Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Bielecki: Wejście na K2 zimą jest jak lot na inną planetę. Właśnie się na nią wybieram

Katarzyna Kachel
Ten, kto zdobędzie K2 zimą, będzie wielki. Bo to piekielna góra. Adam Bielecki jest jednym z tych śmiałków, którzy na nią wyruszą. Będzie ciężko - nie kryje
Ten, kto zdobędzie K2 zimą, będzie wielki. Bo to piekielna góra. Adam Bielecki jest jednym z tych śmiałków, którzy na nią wyruszą. Będzie ciężko - nie kryje fot. Archiwum Adama Bieleckiego
W wysokich górach opadają z ciebie wszystkie maski. W ten sposób dowiedziałem się, że nie jestem nieśmiertelny i tak mocny, jak mi się wydawało. I że czasami bardzo się boję - mówi himalaista Adam Bielecki, wybitny wspinacz i autor książki „Spod zamarzniętych powiek”, którą dedykuje najbliższym. „Bez waszej miłości nic nie miałoby sensu” - pisze

- Odważna dedykacja.

- Dlaczego?

- Bo twardzi faceci rzadko mówią o miłości.

- (długa cisza)

- Tyle? A może życie na granicy śmierci nauczyło Cię, co jest najważniejsze?

- Nauczyło i to na szczęście dość szybko, bo byśmy dzisiaj nie rozmawiali.

- Co to była za lekcja?

- Że prawdziwym sensem wcale nie są ośmiotysięczniki, tylko to, co czeka na mnie, kiedy z nich wracam.

- „Żeby coś docenić, trzeba najpierw coś stracić”, piszesz w swojej książce. Jak dużo jesteś w stanie poświęcić?

- Mógłbym powiedzieć, że poświęciłem kilkanaście lat swojego życia, by zostać zawodowym alpinistą. Nie byłaby to jednak do końca prawda, bo kocham to robić. Nawet wtedy, gdy muszę zrezygnować z przyjemności, kiedy miesiącami walczę z górą w ciężkich warunkach, zbieram pieniądze na wyprawę, odmawiam sobie wygody, to, w ostatecznym rozrachunku, nie traktuję tego jak wyrzeczenia. Nie myślę, że coś tracę, choć pewnie nie jest zwykłym przypadkiem fakt, iż swoją ostatnią drogę w Chile, nazwałem Tęsknota. W moim życiu zachodzi zjawisko paradoksu. Bo, będąc tutaj na dole, mam w głowie kolejną wyprawę, a kiedy jestem wysoko, myślę o rodzinie. Jestem na to skazany, bo nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że którejkolwiek z tych tęsknot mógłbym zostać pozbawiony.

- Gdzie jesteś bardziej u siebie?

- I na górze, i na dole staram się być na sto procent. W górach skoncentrowany maksymalnie na wspinaniu, w domu na rodzinie.

- Do momentu, kiedy tak bardzo zaczyna Ci przeszkadzać niezakręcona przez żonę pasta, że wiesz, iż nadszedł czas?

- Nie kryję, że jestem uzależniony. Nie tyle od adrenaliny czy gór, ale od wysiłku fizycznego. I faktycznie bywa, że zbyt długie siedzenie w miejscu sprawia, że staję się niecierpliwy, bardziej wybuchowy. Ale to działa w dwie strony; bo kiedy przez dłuższy czas przebywam w ekstremalnie trudnych warunkach, temperaturach minus 20 czy 30 stopni, to w końcu zaczynam marzyć o spokojnym życiu rodzinnym, ciepłej wodzie i wygodnym łóżku.

- Pytam, bo niektóre żony himalaistów mają wrażenie, że ich mężowie schodzą na dół tylko po to, by spakować się do kolejnej wyprawy.

- Nie w moim przypadku i nie ma w tym żadnej sprzeczności. Wydaję mi się, że bardziej jestem w stanie docenić to wszystko, co czeka na mnie po powrocie, wyłącznie dlatego, że mam swoje drugie życie w górach.

- Ciężkie, tak jak lubisz. Kiedy czytam w Twojej biografii, że cierpienie może być przyjemne, przestaję Ci wierzyć.

- Nie użyłem słowa przyjemne, ale dające szczęście albo rozwijające.

- To chyba jeszcze gorzej.

- W cierpieniu, w wyjściu poza strefę komfortu i wygody, tkwi wielka wartość. Wartość, którą jest nabywanie wiedzy o sobie samym, nabieranie dystansu do trywialnych rzeczy i do rzeczywistości. Ale także wartość, którą staje się możliwość oceniania własnej mocy, jak i ograniczeń. Z perspektywy niewygody możemy docenić to, co jest wygodne. Bo brak uświadamia nam, jak wiele mamy.

- Piszesz, że cierpienie to także ten moment, kiedy zrzuca się maski, bo po prostu nie ma się siły, by je nosić.

- Tak, to okrutne, bo czasami ukazują ci się twarze, które nie do końca chciałbyś zobaczyć.

- Jaka była Twoja? Co z niej opadło?

- Przekonanie, że jestem nieśmiertelny i niesamowicie silny. Zobaczyłem, że czasami się boję, ale też, że jestem typem, który walczy do końca. Widziałem w górach ludzi, którzy się poddawali. Ja należę do tych, którzy się czołgają, ale wciąż podnoszą głowę, potrafią włączyć awaryjne turbodoładowanie. Wysiłek, niewyobrażalnie trudne warunki, balansowanie na granicy staje się lustrem, w którym nagle stajemy nadzy, tacy, jacy jesteśmy naprawdę, a nie jakimi chcielibyśmy się widzieć.

-Dowiedziałeś się też, czym jest ambicja, i że może kosztować życie. Czegoś Cię to nauczyło?

- Nauczyło. Przykładem może być kolejna wyprawa na Kanczendzongę, podczas której mój zespół za wszelką cenę chciał iść do góry, a ja się zbuntowałem. Uznałem, że to zbyt niebezpieczne i że powinniśmy zawrócić. Wycofanie się z ataku szczytowego w pewnym stopniu było konsekwencją tragicznych wydarzeń sprzed dwóch lat. Nauczyłem się, że jest pewna granica ryzyka, której nie zamierzam przekraczać. Nie tylko ze względu na siebie, ale i partnerów.

- Przypomina mi się Twoja rozmowa spod Broad Peaku z Maćkiem Berbeką, kiedy zaproponowałeś nieśmiało, żebyście odpuścili, wrócili, bo jest za późno. Dziś powiedziałbyś to mocniejszym głosem?

- Na pewno. Ale wtedy, w 2013 roku, była to dopiero moja czwarta wyprawa w Himalaje. Do tego wyruszyłem na nią z bohaterami dzieciństwa; himalaistami, którzy mnie onieśmielali. Maciej Berbeka był dla mnie ogromnym autorytetem. To nie była osoba, której mógłbym powiedzieć: „Stary, co ty opowiadasz, musimy schodzić!”. Teraz jestem silniejszy o przekonanie, że nie ma ludzi nieomylnych, a autorytety nie mogą zaślepiać, kiedy na szali stawia się ludzkie życie.

-Wraz z tą świadomością skończył się „młody Bielecki”, do którego ci starsi mówili „idź, toruj drogę”?

- To był cały proces dojrzewania. Ważne w nim były kluczowe sytuacje, choćby pierwszy ośmiotysięcznik, pierwsza wyprawa zimowa, czy każda kolejna wspinaczka, która zmuszała do weryfikowania moich wcześniejszych wyobrażeń. Broad Peak także.

-A odpowiedzialność, którą brałeś za ludzi podczas wyjazdów komercyjnych?

-Było to doświadczenie formujące, skutkujące istotną zmianą perspektywy. Z chłopaka z głową w chmurach, a właściwie w górach, który chce się wspinać i robić świetne przejścia, w człowieka, który uczy się kalkulować ryzyko. Bo dużo łatwiej ryzykuje się własnym tyłkiem niż cudzym.

- A ojcostwo?

- Nie, bo bezpiecznym wspinaczem stałem się wcześniej. Dziś jestem zaprzeczeniem tej osoby, z którą rozmawiałabyś 20 lat temu. Rodzina sprawiła, że trudniej wyrusza mi się w góry, bo okrutnie tęsknie za domem. I o ile kiedyś spędzałem poza nim sześć z dwunastu miesięcy w roku, teraz sobie tego nie wyobrażam.

- Potrafisz uwolnić się z tego transu, którym jest zdobywanie góry. Od momentu, kiedy, jak piszesz, ze wspinacza stajesz się wspinaniem?

- Bywa ciężko, bo ten moment, nazywany flow, jest dość przyjemny. Kiedy sięgasz tak głęboko i w zgodzie z samym sobą, udaje ci się wyjść poza czasoprzestrzeń. To oczyszczające i piękne chwile pełnego zanurzenia w tu i w teraz. Takie, kiedy ucicha gonitwa myśli, a ty istniejesz poza lękiem, polityką, problemami. Wszystkim tym, co dzieje się na dole.

-Dlatego kiedy piszesz „himalaizm nie ma w sobie niczego, co czyniłoby nas wyjątkowymi”, albo jeszcze dosadniej „Nie uważam, żeby himalaizm czy życie w ogóle miały jakiś głęboki sens”, traktuję to jak prowokację.

- Piszę, że życie nie ma jakiegoś większego sensu, dopóki ktoś przez swoje działania mu go nie nada. I dla mnie tym sensem jest rodzina i wspinanie.

-Kręcisz.

- Nie. Po prostu nie wierzę w uniwersalne wartości. W mocno przesadzony etos himalaisty, jako człowieka mocnego, szlachetnego i odważnego. Jesteśmy jak inni, czasem skłóceni, o różnych, bywa, że trudnych charakterach. To, że wychodzę na ośmiotysięcznik, wcale nie czyni mnie kimś lepszym.

-Zgoda, ale sam twierdzisz, że wejście na taką górę to jak podróż na inną planetę. Ilu z nas na niej było?

- Ale ktoś inny jest mistrzem w szachach i robi to tak dobrze, że dla mnie ten poziom zdaje się kosmosem. Nie odważyłbym się powiedzieć, że himalaizm jest bardziej wartościowy od grania w szachy. To, co definiuje, jak bardzo nasze działanie ma sens, to fakt, jakim przez to stajesz się człowiekiem i jaką daje ci to radość. Nie wierzę w sensy uniwersalne.

- W co zatem wierzy Bielecki?

- Wierzę w duchowość, choć jestem ateistą. Góry są dla mnie świecką formą metafizyki, która wymyka się słowom i każda próba, jaką teraz podejmę, by ująć te stany w słowa, skończy się niepowodzeniem. I wielkim banałem.

- „Kto pierwszy zdobędzie K2 będzie wielki”, powiedział Zawada po nieudanej próbie dotarcia na szczyt na przełomie 1987/88 roku. Jak dziś, tuż przed wyjazdem, myślisz o tej piekielnej górze?

- Że nie będzie łatwo, a na sukces musi złożyć się wiele czynników. Tak jak z puzzlami, które będą musiały znaleźć się we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Ale by ułożył się kompletny obrazek, jakim jest wejście i bezpieczne zejście z K2, kluczowa będzie dobra pogoda.

- Śni Ci się ta góra?

- Nie, nie śnię zbyt dużo. Nie przywiązuję wagi do snów i nie miewam koszmarów.

- Nie boisz się?

- Pewnie, że się boję.

- Konfliktów też?

- Nie myślę o nich. Czasami trzeba sobie wygarnąć po męsku i tyle. Nie wszyscy ze wszystkimi musimy się zgadzać, co wcale nie oznacza, że nie będziemy w stanie stworzyć zgranego zespołu i osiągnąć cel. W zespole silnych osobowości takie tarcia będą się zdarzać. Ważne, by się nie pozabijać, szanować nawzajem i umiejętnie wypracować wspólne stanowisko. Mamy świadomość powagi sytuacji i chyba każdy z nas zdaje sobie sprawę, że jeśli się nie dogadamy, nie mamy szans na sukces.

- Wiele osób oszczędziłeś w książce?

- Bardzo mi zależało, by nie wyrządzić nią nikomu krzywdy, więc pewne sytuacje przemilczałem. Z drugiej strony nie ma w niej lukrowania rzeczywistości.

- Siebie jednak nie oszczędziłeś.

- Mam prawo oceniać siebie, ale kimże jestem, by oceniać innych? To nie moja rola.

- Pisząc ją, chciałeś zamknąć sprawę Broad Peaku?

- Nie miałem takiego zamysłu, by cała książka zmierzała do opisania tej jednej wyprawy. Ale prawdą jest, że z nią miałem najtrudniej. I nie chodzi mi o zrelacjonowanie tego, co się wydarzyło. Problemem było opowiedzenie tego, co stało się po Broad Peaku. Powstały trzy wersje, do druku poszła ta, którą napisałem najszybciej, od razu. I choć dobrze wiem, że jest emocjonalna, to właśnie tak to wtedy czułem. Nie umiałem dokonać chłodnej analizy, bo zbudowałoby to fałszywy obraz tej sytuacji, kiedy pozbawiono mnie żałoby i kiedy musiałem radzić sobie z medialną nagonką.

-Pozostał w Tobie jakiś żal?

- Żal? Tak, do chłopaków, że nie zeszli, że nie zawrócili wcześniej, że coś może schrzanili. I mam żal do siebie. Bo może powinienem powiedzieć bardziej stanowczo, że zawracamy; bo może po zejściu ze szczytu mogłem im odradzać wejście. Ale z drugiej strony rozumiem swoją motywację, wiem, dlaczego tak się zachowałem. Każdy z nas dokonał tam swojego wyboru. Swojej oceny sytuacji.

- Kiedy Cię rozszarpywano, rozmawiałam akurat z prof. Zdzisławem Rynem, psychiatrą, który badał zachowania himalaistów powyżej granicy śmierci. Cytujesz go zresztą w swojej książce. Przy okazji zapytałam, co myśli o nagonce na Ciebie. Powiedział, że nigdy nie odważyłby się oceniać zachowania na tej wysokości. I zabierać głosu w tym niesprawiedliwym sądzie. Chciałam Ci to powiedzieć.

- To bardzo dla mnie ważne.

- W książce piszesz „Oglądając dziś filmiki z bazy, widzę, jakimi byliśmy wtedy szczęśliwymi ludźmi”. Byliście?

Po Broad Peaku zostało wrażenie wielkiej krzywdy, żalu i smutku. Dotknęło to moich bliskich, dotknęło osobiście mnie. Dlatego myśląc o tej wyprawie, najchętniej bym ją wymazał, chciałbym, żeby nigdy się nie wydarzyła. Ale przygotowując prelekcje i przeglądając filmy, uświadomiłem sobie, że przez to, co się działo później, mam spaczony obraz Broad Peaku. Bo w trakcie wyprawy byliśmy radośni i szczęśliwi. Tak jak radosny i szczęśliwy jest ten, kto robi to, co kocha. Nikt nie znalazł się tam przypadkowo. Byliśmy właściwymi ludźmi na właściwym miejscu. I bardzo chciałbym, by o tym pamiętać. Chłopcy spełniali na tej górze swoje marzenia. I choć zapłacili za to najwyższą z możliwych cenę, to weszli na swój wyśniony szczyt.

Możesz zostać w życiu, kim tylko chcesz, byleby nie górnikiem - usłyszał od ojca Adam Bielecki. Postanowił zostać taternikiem, alpinistą i himalaistą.

Urodził się w Tychach w 1983 roku. Jest absolwentem psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, mężem Dobrochny i ojcem dwójki dzieci

Wywiad z Adamem Bieleckim przeprowadziłam podczas Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju. Za umożliwienie spotkania bardzo dziękuję Organizatorom

WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie - odcinek 22

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski