aone -jak się odwalają naboki -wypuszczają spod spodu taki zapach, że aż wgłowie kręci. To chleb pachnie. Dostatek.
Rozmarzył się, rozgadał. Zresztą chyba na to czekał, stojąc tak przy płocie, wdychając tę - dla niego wyraźną - woń świeżo zoranej ziemi, wpatrując się w ślady pługa: żeby mógł się wygadać. Więc gdy nadarzyła się sposobność, nie marnował jej.
- To dobra ziemia - tłumaczył - wdzięcznairodna. Ito nic, że nagórce. Kiedyś -ojciec opowiadał -że jak poparcelacji dworu ludzie dzielili się morgami, nagórkach nikt nie chciał brać, bo tam była rola najmniej urodzajna. Itak, jak to wżyciu: kto silniejszy wgębie ipięściach, kto zapalczywszy, wybierał lepsze kawałki -atych pokornych spychali nagórki. Dziadek był cichy, zgodny; przypadł mu grunt płony, kamienisty, suchy. Tam rzeczywiście ziemia nie chciała rodzić. Ale dziadek nie był wciemię bity. Umiał czytać, nie bał się gazet. Wynalazł wjednej wiadomość, jak samemu postarać się onawóz, kiedy ma się zamało bydła, żeby mieć dość naturalnego, iza____mało pieniędzy, żeby kupić sztuczny.
Dziadek rozwiązał deficyt w prosty sposób: wykopał koło stajni dół, wymościł jego dno gliną, i zrobił odprowadzenie gnojówki. Ściekała tam, a kiedy nazbierało się choć trochę, wrzucał do dołu liście, zbierane za zezwoleniem gajowego w lesie. To się jakoś macerowało - i powstawał nawóz. Dużo dobrego nawozu. Cała wieś przekonała się o tym już po pierwszym sezonie stosowania, gdy na nieurodzajnej górce wybujały łany o wiele piękniejsze niż na niejednym lepszym kawałku.
- Nikt nie wierzył, ato wyszło. Wgazetach nie zawsze durnoty piszą, awtych starych gazetach -to już sama prawda była. Sprawdziło się. Dziadek tak to pole tym nawozem użyźnił, że jeszcze zamnie dobrze rodziło. No ale innasprawa, że iojciec, aija, też żeśmy onie dbali. Bo oziemię nie możnanie dbać. Ona czuje, kto ją uprawia: czy ma serce dotej roboty, czy nie ma. Umiejętności są mniej ważne; czasem możnanie trafić zjakąś robotą wnajlepszy czas, ale jeśli ziemia czuje, że się ją kocha, wybaczy taką pomyłkę. Poprawi człowieka. Gorzej, kiedy gospodarz jest gospodarzem zmusu, kiedy dla niego taka orka, pokładanie, bronowanie czy każda innarobota to katorga. Choćby wszystko zrobił tak, jak wksiążce pisze, nic ztego nie będzie. Plonów nie zbierze takich jak ten, co robi tak samo, ale zsercem.
On miał serce. I nie tylko serce: też szczere zamiłowanie. Przekonał się w pięćdziesiątych latach, kiedy raz po raz przyjeżdżali do wsi werbownicy i kusili zarobkami w przemyśle. Puścił zachęty mimo uszu raz, drugi, trzeci, ale gdy sąsiedzi wyprawiali się na Śląsk, a potem przyjeżdżali z wizytą coraz elegantsi, zasobniejsi - pozazdrościł im i sam spróbował tego miodu. W hucie jednak nie wytrzymał długo: huk, smród, beznadzieja. A po pracy jeszcze gorzej: albo wspólny pokój w hotelu robotniczym, albo knajpa, albo wałęsanie po ulicach. Żadnej łąki, żadnego słoneczka, żadnych zapachów.
- Zaciskałem tylko zęby - wyznał. - Irobiłem swoje. Myślałem, że przywyknę, ale kiedy mi poroku zaczął przysługiwać urlop iwybrałem się wodwiedziny, no ijak podrodze zpekaesu dodomu zapachniała ziemia -jużem dohuty nie wrócił. Przez pocztę tylko załatwiłem sprawę. Chociaż itego nie musiałem robić: przecież mi rozwiązanie umowy nie było potrzebne, bom postanowił -zostaję na____gospodarstwie.
Został - już na zawsze. Poddany życiu w rytmie zgodnym z prawami przyrody i porami roku. Na ojcowiźnie, powiększanej sukcesywnie o grunty tych wszystkich, którym ziemia nie pachniała tak, jak jemu, którzy potrafili się odnaleźć w miejskim porządku. Część tej ziemi miał potem sprzedać - gdy wracali, ci przedwcześni emeryci, wyeksploatowani w kopalniach, wymordowani w hutach, wytłuczeni po całej Polsce w nieustającej wędrówce z jednej budowy na drugą, bo pragnęli przeżyć ostatnie lata w krajobrazie dzieciństwa. Odstępował im tyle, ile który potrzebował, bo rozumiał te tęsknoty; a też i sił miał coraz mniej, nie starczało ich na jednakowo staranne obrobienie wszystkich zagonów.
- A____teraz jestem śmieć. Stary pień - zaśmiał się zaskakująco pogodnie. - Prawie wszystka moja ziemia leży teraz odłogiem: państwo przejęło zarentę, ale państwo to kiepski gospodarz. Nie umie zadbać ożywicielkę. Tyle jeszcze rodzi, co ten najstarszy grunt: ten nawożony przez dziadka. Ten, co tak najładniej pachnie. Ten -____naprzeciw. Ten mój.
Tekst i fot.: (DELL)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski