Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aleksandra Sawicka/ moje domowe tygrysy (86)

Opr. (MAT)
Zbliżały się święta, które mieliśmy spędzić w górach, razem z całą rodziną i naszą suczką–przybłędą. Plecaki spakowane, bilety na pociąg kupione, kwatery w Zakopanem zarezerwowane.

Był to wypad na trzy, może cztery dni. Wychodzimy wieczorem z mieszkania, a pod drzwiami, na klatce schodowej, siedzi malutkie, trzęsące się z zimna czarne kociątko i patrzy na nas błagalnym wzrokiem. Konsternacja. Kotka zabrać nie możemy, sąsiadom nie podrzucimy, bo mają psy, w mieszkaniu nie zamkniemy, bo może czyjeś i postanowi sobie wrócić. Wyjazdu przecież nie odwołamy.

Jedyne, co mogliśmy zrobić, to zapewnić mu noc pod naszymi drzwiami. Wystawiliśmy kartonowe pudło z kocykiem, miseczki z jedzeniem i wodę, która zapewne zamarznie. I pojechaliśmy z nadzieją, że jak wrócimy, kotka nie będzie, bo zapewne trafi do siebie albo do dobrych ludzi.

Nie muszę pisać, że myśl o tej sierotce pod drzwiami całkowicie zepsuła nam trzydniowy, spokojny wypoczynek. Niby nie poruszaliśmy tematu, ale w duchu już wsiadaliśmy do pociągu powrotnego. Wracamy. Biegiem na czwarte piętro. Maleństwo jak zostawiliśmy, tak na nas czekało, drąc pyszczek na całą klatkę schodową, dlaczego musiało tak długo czekać.

Więc kotka w objęcia i do domu. Nazwaliśmy ją Bagira, bo była cała czarna. Niestety nasza sunia obraziła się śmiertelnie, przestała jeść, płakała po kątach. Czwarte piętro w centrum miasta to nie najlepsze miejsce dla kotka. Poszukaliśmy jej nowego domu, tego właściwego, w którym żyła długo i szczęśliwie.

Minęło kilka dni i zbliżał się sylwester. Już nie pamiętam z jakich względów, ale zostałam wydelegowana do znajomych sama, mąż, chyba chory lub udający chorego, został w domu. Wracałam nad ranem tramwajem, zimno, śnieg, miasto tonie w porozbijanych szkłach. I słyszę w tym tramwaju „zabawę” kilku niezbyt trzeźwych młodzieńców, którzy zastanawiają się głośno, na którym przystanku wyrzucą tego kotka. Jakiego kotka?

Podchodzę do nich bliżej i widzę malutkiego tygryska podawanego z rąk do rąk, potwornie się drącego. Natychmiast zabrałam im kociątko, za pazuchę i na czwarte piętro. Kicia zasnęła gdzieś w kąciku łóżka, ale nad ranem schowała się skutecznie. Wstałam, włożyłam szlafrok i, przeszukując wszystkie zakamarki mieszkania, wołałam: „Sylwester! Sylwester!”, bo tak nazwałam kotka.

Nieco zdziwiony mąż, który nic o kociątku nie wiedział, zapytał, czy aby nie za dobrze się bawiłam i że jest już pierwszy stycznia...

Sylwester też znalazł za naszym pośrednictwem dobry dom i kochających opiekunów. Chyba dwa lata później, też przed Wigilią, znaleźliśmy pod drzwiami kolejne kociątko...

A piszę o tym wszystkim, albowiem w okresie bożonarodzeniowo-sylwestrowym przychodziły do nas kotki. Takie kotki-niespodzianki. A my przecież wciąż czekamy na kotka...

Czicza wyraźnie podekscytowana przedświątecznym zamieszaniem. Wczoraj wróciliśmy z wielkich żywnościowych (i nie tylko) zakupów i koteczka, oczywiście wielce zainteresowana, jak zwykle dokonała dokładnego przeglądu wszystkich toreb. Wygląda to prześmiesznie, bo po pierwsze, biegnie do bagażnika samochodu i sprawdza, czy wszystko wyjęte. Po drugie, plącze się pod nogami, gdy my z dużym trudem usiłujemy zakupy „za jednym zamachem” zabrać do domu. Potem siada w kuchni na stole (to jedno z ulubionych miejsc Czitki) i wkłada mordkę dokładnie do każdego szeleszczącego worka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski