Listy z Podgórza
Jako że było to polskie, przerabialiśmy właśnie wierszyk. Fragment wciąż jeszcze pamiętam:
...dziś idą nas miliony
budować nowy świat,
dziś z nami Związek Rad
i każdy wolny lud...
Że jak, powiadasz? Że sprano mi mózg ze szczętem? Poddano jakiejś szkolnej ideologicznej zombifikacji?
E tam, jak by powiedział Muminek. Traktowano nas jeszcze dość ulgowo. Ale niektórzy spośród naszych starszych kolegów, ci ideolo zadeklarowani, zapoznawali się z co głośniejszymi kartaczami retoryki zalecanej, w ramach której najlepiej było nazwać adwersarza zaplutym karłem reakcji (Ehe! Superklasyk!) lub zgniłym produktem kastrowania świadomości ludzkiej przez kler i drobną burżuazję. A wszystko najczęściej w ramach batalii o szerokość nogawic i kolor skarpetek. Do owej kampanii przyłączało się także radio, propagując antybikiniarskie piosneczki w rodzaju:
Oto bubek klasyczny,
oto bażant aż miło,
głupi wyraz ma z przodu,
za to grzywkę ma z tyłu...
Nic zatem dziwnego, że ktoś tam, biorąc sobie lekcje ideolo do serca, nabazgrał w krakowskim zoo na wolierze z bażantem złocistym: BIKINIARZ.
Tak czy owak - pomimo szpasowego charakteru tych wspomnień - nie zaprzeczysz chyba, że w owym przerabianym na polskim dziś idą nas miliony... pobrzmiewa jakaś niepokojąco wspólna nuta z drugą zwrotką wiekopomnej pieśni Horsta Wessela, z owym... sind Milioonen. I tak dalej.
No, a co było potem? - zapytujesz. To znaczy, co było po awanturze na polskim. Potem... to była godzina wychowawcza. I zgodnie z duchem dnia nasza Pani, czyniąc kretyńsko tajemnicze miny, sięgnęła do szafy klasowej, wydobyła jakąś paczkę, po czym jęła uroczyście rozdzielać małe ilustrowane broszurki oraz torebeczki zawierające arcychude porcje słodyczy, ot, gdzieś tak po trzy - cztery deka na twarz. Że niby Dzień Dziecka.
Słodycze zniknęły zaraz, niby sen jakiś złoty, zaś książeczkę kazano nam otworzyć na początkowej stronie i głośno recytować. Chórem.
...Pierś moja - wraz z innymi dyszy.
Nie jestem sam,
idę ramię w ramię
z setkami towarzyszy...
Też Rajefestgeszlossen! - zakrzykniesz. Ale nie będziesz miał do końca racji. Bowiem szło tu nie o jakieś tam germańskie szprynce, ale o upewnienie nas, iż w naszej klasie i ustroju nie ma jakiejś tam zgubnej alienacji i że nikt z idących ramię w ramię nie poczuje się wyobcowany.
Owóż przewrotna rzeczywistość rychło zaprzeczyła ideologizującej teorii. Stało się to za sprawą wspomnianego już Staszka. Albowiem Pani, po jego zgoła dywersanckim wyczynie, oświadczyła mu stanowczo, iż nie zasługuje na żaden prezent i dostanie o, guzik...
Nie dziwota więc, że nie mogąc zmemłać swej chudej porcji cukierków i ciągutek, a słysząc wokół dojmujące mlaski, Stacho poczuł się z nagła bezbrzeżnie wprost wyalienowany i, nie wytrzymując przykrego stanu rzeczy - wybuchnął łzawo-zasmarkanym rykiem.
Nasza Pani zafrasowała się srodze. Gdyż teraz nie chciały już skutkować prośby, groźby ani też inne argumenty spod ojczulka Makarenki. Tedy szczęknęła kłódką przy klasowej szafie i powiedziała Stachowi, iż ma nadzieję, że coś takiego więcej się już nie powtórzy. Odetchnęliśmy z ulgą, przeto znów zaczęliśmy jak jeden mąż odczytywać - deklamować zawarty w kolorowej broszurce dytyramb, a zawstydzona alienacja - niczym zapluty karzeł - opuściła cichaczem klasę.
ANDRZEJ NOWAK
Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?