Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Poniedzielski: Kiedy się golę, patrzę sobie w twarz i sprawdzam, czy to ja

Rozmawiała Aleksandra Sulawska
Andrzej Poniedzielski wystąpił w Teatrze Variete w Krakowie 21 marca
Andrzej Poniedzielski wystąpił w Teatrze Variete w Krakowie 21 marca archiwum teatru
Wywiad. ANDRZEJ PONIEDZIELSKI o obowiązkach satyryka i swoich nowych utworach

- Tytuł koncertu: „Melo - nie - dramat” brzmi, jakby miało być o miłości…

- I jest, ale nie tylko. W nowych piosenkach zwracam szczególną uwagę na pewną koincydencję kobiety i mężczyzny. Jest też o byciu i nie byciu razem i o tym, że świat zaczyna się od emocji między dwojgiem ludzi. Relacja tej pary służy mi do powiedzenia kilku istotnych rzeczy o świecie i ludzkości.

- Można śmiać się z miłości?

- Tylko podśmiewać. Można wokół niej krążyć, drążyć, obśmiewać towarzyszące jej zachowania, ale sama miłość dla satyryka jest nie do ruszenia. To aksjomat, a z nimi się nie dyskutuje.

- To Pańska zasada czy ogólna?

- Moja. Żelazna. Mam listę tematów, z których żartuję rzadko albo wcale.

- Co na niej jest?

- Wolność, patriotyzm… Jeśli mówię o tych kwestiach to tylko po to, żeby zwrócić uwagę na niezbyt mądre zachowania, które im towarzyszą. W ogóle wszelkie poczynania kabaretowe to zapis i wytykanie ludzkiej głupoty.

- Jak wytykać, żeby nie urazić?

- Żeby robić to z klasą, trzeba spełnić dwa warunki: samemu nie być głupim i nie udowadniać innym ich głupoty. Staram się nie wytykać ludziom błędów ex cathedra, raczej mówię: - Oj, jacy my wszyscy głupi… Zobaczmy, co by się dało zrobić, żebyśmy tacy nie byli. Głupota z możliwością wycofania się z niej jest całkiem przyjemna. Jednak kiedy tej możliwości nie ma, to mamy już do czynienia z problemem medycznym…

- Wytyka Pan te błędy od kilkudziesięciu lat. Jakie wnioski? Społeczeństwo nam głupieje?

- Czasy nam durnieją, bo każdy komunikat jest dziś przekładany na język obrazków i łatwych skojarzeń. Coraz mniej jest miejsca na wyobraźnię, a to ona pozwala na krytyczne poznawanie świata. Kiedy doświadczam czegoś nowego, to żeby świadomie zaakceptować czy odrzucić to zjawisko, muszę je przez siebie przefiltrować, posługując się właśnie wyobraźnią. Jeśli tego nie zrobię, będę oceniał świat według schematów, a stąd już tylko krok do głupoty.

- Pan wyobraźnię pielęgnuje?

- Ja uciekam w naturę. Mam takie miejsce na świecie, gdzie jest stół, a na tym stole narysowana linia. Po prawej stronie linii jest zasięg, a po lewej nie ma. Albo w telewizorze włączam tylko na samą fonię, albo samą wizję. Nie ma lepszego sposobu na trenowanie wyobraźni, niż stworzenie dystansu między sobą a resztą świata. Ja może nie mam jakichś wybitnych osiągnięć w tej dziedzinie, ale próbuję.

- W drugiej części tytułu Pana nowego programu jest słowo „dramat”. Wyprowadza coś Pana czasem z równowagi?

- Są takie sytuacje, ale zwracam uwagę, że w drugiej części tytułu, przed dramatem, jest jeszcze słowo „nie”. Myślę, że można zaryzykować tezę, iż główną przyczyną polskich dramatów i polskiego pesymizmu jest nadmierny optymizm. Odruchowo, wbrew przesłankom, myślimy, że wszystko będzie dobrze, a jak się okazuje, że jednak nie, jesteśmy zdruzgotani. Ja dla własnego komfortu dbam o to, żeby mnie ktoś za bardzo nie natchnął nadzieją. Wiem, że to brzmi jakbym nie miał żadnej radości z życia, ale zaświadczam, że mam. Nie wolno wpadać w skrajne stany emocjonalne, trzeba mieć trochę sceptycyzmu, kiedy w grę wchodzi dopływ optymizmu i odwrotnie - mieć nadzieję, gdy wydaje się, że jest całkiem źle.

- Skąd Pan to wie? Trudno uwierzyć, że jest Pan taki od dziecka…

- A jednak. W pewnym stopniu taki się urodziłem, bo z tego, co opowiadali mi rodzice, to jako dziecko kontakt ze światem miałem wyłącznie na podstawowym poziomie socjalnym. Dziś nazywam to kontrolowanym autyzmem. Spędziłem dzieciństwo blisko natury i spokojnych ludzi, więc byłem wstępnie przygotowany, resztę zrobiło życie. Ale proszę nie myśleć, że mam szczególnie grubą skórę, albo jakiś niedowład emocjonalny. Mną też targają emocje.

- Ludzie lubią ten Pana „kontrolowany autyzm”. Mało komu udaje się zdobyć popularność, będąc sobą.

- Staram się być. Jestem mężczyzną, więc muszę się golić, a kiedy się golę, to muszę spojrzeć sobie w twarz i zobaczyć, czy to ciągle jestem ja, czy już ktoś inny? Gdyby się okazało, że to ktoś inny, to chyba słabo bym to zniósł. Celebrykanie to nie mój świat. Rozumiem ludzi, którzy w niego wchodzą, ale ja na szczęście mam swoje schronienie, jakim jest pisanie. To sprawia mi największą radość, dużo większą niż bywanie i prezentowanie tekstów publiczności.

- Ale Pan bywa i to niemało! Dlaczego więc?

- Nie będę oszukiwał, to też jest radość. Kiedy zaczynałem - w Krakowie, w 1977 roku - to jakoś tak spodobał mi się ten świat kultury studenckiej. Tam było jak w domu - ja coś sobie dłubałem, ludzie życzliwie słuchali, wchodziłem w kabarety powoli i bez bólu. Aż nagle się okazało, że jestem już dwoma nogami w tym estradowym świecie i wypadałoby wykonać w jego stronę szereg ukłonów. Ale że nie mam skłonności do zbyt głębokiego kłaniania się, to zawsze się jakoś potem udawało odgiąć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski