Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

American dream, polska tęsknica

Redakcja
Wyjechał - za chlebem - do lepszego świata i znalazł i chleb, i lepszy świat. Przede wszystkim dla swojej żony i córki, którym co miesiąc przesyła niemałą jak na nasze warunki kwotę, która, w zależności od tego, jak mocno Janusz zaciśnie pasa, może wynieść jedną, a nawet dwie polskie średnie krajowe. Ani pochłaniająca go bez reszty praca - a pracuje od rana do wieczora na dwóch etatach - amerykański dobrobyt, ani liczni polscy przyjaciele w Stanach, nie mogą jednak zapełnić mu pustki po pozostawionych w kraju bliskich. I po polskim domu. Na pewno nie jest nim komfortowe studio w Wallington, oddalonym o 10 mil od Manhattanu, gdzie przy 38 Ulicy znajduje się redakcja "Nowego Dziennika", w której niemal od początku pobytu w USA Janusz pracuje jako redaktor.

ON TAM JEST

Kiedy Janusz Szlechta ogarnia myślą swój 12-letni pobyt w USA, towarzyszy mu uczucie dumy, zadowolenia, ale i niespełnienia.

12 lat temu jeszcze nic nie wskazywało, że poukładane dotąd życie Janusza Szlechty niemal z dnia na dzień zmieni się nie do poznania. Inżynier z wykształcenia i dziennikarz z kilkunastoletnim dorobkiem (Janusz pracował m.in. w Radiu Kraków i "Wieściach") z dnia na dzień stracił pracę w Tarnowskim Magazynie Informacyjnym. Było niewesoło, bo miał na utrzymaniu małe dziecko, a żona przynosiła do domu nauczycielską pensję. Rozwiązanie podpowiedział mu sąsiad, którego siostra pracowała w USA. Mieli wyjechać do niej - z wizą turystyczną - tylko na jakiś czas, znaleźć jakieś zajęcie, odkuć się i wrócić…
Siostra przyjaciela zaoferowała im mieszkanie, wikt i opierunek na najtrudniejsze pierwsze dwa tygodnie, kiedy szukali pracy. Znaleźli ją bez trudu. Polegała na malowaniu elewacji drewnianych domów. - Takich domów jest tu bardzo wiele. Trzeba je odnawiać co kilka lat. Dotej ciężkiej iniebezpiecznej pracy zatrudnia się prawie wyłącznie emigrantów, bo Amerykanie stronią odtego typu zajęć. Pracuje się bez rusztowania, nazwykłej drabinie, która w____każdej chwili może się osunąć - opowiada Janusz Szlechta. - Byłem wtedy zatrudniony naczarno, aszef firmy, Irlandczyk, miał wykupione tylko podstawowe grupowe ubezpieczenie zdrowotne, zapewniające poszkodowanemu, wrazie wypadku, niewiele pozaudzieleniem pierwszej pomocy.
Ryzykował w zamian za sześć dolarów na godzinę. Pracował po dziesięć godzin od poniedziałku do piątku i często w soboty. Jego tygodniówka wynosiła 300-350 dolarów, miesięcznie zarabiał więc ok. 1300 dolarów. Na ówczesne polskie warunki była to bardzo duża kwota. - Teraz zarabiam znacznie więcej, ale wtedy byłem tak zdeterminowany dooszczędzania iżyłem tak po____spartańsku, że udawało mi się zaoszczędzić więcej niż obecnie - mówi z uśmiechem Janusz.
Bardzo dobrze wspomina Chrisa - młodego, sympatycznego Irlandczyka, który przywoził ich do pracy i odwoził do domu (w firmie pracowali sami Polacy, najmłodszy miał 25 lat, najstarszy - 69), rodzielał robotę, nieraz przywoził im lunch, a po pracy w piątek wieczorem zapraszał do irlandzkiego pubu w South Orange na piwo. I pewnie pracowałby u niego dłużej, gdyby nie przypadek.
W polskim sklepie, gdzie pracowała siostra jego przyjaciela, zakupy robił dziennikarz "Nowego Dziennika" Wojciech Mleczko. Przedsiębiorcza sprzedawczyni zagadnęła go wprost o Janusza, który w jej mniemaniu marnował się, machając pędzlem na drabinie. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo polska gazeta polonijna szukała właśnie kogoś do korekty. Janusz Szlechta otrzymał propozycję pracy od zaraz. Gazeta w jego imieniu wystąpiła o wizę pracowniczą H1B, którą Janusz otrzymał bez kłopotu. Od 2001 roku ma zieloną kartę, potwierdzenie legalnego pobytu w USA, która gwarantuje mu wszystkie prawa, z wyjątkiem tego do głosowania.
Na początku współpracy z "Nowym Dziennikiem" Janusz zarabiał 8 dolarów na godzinę, pracując nierzadko po 12 godzin dziennie. Często brał dyżury w niedziele, co pozwoliło mu tygodniowo zarobić 500-550 dolarów. W 1995 roku pensja w wysokości ok. 2 tys. dolarów miesięcznie pozwalała myśleć o kupnie domu, który można było wtedy nabyć za 200 tys. dolarów. Dziś, kiedy ceny nieruchomości i wszystkie inne opłaty skoczyły nieomal dwukrotnie, wyjazd do pracy do USA nie jest już tak opłacalny.
Janusz Szlechta pracuje aktualnie jako redaktor w "Nowym Dzienniku". Odpowiada za strony polonijne, m.in. kroniki z New Jersey, Connecticut i Filadelfii. Dostaje 2,3 tys. dolarów na rękę, do tego dochodzą zarobki w tygodniku "abecadło", gdzie jest zatrudniony jako sekretarz redakcji.
Życie w Stanach nie jest wcale tanie. Wynajęcie 1-pokojowego mieszkania w Nowym Jorku czy w "polskich miastach" już w stanie New Jersey (Wallington, Garfield, Clifton, Passaic) to wydatek 800-1000 dolarów miesięcznie. Do tego trzeba doliczyć minimum 100 dolarów na opłaty za prąd, gaz i ogrzewanie. Na skromne życie jedna osoba musi wydać przynajmniej 250-300 dolarów miesięcznie. Chleb kosztuje 2,5 dol., pół galona mleka - 2,75 USD, margaryna - 2,80 USD, butelka "Nałęczowianki" - 1,39 USD. To ceny z supermarketu Shop Rite w Passaic, gdzie ceny są bardzo przystępne, znacznie niższe niż w Nowym Jorku.
Dziś kupno przeciętnego domu w New Jersey to wydatek około 400 tys. dolarów, co zdecydowanie oddala zwykłego zjadacza chleba od spełnienia amerykańskiego snu.
80 proc. spośród 12,5 tys mieszkańców Wallington to Polacy. Janusz Szlechta czuje się tu niemal jak w Tarnowie. Z sąsiadami rozmawia po polsku, robi sprawunki w polskich sklepach, pracuje w polskiej gazecie, obraca się najczęściej wśród rodaków. Nie potrafi jednak opanować tęsknicy, bo tak nazywa swoje uczucie. - Gdy poletnich wakacjach wracam zkraju doUSA, chandra nie opuszcza aż doBożego Narodzenia - zwierza się.
Praca w polskiej gazecie w Stanach niewiele różni się od tego typu zajęcia w Polsce. Janusz Szlechta zna wielu Amerykanów, którzy są wobec niego bardzo otwarci i życzliwi. Ceni ich za słowność, rzetelność, lecz ubolewa nad tym, że nie może z nimi porozmawiać tak, jak z dawnymi polskimi kolegami, którzy pewnie przyzwyczaili się już do jego nieobecności. - Tęsknię zanimi, brakuje mi tych twórczych iserdecznych rozmów, które prowadziliśmy kiedyś wredakcji tarnowskiego tygodnika "TeMI" czy wkrakowskich "Wieściach", ale mam świadomość, że dzisiaj to oni są mi bardziej potrzebni, niż ja im… - wzdycha.
Co roku przyjeżdża do Polski. Dwukrotnie. Jeden pobyt poświęca rodzinie. Druga wizyta wiąże się ze Światowym Forum Mediów Polonijnych, które odbywa się na początku września i zawsze zaczyna się w Tarnowie. - Są to dla mnie bardzo ważne spotkania. Nawiązuję bowiem kontakty, które potem znakomicie pomagają mi w____pracy - podkreśla Janusz.
Chciałby wrócić do Polski, coraz częściej o tym myśli, kupił już nawet mieszkanie w Krakowie. Od tego pomysłu odwodzi go jednak żona. Radzi, aby poczekał i wcześniej pomyślał o tym, co będzie robił w kraju po opuszczeniu Ameryki. Może się bowiem zdarzyć i tak, że żona Janusza wkrótce przejdzie na wcześniejszą nauczycielską emeryturę, z której w Polsce niełatwo jest się utrzymać. No a córka niebawem rozpocznie studia…
ALEKSANDRA NOWAK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski