18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Afrowigilia

Redakcja
Tradycyjna wieś w Zimbabwe Fot. Jakub Ciećkiewicz
Tradycyjna wieś w Zimbabwe Fot. Jakub Ciećkiewicz
Trzecie w podróży święta Bożego Narodzenia spędzam pod namiotem, na drodze Zambezi-Bulawayo. Jest grudzień, a więc lato, wokół rozkwita bujna zieleń, słońce upalnie pali skórę, a ja tęsknię do śniegu, do choinek rozstawionych na placach naszych miast...

Tradycyjna wieś w Zimbabwe Fot. Jakub Ciećkiewicz

Jakub Ciećkiewicz: AFRYKA DLA POCZĄTKUJĄCYCH

Tak piękny jest ich zapach, tak radują oko swym widokiem, a mnie zamiast choinek otaczają olbrzymie, nieforemne baobaby, typowe drzewa afrykańskich stepów" - zanotował 24 XII 1933 r. - największy polski podróżnik - Kazimierz Nowak.

Zanim zrobił wpis do notatnika, rozbił namiot w przedsionku dzikiej pustyni Kalahari. Wzniecił ogień i po spożyciu skromnej wieczerzy zażył porcję chininy. W jego głowie ozwały się tysiące dzwonów; księżyc, jedyny towarzysz włóczęgi, srebrzystym blaskiem oblał okoliczne piaski, zaszeleścił wąż, który wypełzł na nocne łowy. Poznański podróżnik, leżąc na kocu, w poczuciu całkowitej samotności, na progu depresji - wspominał dwa lata swojej szaleńczej rowerowej wyprawy.

Pierwsze święta, w 1931 roku, spędził, pokonując Saharę. "Zakupiłem na drogę wszystkiego po trochu: kaszy jęczmiennej, cukru, oliwy, różnych korzeni, cebuli, tytoniu, zapałek i choć ładunek ten, łącznie z 32 litrami wody, ważył ponad 70 kilogramów, nie przedstawiał się okazale - zapisał".

Zgromadzone zapasy wyczerpał już w połowie pustyni. Błądząc po okrutnych, marsjańskich hamadach, cudem znalazł dwa wodopoje, niestety, bez śladów wilgoci. Dwukrotnie ocalili go przejeżdżający Tuaregowie. Wreszcie, krańcowo wycieńczony, upadł na jakiejś wydmie i czekał na nadejście śmierci, gdy poprzez gorączkę usłyszał śpiewne głosy modlących się muzułmanów z pobliskiej oazy Ghat. Dowlókł się do niej z najwyższym wysiłkiem...

Podczas następnej Wigilii zabił lwa. "Moje oko, przywykłe do ciemności, wyłowiło w mroku owalny kształt, coraz większy, bliższy... Jeden oszczep oparłem o rower pod kątem 45 stopni, drugi, gotowy do ciosu, trzymałem w dłoniach przed sobą. Wtem ryk przeraźliwy i trzask łamiącego się drzewca, wspartego o ziemię oszczepu... gorąca krew bluznęła mi w twarz... i cisza. Rzężenie."

W międzyczasie przeżył wiele przygód. Przebywał na dworze króla Ruandy, podróżował przez kraj ludożerców i krainę Pigmejów, walczył z ogromnym pytonem na równiku. Stale w drodze. W podróży. Z determinacją Robinsona: "Mimo pory deszczowej i fatalnego stanu dróg, które przypominają klawiaturę fortepianu, pokonuję tyle przestrzeni, ile pozwalają płuca i serce. Trzaskają dętki, złowieszczo trzeszczą szprychy. Ubranie całe ochlapane rzadkim błotem. Parno i duszno, ręce - pełne pęcherzy błotnych - z trudem utrzymują kierownicę roweru, toczącego się ciężko po wyboistej drodze".

W listopadzie 1933 r., na zatopionej pośród dżungli polanie, wędrowiec z Poznania spotkał "Murzyna stąpającego za wołami" i pługiem. "Orać trudno. Kamienie, załomy skalne, głębokie jary, ziemia licha, a jednak orzą!" - pomyślał z uznaniem. Był trochę zdezorientowany, gdy czarnoskóry chłop zaśpiewał nagle w języku Ndebele "Kiedy ranne wstają zorze" - ale po chwili zrozumiał, że w pobliżu znajduje się polska misja. Gdy usłyszał bicie dzwonów, nie bacząc na krokodyle, przeprawił się przez rzekę. "Kto i czego szuka tu po nocy - ktoś zapytał z ciemności. - Włóczęga, rowerem przybyły. Rodak prosi swoich o gościnę" - odpowiedział.
***

Kiedy polski podróżnik dotarł do Matabelandu, w Rodezji nastąpiły historyczne zmiany. Brytyjska Kompania Afryki Południowej - firma, która podbiła kraj i rabowała jego bogactwa, dbając wyłącznie o zysk akcjonariuszy, popadła w ostry konflikt z pionierami. Osadnicy czuli się oszukiwani. Płacili podatki za uprawę ziemi i eksploatację bogactw, nie otrzymując w zamian żadnej opieki i pomocy. Kampania nie budowała szkół, szpitali...

Po kilkuletniej walce, w 1922 roku, kraj został przekształcony w brytyjską kolonię z angielskim gubernatorem i dowódcą sił zbrojnych. Biali mieszkańcy wybierali od tej pory swoje władze, zarządzali państwem, opanowali najlepsze grunty rolne i tereny kopalniane. Czerpali niebotyczne zyski z upraw tytoniu, handlu mięsem, wydobycia złota, chromu, miedzi, wolframu, antymonu i azbestu.

Czarnych o zdanie nie pytano. Miejscowych wodzów zmuszono do uległości i zmieniono w funkcjonariuszy władzy kolonialnej - plemiona skazano na wegetację w rezerwatach, na najgorszych ziemiach, w niezdrowym klimacie. Tak rodził się rasizm, którego esencję wyraził w prostych sowach premier Roy Welensky: "Afrykanie nie powinni nawet marzyć o zajęciu choćby nieco ważniejszej pozycji w partnerstwie z białym człowiekiem".

Wysokie podatki zmusiły miejscowe plemiona do pracy na plantacjach i w kopalniach. Czarni nie mogli się zrzeszać. Nie mieli wstępu do kin, restauracji, barów i hoteli - we własnym kraju traktowano ich jak niewolników. Gdy Wielka Brytania próbowała interweniować i wywierać nacisk -Rodezja ogłosiła, że jest republiką białego człowieka. Ale to było znacznie później...

***

Tymczasem Kazimierz Nowak jedzie dalej na rowerze i ma wrażenie, jakby płynął przez bezmiar oceanu. "Oprócz wysp bielejących pałacami czy wytwornymi willami spotykam jeszcze inne. Małe. Tak małe, że prędzej powinienem wyczuć je poprzez ścianę roślinności lub usłyszeć, niż dojrzeć okiem. To koczowiska tubylców". "Przed chatami gliniaki, czerepy, kilka kur, parę kóz, a przede wszystkim tłumy dzieci" - pisze. W tych "biedawios-kach" Nowak spędza wiele dni, korzystając z gościnności plemion i najczęściej są to chwile bardzo miłe.

Obserwuje chłopców ćwiczących się w strzelaniu z łuku, dziewczęta sposobiące się do roli matek, rozmawia z myśliwymi o przygodach w buszu. Wieczorami, siedząc z mężczyznami przy ognisku, słucha opowieści czarowników o tradycjach i wielkości plemion, które kiedyś władały całą okolicą: "Młodzież przyswaja sobie te opowiadane mądrości, rośnie duchowo, spaja się w jeden mały naród..." - zauważa proroczo!

Kiedy podróżnik z Poznania przybywa do Bulawajo, największego miasta Rodezji - jest rozgoryczony. "Wielokrotnie słyszałem od Anglików, że wstyd przynoszę białej rasie, gotując sobie herbatę, samodzielnie rozbijając namiot... Uważali oni rower za przyrząd dobry dla boya... byłem postrzegany jako fenomen, dziwadło, odmieniec...".
Polski podróżnik zapisuje jeszcze kilka sarkastycznych uwag na temat rasistów z Rodezji i szybko wyrusza w dalszą drogę. Nowy rok 1934 spędza w namiocie, w strasznej burzy. "Całe niebo rozjaśniło się od błyskawic, z ogłuszającym trzaskiem biły pioruny, a potem lunął deszcz, tak rzęsisty, że w jednej chwili potoki rwącej wody zalały okolicę". Kiedy woda podmyła kołki namiotu, Kazimierz Nowak okrył się plandeką i stał w miejscu, aż rwące potoki sięgnęły mu kolan. Wkrótce padnie podcięty malarią. Do Polski wróci dopiero za trzy lata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski