Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aleksander B. Skotnicki: Cały czas próbuję ratować chorych ludzi

Rozmawia Katarzyna Kachel
Wiele osób w Krakowie myśli, że jestem Żydem. Czy trzeba nim być, by walczyć z nietolerancją, antysemityzmem i uprzedzeniami? - pyta prof. Aleksander Skotnicki
Wiele osób w Krakowie myśli, że jestem Żydem. Czy trzeba nim być, by walczyć z nietolerancją, antysemityzmem i uprzedzeniami? - pyta prof. Aleksander Skotnicki fot. Anna Kaczmarz
To nie jest tak, że ja się grzebię w przeszłości. Staram się ocalać pamięć ludzi, którzy zginęli tylko dlatego, że nie byli obojętni. Że w trudnych czasach potrafili zachować się po ludzku. Czy to nie jest aktualne przesłanie? Nasza niezgoda na nienawiść i nietolerancję - pyta prof. Aleksander B. Skotnicki, hematolog, który upamiętnia losy społeczności żydowskiej w Krakowie.

- Pamięta Pan Profesor, jak się poznaliśmy?

- Pojechaliśmy do fabryki Emalii w Olkuszu, która była bliźniaczą siostrą krakowskiej „schindlerowskiej”. Chcieliśmy wytargować od dyrektora stuletnie niemieckie maszyny do produkcji garnków, tak, by je można było eksponować w muzeum na Zabłociu (w końcu jedna z nich stanęła przy Lipowej). Do dziś, choć minęło kilkanaście lat, świetnie pamiętam tę wizytę. Dla mnie pobyt na terenie zakładu, w którym wciąż trwa produkcja, był niesamowicie fascynujący. Obserwowałem, jak wycina się te rondle z blachy, a potem się je wypieka w wielkich piecach...

- Co w tym fascynującego?

- Wysłuchałem historii wielu osób zatrudnionych przy Lipowej przez Schindlera, którzy zawsze mi powtarzali, że przetrwali dzięki „garnkom życia”. Dzięki zapisowi w papierach, że pracują dla III Rzeszy, wytwarzając menażki dla żołnierzy Wehrmachtu. Dlatego Emalia nie była tylko ciekawostką, ale poszukiwaniem śladów moich przyjaciół, „schindlerowców”, o których piszę, z którymi prowadzę godzinne rozmowy, odwiedzam co roku w Izraelu i Stanach i których wreszcie żegnam.

- I z tego sentymentu zwinął Pan wtedy do kieszeni kilka blaszanych uchwytów?

- Tak było, ale kupiłem również parę nowych egzemplarzy w firmowym sklepie, zawiozłem je nawet do Beer Szewy i wręczyłem Geni Wohlfeiler-Manor, dziewczynie z listy Schindlera. Jak bardzo te garnki były cenne dla dawnych pracowników fabryki, świadczy choćby fakt, że pewna polska pracownica Schindlera, Halina Bilińska, trzymała je w domu w dobrze wyeksponowanym miejscu aż do śmierci. Dziurawe, odrapane, nic praktycznie nie warte. Dostałem je później od córki pani Haliny i niosłem do domu w starej siatce. Moja rodzina kpiła ze mnie, że chodzę jak jakiś dziad ze złomem po Kazimierzu.

- Nie tak się jednak poznaliśmy, garnki były dużo później. Zadzwonił Pan do mnie lata temu, kiedy napisałam tekst, że nie było listy Schindlera. Był Pan oburzony.

- Pamiętam tylko, że napisała pani coś takiego, że Schindler był w miarę porządnym człowiekiem, bo w przeciwieństwie do innych Niemców, nie kopał ludzi po nerkach. Zostawmy to.

- Wiele osób myśli, że jest Pan Żydem.

- I co ja mam im odpowiedzieć ? Nikt nie jest doskonały. Ale czy trzeba być Żydem, żeby walczyć z nietolerancją, antysemityzmem, uprzedzeniami i stereotypami?

- Pana babka, Anna Sokołowska, uratowała wielu Żydów. Nigdy nie pytałam, jak do tego doszło.

- Mieszkała na dalekich Kresach Wschodnich, koło Żytomierza, we wsi Sławów. Żyła, jak się to mówiło, „na majątku”, ale równocześnie była intelektualistką, która w 1905 roku skończyła Uniwersytet Jagielloński. Dwa wydziały: rolniczy i filozoficzny. Jeździła kilkaset kilometrów, by móc tutaj, w Krakowie, studiować, potem nauczać w gimnazjum, krzewić kulturę i myśl polską, przez co była napiętnowana, a nawet zsyłana na Sybir przez władze carskie. W 1917 roku, kiedy wybuchła rewolucja, dziadek, starosta w Żytomierzu, został aresztowany. Umarł w więzieniu bolszewickim, a babcia, z trojgiem dzieci, w tym z moją mamą, przyjechała do Polski w 1923 roku. I właśnie tutaj, w wolnej Polsce, dostała pracę nauczycielki, najpierw w gimnazjum w Miechowie, potem w Nowym Sączu. Była twarda, zaradna. Choć mieszkali skromnie, zdołała całą trójkę dzieci wysłać na studia.

- Gdy wybuchła wojna, zaczęła ukrywać byłych żydowskich uczniów?

- Tak, u chłopskich rodzin na wsi. Ale nie tylko. Dzięki świetnej znajomości niemieckiego miała mnóstwo kontaktów. I wykorzystywała je, dostarczając między innymi do getta w Sączu leki, ubrania i jedzenie. Pewnego dnia spotkała tam starszą siostrę swojego ucznia Leona Rigelhaupta, Annę, która często przychodziła do szkoły na wywiadówki. I to jej, dziewczynie w zaawansowanej ciąży, pomogła uciec tuż przed likwidacją getta. Przeżyły obie - Anna i jej córka, urodzona gdzieś w lesie.

- Jak aresztowano babcię?

- W jej domu ukrywały się dwie żydowskie farmaceutki. Może ktoś na nią doniósł, nie wiem. Pewnego dnia wtargnęło gestapo. Dziewczyny zamordowali na miejscu, babci udało się przekonać Niemców, że nic nie wiedziała, iż są Żydówkami. Aresztowali ją i przewieźli do więzienia na Montelupich, gdzie spędziła siedem miesięcy. Także za działalność w Żegocie i współpracę z AK. Nigdy już nie odzyskała wolności, nigdy nie zobaczyła się z dziećmi. Z Montelupich trafiła do obozu w Ravensbruck k. Berlina. Tam zginęła w lutym 1945. „Zostałaś sierotą” - usłyszała moja mama od współwięźniarek, które wracały po wojnie.

- Myśli Pan Profesor, że się bała, że miała wątpliwości?

- Musiała zdawać sobie sprawę z tego, co jej grozi. Może się bała, nie wiem. Wiem, że chociaż odarto ją niemalże ze wszystkiego, nigdy nie udało się Niemcom zabić w niej miłości do ludzi i literatury. Podczas długich apeli recytowała z pamięci Norwida, Słowackiego i Mickiewicza, a w barakach po pracy uczyła języków. „Harda i niezłomna, pocieszała nas” - taką ją zapamiętały współwięźniarki.

- Nie musiała przecież ryzykować.

- Ale to nie było w jej charakterze. Potrafiła pociągami, w przebraniu chłopki, z bańką mleka na plecach, przemycać pod podwójną spódnicą pieniądze na broń i zaopatrzenie dla Armii Krajowej. Miała nawet swój pseudonim w AK - „Babka”.

- Dlaczego powrócił Pan do tej historii 40 lat później? Przypadek?

- Do mojego szefa, profesora Juliana Aleksandrowicza, przyjechał kolega z Izraela, niejaki profesor Zlotnik. Miał być specjalnym gościem uniwersyteckim. „Alek, musisz się nim zająć” - rzucił szef ku mojemu niezadowoleniu. Miałem miejscówki na Kasprowy, które szalenie trudno było wówczas zdobyć, i niewielką ochotę, by zamienić marcowe narty na wyprawę do Oświęcimia. Ale szef polecił, więc pojechałem.

Profesor Zlotnik wrócił przygnębiony tym, co zobaczył, pamiętam, siedzieliśmy w hotelu, a ja wówczas opowiedziałem mu o losie mojej babci, ale także mamy, która w czasie wojny straciła męża, brata męża (oficerów wojska polskiego) i pierwsze dziecko. Ożywił się na tę opowieść i stwierdził kategorycznie, że trzeba napisać do Yad Vashem, by nagrodzić tę dzielną kobietę, która z narażeniem życia ratowała swoich byłych żydowskich uczniów przed Holokaustem. Mama nie chciała, bo wiedziała, że babci nie zależało na medalach, wyróżnieniach, pochwale. Nalegał. Pamiętam, kiedy był u mnie w domu na pierogach, powiedział: „Jeśli nie chcesz tego zrobić dla siebie, zrób to dla synów”. Napisałem więc i dostałem z Yad Vashem odpowiedź: „Relacja autentyczna, ale nie specyficzna”.

- Jak to nie specyficzna?

- Trzeba było znaleźć osoby, które babcia ratowała. Tak dotarłem do mecenasa Winera, który był przewodniczącym Gminy Żydowskiej w Krakowie, i poprosiłem o pomoc w odnalezieniu osób z Sącza, które by moją babkę pamiętały. Przypomniał sobie wówczas o jadłodajni w małej nowosądeckiej gminie, w której spotykały się trzy starsze Żydówki. Napisałem trzy listy tej samej treści, w których pytałem, czy któraś z nich aby nie pamięta Anny Sokołowskiej. Przez pół roku była cisza, aż pewnego dnia przyszedł list. Anna Kempińska przepraszała w nim, że odpisuje tak późno, ale miała wylew i nie mogła pisać. I że oczywiście pamięta profesor Sokołowską, gdyż była starszą siostrą jej ucznia, Leona... i tą samą dziewczyną, którą babcia uratowała z getta.

- W 1989 roku pojechał Pan Profesor zasadzić drzewko.

- Był 1989 rok, kiedy jechałem na zjazd hematologiczny do Jerozolimy. Miałem tam wygłaszać wykład o leczeniu białaczki interferonem. Gdzieś w tyle głowy kołatała się myśl, że być może w trakcie tych tygodni uda się sprawę babci doprowadzić do końca. Dlatego ważne było, by jakoś przekonać mamę. „Jedź ze mną, będziesz spała ze mną w hotelu na waleta” - powiedziałem, a ona nie oparła się takiej propozycji.

Moi koledzy hematolodzy byli nieco zdziwieni, gdy weszliśmy na pokład. Każdy leciał z żoną, dziewczyną bądź córką, ja - jako jedyny - z mamusią. I udało się, tuż przed wyjazdem zadzwonił telefon: przyjeżdżajcie zasadzić drzewko kolejnej polskiej „Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata” ( tytuł jest przeznaczony przez państwo Izrael nie-Żydom, którzy w czasie Holokaustu bezinteresownie, z narażeniem życia ratowali Żydów). Dla mojej mamy było to niezmiernie wzruszające przeżycie. Babcia zginęła w obozie, nie miała grobu, tak więc tamta uroczystość stała się jej symbolicznym pogrzebem.

Sosenka jerozolimska miała 15 centymetrów, podlaliśmy ją konewką wody i byłem przekonany, że na tej pustyni wśród kamieni szybko uschnie. Po 15 latach kolejny raz poleciałem na konferencję hematologów do Tel Awiwu. Nie mogłem nie odwiedzić symbolicznego grobu mojej babki. Drzewko było piękne, potężne , pięciometrowe. I jeżdżę tam od tamtej pory co roku, w każdy pierwszy weekend majowy. Odwiedzam moich przyjaciół - przedwojennych krakowian uratowanych przez Oskara Schindlera oraz odwiedzam dwa groby: Schindlera i mojej babci.

- Pamięć jest taka ważna?

- Historia mojej babki, jak i wielu tysięcy innych osób, to opowieść o ludziach, którzy stracili życie tylko dlatego, że nie byli obojętni. I wcale nie nazwałbym tego grzebaniem się w przeszłości, jak niektórzy mówią. To chęć pokazania również dzisiaj, że warto walczyć o wartości. Że trzeba reagować na draństwo, kłamstwo i zło. Dlatego próbuję z tych ekstremalnych historii, z tej tragedii wielu milionów, wyciągnąć bardzo aktualne przesłanie.

Mówimy dziś, że nie przyjmiemy emigrantów. Co nam to przeszkadza? W czasie wojny ludzie, którzy sami żyli w strasznym terrorze, biedzie, potrafili dzielić się ostatnią kromką chleba, dawać schronienie, wiedząc, że grozi to śmiercią. Nie wszyscy, ale mówmy o tych, którzy w tych podłych i złych czasach potrafili zachować w sobie to, co ludzkie. Jak widać, nie tylko dla mnie jest to istotne, bo historia mojej babki ma swój dalszy ciąg. Trzy miesiące temu na wniosek IPN w Rzeszowie, przyznano jej pośmiertnie uprawnienia kombatanckie, a ja z rąk prezydenta Andrzeja Dudy odebrałem Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.

- Z równą determinacją walczył Pan także o pamięć o Schindlerze, dlaczego?

- Bo ocalił ponad tysiąc współobywateli naszego miasta. I zrobił to w sposób niebywały, w centrum Generalnego Gubernatorstwa, tuż pod nosem Hansa Franka. Czyli mówiąc dziś o Schindlerze, wyrażamy potrzebę walki z antysemityzmem. To świadczy o naszej tolerancji, o szacunku dla współobywateli i chęci dialogu między kulturami, narodami i religiami. To świadczy o tym, że wierzymy w drugiego człowieka. Że nawet w najgorszym momencie życia ktoś może bezinteresownie nam pomóc. I to jest wspaniałe.

Wiem o tym dobrze, bo całe swoje życie próbuję ratować ludzi zagrożonych z powodu białaczki. Żydzi ginęli z powodu swojego pochodzenia, ci, na drodze których stanął Schindler, mieli szczęście. Bo on zagrał va banque. Postawił wszystko na jedną kartę i sprzeciwił się zbrodniczej ideologii ratując tylu krakowian, dzięki czemu został uznany „Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata”. W Talmudzie napisano „Kto ratuje jedno życie, jakby ratował cały świat”.

***

Prof. Aleksander Skotnicki jest szefem Kliniki oraz Katedry Hematologii Collegium Medicum UJ, laureatem nagrody im. ks. Stanisława Musiała, przyznawanej zasłużonym dla dialogu chrześcijańsko-żydowskiego i polsko-żydowskiego.

Jest następcą profesora Juliana Aleksandrowicza, wybitnego polskiego naukowca i społecznika, który swoje korzenie żydowskie łączył z głębokim polskim patriotyzmem wyrażającym się z jednej strony poczuciem odpowiedzialności za zdrowie narodu, a z drugiej staraniami o bezpieczeństwo żołnierzy polskiej armii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski