Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej „Kobra” Kraiński: Byliśmy dość mocną załogą

Paweł Gzyl
Kobranocka wystąpi w tym roku podczas festiwalu w Jarocinie
Kobranocka wystąpi w tym roku podczas festiwalu w Jarocinie Fot. Krzysztof Kapica
Rozmowa z wokalistą Andrzejem „Kobrą” Kraińskim z okazji 30-lecia grupy Kobranocka.

- Niedawno zagraliście wspólną trasę koncertową z Różami Europy i Sztywnym Palem Azji. Na waszym Facebooku pojawił się wpis, że poczuliście się jak „wielka rockandrollowa rodzina”. W rodzimym show-biznesie jest to możliwe?

- Najwyraźniej jest. Ze wspomnianymi kapelami znamy się tyle, ile istniejemy i nigdy nie było między nami żadnych wojen. Co więcej - w Różach wręcz kiedyś krótko grałem. No i łączy nas coś wspólnego - po prostu robimy swoje. Wnioskując z reakcji publiczności, akurat ta trójka zespołów jej pasuje, więc na pewno będą powtórki, z czego już bardzo się cieszymy.

- Swoją muzykę określiliście mianem punk’n’roll, nie oglądacie się na mody, nie brylujecie na pierwszych miejscach list przebojów. Ale przetrwaliście trzydzieści lat.

- Jesteśmy autentyczni, a bez tego nikt nie ma szans tyle przetrwać. Chyba, że jest to sztuczny twór, zrobiony dla pieniędzy, którym z pewnością my nie jesteśmy. Po wielu latach totalnych szaleństw, przyszedł czas na większą dyscyplinę w kapeli, bez której byłoby ciężko działać. No i być może na to wszystko ma wpływ fakt, że w tym zespole nigdy nie było i pewnie już nie będzie dużej kasy, co nie dało nam powodu do okładania się po mordach. (śmiech) Jakoś sobie tego u nas nie wyobrażam, ale przecież wielu przyjaciół z innych kapel właśnie przez to się rozstało.

- Był jakiś moment w karierze zespołu, kiedy zachłysnęliście się popularnością, a rock’n’ roll pochłonął Was bez reszty?

- Zawsze byliśmy dość mocną załogą... Zwłaszcza pierwsza połowa lat 90. należała do szczególnie niebezpiecznych dla zdrowia. Można powiedzieć, że bez reszty. Natomiast w kwestii zadym, to jesteśmy „małymi pikusiami” przy innych zespołach - i tu można by wymieniać i wymieniać. Owszem, zdarzały się jakieś pokoje w hotelu do malowania w całości, czy też ktoś przypadkiem wszystkie kafelki w hotelowej łazience skuł „kowbojkiem” lub inny nie trafił szklanką w otwarte okno, tylko w niezwykle drogą szybę obok..., ale to wszystko dawno i nieprawda (śmiech).

- Wszystko zaczęło się od Twojego pójście do psychiatryka. To był pierwszy Twój pomysł, by uciec przed wojskiem, czy były jeszcze inne alternatywy?

Nie było. Trzy dni przed planowanym zakwaterowaniem w jednostce moździerzy w Morągu, nie mając pojęcia, w jaki sposób się z tego wymigam, zadzwonił do mnie Grzegorz Ciechowski i za jego radą następnego dnia, w miejscowej przychodni psychiatrycznej, poznałem pana doktora Andrzeja Marka Michorzewskiego, zwanego potem Ordynatem Michorowskim.

- Od razu zaczęliście spontanicznie pisać wspólnie piosenki ?

Można tak powiedzieć. Odwiedziłem go kilka razy na dyżurze w szpitalu i nie tylko w ramach wdzięczności wypiliśmy kilka litrów wódki. Przy takiej okazji to się zaczęło. Najpierw powstał Latający Pisuar. Potem zmieniliśmy nazwę na Kobranockę. I tak już zostało.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski