Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Agnieszka Radwańska: cztery lata temu w Londynie zagrałam dużo lepiej

Paweł Hochstim
- Zabrakło mi cierpliwości, ale trudno być cierpliwym, gdy jest się w takim stanie. Byłam zamulona - mówi po porażce w Rio de Janeiro Agnieszka Radwańska.

W Londynie nie udało się awansować do drugiej rundy, w Rio de Janeiro niestety też. Co się stało?

Nie lubię się tłumaczyć, ale jednak trzy dni podróży, a później na dzień dobry przeziębienie, odbiło się na mnie. Miałam nadzieję, że pierwszy mecz będę mogła zagrać w niedzielę, ale nie ułożyło się to tak, jakbym chciała.

Było widać w czasie meczu, że jest Pani wściekła, boleśnie odczuła to też w drugim secie rozbita o kort rakieta. To ta niemoc powodowała złość?

Byłam zła na wszystko naraz, kilka czynników złożyło się na to, że tak czułam się na korcie i ciężko było cokolwiek zrobić. Do tego gramy w Rio na zupełnie innych kortach, niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni.

Chinka wyraźnie była bardziej żywa na boisku.

A ja byłam zamulona od samego początku. Nie da się ukryć, że jeszcze jeden dzień dużo by dał. Gdybym w sobotę mogła potrenować, to pewnie byłoby lepiej, a tak miałam tylko dwa treningi na tej nawierzchni. Zabrakło mi też cierpliwości, ale trudno być cierpliwym, skoro jest się w takim stanie. Dla każdego są równe warunki, ale mnie zabrakło treningu.

Rywalka po meczu powiedziała, że nie spodziewała się, że jest w stanie zagrać tak dobrze już na samym początku. Sądzi Pani, że to jej dobra gra sprawiła, że mecz tak się potoczył, czy jednak decydująca była Pani forma?

Na pewno ja zagrałam słabiej, to oczywiste, natomiast Chinka prezentowała się solidnie. Była bardzo szybka, biegała jak szalona i przy tak wolnym korcie dobiegała do każdej piłki.

Bardziej żałuje Pani tej porażki, czy tej przed czterema laty z Julią Goerges w Londynie?

W Londynie jakościowo mecz był dużo lepszy, przegrałam go dwiema piłkami. Ale wszystko było inne, ja też byłam inną zawodniczką, więc nie można tych dwóch meczów porównywać.

Dużo Pani przeszła, by przylecieć do Rio. Jak wyglądała ta Pani słynna podróż z Montrealu, bo nie wszystkie jej szczegóły są znane.

Nie da się jednym zdaniem o tym opowiedzieć. Już w Montrealu zaczęły się opóźnienia, w końcu weszliśmy do samolotu, ale okazało się, że staliśmy półtorej godziny na pasie, bo samolot był przeładowany. Tym samym nie zdążyliśmy na przesiadkę, choć był sprint i chyba zrobiłam konkurencję dla Usaina Bolta, bo tak szybko, w dodatku z dwiema torbami, jeszcze nie biegłam. Dobiegłam do gate’u, gdzie pocałowałam desk, po czym jedna z pań kazała nam pobiec do stanowiska linii. Gdy tam dobiegliśmy stało ze sto osób.

Ostatecznie skończyło się na podróży przez Europę.

W końcu poleciałam przez Lizbonę, dzięki pomocy mojego agenta w Polsce, bo proponowano mi lot w piątek wieczorem, więc nie zdążyłabym na mecz. W Lizbonie pięć godzin w nocy musiałam spędzić na lotnisku. W Rio też były przygody, bo po wylądowaniu okazało się, że jest alarm bombowy, a ja siedzę w busie, który jest zaraz przy tym miejscu. Po 52 godzinach podróży spędziłam więc jeszcze dwie godziny w autobusie. Wreszcie, gdy załatwiłam wszystkie formalności, to była już godzina 22.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski