MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Przewoźnik

Redakcja
Fot. PAP/Tomasz Gzell
Fot. PAP/Tomasz Gzell
Był rok 1979, gdy w drzwiach prezesa Związku Inwalidów Wojennych w Krakowie Śródmieściu stanęło dwóch nastolatków. Jeden mówił, drugi towarzyszył. Tym mówiącym był Andrzej Przewoźnik.

Fot. PAP/Tomasz Gzell

Wyrwa po Jędrusiu

Starał się przekonać kombatanta i historyka, Stanisława Dąbrowę-Kostkę, do wygłoszenia pogadanki o polskim podziemiu w czasie II wojny. Pogadanka miałaby się odbyć w szkole, dla uczniów złaknionych historycznej prawdy.

- A jaka to szkoła? - zapytał pułkownik Kostka.

- Technikum geologiczne - uśmiechnął się młodzieniec.

Były partyzant, choć często opowiadał młodzieży o II wojnie, nie bardzo palił się do występu przed dzieciarnią terminującą w zawodzie geofizyka i wiertnika. Bo ile tacy mają lekcji historii? Dwie w miesiącu! W pięcioletnim technikum kończą naukę historii w trzeciej klasie! To, co oni mogą wiedzieć!?

Zachętą dla kombatanta okazało się - wypowiedziane przez Andrzeja z dziwnym nabożeństwem - nazwisko nauczycielki historii: Krystyny Zaufal. Kolegą Kostki z konspiracji, niegdysiejszym szefem dywersji kolejowej AK, był człowiek o identycznym nazwisku. Może historyczka to jego krewna? - pomyślał Kostka. I dał się zaprosić.

- To był początek jedynej w swoim rodzaju międzypokoleniowej przyjaźni Andrzeja i mojego teścia - wspomina Małgorzata Dąbrowa-Kostka z Opery Krakowskiej.

Przyjaźni, która dla pułkownika, rocznik 1928, nadal trwa i trwać będzie, przekraczając granicę życia i śmierci. - Powiedziałem kiedyś pół żartem, pół serio, że gdyby znowu trzeba było organizować partyzantkę, to Jędruś zostanie moim adiutantem. Wydawało się to wszystkim zupełnie naturalne, zwłaszcza że niedoszły wiertnik skończył nie tylko studia historyczne, ale i podchorążówkę... - wyjaśnia kombatant.

Dodaje, że z tym adiutantem to się może jeszcze kiedyś ziścić. Na wiecznej służbie. - Ale sądziłem, że to ja, o 35 lat starszy, dostanę powołanie jako pierwszy... - smutnieje.

Jego zmęczone oczy błądzą po sięgającej sufitu stercie dokumentów i książek, a potem mimowolnie uciekają w kierunku brązowych drzwi. Chwila napięcia. Irracjonalnej nadziei. Może zaraz się obudzimy? W drzwiach stanie Jędruś. No, przecież obiecał nie dalej jak w zeszły wtorek, w serdecznej długiej rozmowie, że po uroczystościach przyjedzie do Krakowa i - jak zawsze - wpadnie do skromnego domku przy Kochanowskiego.

Uściska "wujka". Wypije herbatę, podzieli się nowościami. Jak zwykle w biegu, bo milion spraw, a każda ważna, każda życiowa. I - jak to od dwóch dekad u Jędrusia - każda wagi państwowej. Bo cmentarz Orląt. Bo Katyń. Bo Oświęcim. Bo Jedwabne. Bo polskie groby rozsiane po świecie obrasta mech. Bo z grobami żydowskich współbraci na polskiej ziemi dzieje się to samo. Bo ostatni świadkowie odchodzą, bo niedługo nikt nie będzie pamiętał. Nie wolno pozwolić na niepamięć! Nie można być Polakiem - bez pamięci.

Pogadają zatem - o rzeczach ważnych, ich oczy rozbłysną, gdy powiedzą sobie, co wyszperali w archiwach. Pożartują - a jakże! - bo Jędruś ma kapitalne poczucie humoru. Ot, cecha ludzi wybitnie inteligentnych.

Potem powie, że musi lecieć. Ponownie uściska i obieca jeszcze... Co on to ostatnio obiecał? Że jak wpadnie po uroczystościach, przywiezie książkę, którą właśnie skończył, z licznymi niepublikowanymi dotąd materiałami. O Katyniu.
Wtedy, w siedemdziesiątym dziewiątym, idąc na pogadankę do klasy III w krakowskim Technikum Geologicznym im. Staszica, pułkownik nie robił sobie szczególnych nadziei: on powie swoje, a oni wszystko szybko zapomną - i kontakt się urwie. Ale po pierwsze - rzeczona pani Zaufal (rzeczywiście bliska krewna kolegi partyzanta!) okazała się wybitną nauczycielką; dziś jest konsultantem w Małopolskim Centrum Doskonalenia Nauczycieli przy Lubelskiej.

- Moją zasługą jest, że nie zniechęciłam ich do historii - mówi skromnie.

Po drugie - dwaj chłopcy, którzy przyszli prosić Kostkę o wykład (drugi to Wojtek Morawian), byli autentycznymi fanatykami historii II wojny. W konkursie "Czy znasz Kraków" dotyczącym czasów okupacji zdeklasowali kolegów z najlepszych krakowskich ogólniaków.

Starego partyzanta zaczęła łączyć z Andrzejem coraz silniejsza więź. Nieomal rodzinna. Chłopak godzinami przesiadywał w przepastnym archiwum akowca, przekopując dokumenty w poszukiwaniu informacji, a także nowych tropów. Podejmował je z pasją - próbując, w różnych miejscach, dotrzeć do kolejnych papierów, a przede wszystkim - świadków historii, by spisać ich relacje. W szybkim czasie zgromadził w zeszycie podziwu godną liczbę kontaktów - nazwiska, adresy, telefony...

- Już wtedy dostrzegłem w nim cechy wybitnego historyka: świetną pamięć, spostrzegawczość i umiejętność kojarzenia faktów, ale też otwartość i łatwość nawiązywania kontaktów z nowymi ludźmi, która pozwalała mu dowiadywać się tak wielu rzeczy. Cechowała go przy tym niesamowita wytrwałość i pracowitość - wspomina Stanisław Dąbrowa-Kostka.

- Dodałabym jeszcze, że to był bardzo odpowiedzialny chłopiec - mówi Krystyna Zaufal.

Kompletnie ich więc nie zdziwiło, gdy niedoszły wiertnik oświadczył przed maturą, że chce studiować historię na UJ.

Pierwsze podejście do studiów, w stanie wojennym, Andrzejowi się nie udało - brakło mu punktów za pochodzenie. Gdyby był dzieckiem robotniczo-chłopskim, nie byłoby problemu. Na tym etapie zabrakło mu też chyba trochę wiedzy - bo o ile historię II wojny miał w jednym palcu, to całej reszty dopiero się uczył. Regularnie, intensywnie, szybko - ale jednak.

Trzeba było telefonu kombatanta na uczelnię, by obdarzony iskrą bożą chłopak dostał szansę. Wystartował na zaocznym, a kiedy na dziennym zwolniło się miejsce - został przyjęty. - I dalej już szedł jak torpeda - wspominają koledzy, którzy zapamiętali go jako człowieka niezwykle sympatycznego, otwartego, uśmiechniętego. A przede wszystkim - bardzo naturalnego. Umiał zjednać sobie ludzi, zdobyć ich zaufanie i szacunek. Jednocześnie potrafił być bardzo twardy, gdy napotykał jakieś przeszkody - i pryncypialny, gdy trzeba było bronić nadrzędnych prawd i racji.

Działał w młodzieżówce związanej z podziemną "Solidarnością", kolportował książki z drugiego obiegu, spisywał wywiady z kombatantami AK oraz Ruchu Wolność i Niezawisłość. Jego znajomi podkreślają, że nie znali w życiu drugiego człowieka, który by z taką pasją przeczesywał bibliografie, szukał źródeł, łaził od człowieka do człowieka, dokumentował to, co mogło być bezpowrotnie zapomniane.
Dał się też poznać jako świetny organizator. W drugiej połowie lat 80. organizował spotkania Klubu Czytelników Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego PAX, pisma, w którym drukowano materiały o kulisach II wojny światowej (szefem był Jerzy Ślaski, były akowiec, autor m.in. "Polski walczącej").

- W pałacu Pugetów robiliśmy odczyty dotyczące głównie AK - wspomina płk Kostka. - Na jednym z wykładów, sala nabita, wstaje facet i pyta, co ja sądzę o Katyniu. Ja mu na to, że i my wiemy, i on wie, co ja sądzę.

Andrzejowi też nie trzeba było niczego tłumaczyć, bo on już wtedy dobrze znał prawdę. Stryj żony Dąbrowy-Kostki, prof. Zdzisław Stahl, był współautorem słynnego raportu "Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów", wydanego po raz pierwszy w Londynie trzy lata po wojnie (z przedmową gen. Andersa).

Współpracownicy Andrzeja Przewoźnika z ostatnich lat mówią z podziwem, że znał na pamięć nazwiska wszystkich oficerów, którzy spoczęli na cmentarzu w Katyniu, ich stopnie, formacje. To miejsce stało się dla niego - najważniejszym w życiu - polem walki. Poniekąd partyzanckiej. Liczył się w niej spryt i hart ducha; trzeba było tyle samo wiedzy, co wytrwałości. Z rosyjskimi urzędnikami potrafił negocjować twardo, ale z wyczuciem historycznych i politycznych uwarunkowań. Tylko dzięki temu mogło powstać tak ważne dla Polaków miejsce pamięci. Tylko dzięki temu możliwe były wszelkie uroczystości.

- Często wydawało się, że w miejscach, które pragniemy upamiętnić, takich jak Katyń, nie stanie nigdy polski pomnik. A jednak zawsze się to udawało dzięki dyskrecji i cierpliwości Andrzeja Przewoźnika. Pamiętajmy przy tym, że miał do dyspozycji niewielu urzędników i naprawdę skromny budżet - wspomina Władysław Bartoszewski.

Ciekawe, że wszyscy ludzie zajmujący się upamiętnianiem historii w Polsce (i nie tylko) - mówiąc o Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, myślą: Andrzej Przewoźnik. I nie chodzi tu o skojarzenie z samą tylko funkcją sekretarza rady, którą sprawował - mimo politycznych zawieruch - od 1992 roku. Chodzi o to, że Przewoźnik był sam w sobie instytucją.

- Nie wiem, czy znajdował czas na cokolwiek innego niż zgłębianie historii i jej upamiętnianie; mam wrażenie, że ta misja pochłaniała mu całe życie - mówi Piotr Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.

- Jędruś zajmował się historią z zamiłowania, w pracy realizował tę pasję - przyznaje pułkownik Kostka.

Koledzy ze studiów mówią, że Andrzej został sekretarzem rady trochę przez przypadek. Bo miał inne plany: zostać na uczelni, zrobić doktorat. Z przyczyn finansowych, u zarania III RP, wybrał jednak etat w Urzędzie Wojewódzkim. Tu dostrzeżono jego talent, wiedzę, zdolności organizacyjne - dwa lata później przyszła propozycja z Warszawy. Niektórzy dziwili się, że sekretarzem Rady Pamięci mianowano 29-letniego młokosa. Ale ci, którzy go znali, byli pewni, że świetnie sobie poradzi.
- Mnie tylko było trochę żal, że on nie poszedł ścieżką naukową. Bo gdyby się temu poświęcił, jego dorobek w tym zakresie byłby wybitny - uważa płk Kostka.

- Tylko, kto wtedy załatwiłby nam upamiętnienie Katynia, Orląt i tysięcy innych miejsc? - dopytuje sam siebie. - Kto zrobi to teraz?

Pragnął odnaleźć brakujące listy i groby zamordowanych przez NKWD Polaków. Chciał pisać książki, skończyć doktorat. Poświęcić więcej czasu rodzinie. Wybudować dom, odpocząć. Ostatnio miał kłopoty z sercem. Z przepracowania. Wszyscy przyznają, że był tytanem pracy. Od świtu do późnej nocy.

Pięć lat temu zgłosił swą kandydaturę na szefa IPN-u. Pojawiły się oskarżenia, że w okresie opozycyjnej działalności współpracował z SB. Prezydium IPN odrzuciło jego kandydaturę. Zwrócił się wtedy z wnioskiem o autolustrację. Sąd ustalił, że kapitan SB Elżbieta Markowska próbowała zwerbować Przewoźnika, gdy ten w 1988 roku organizował w siedzibie krakowskiego PAX-u zjazd kurierów AK z udziałem Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Przewoźnik kategorycznie odmówił jakiejkolwiek współpracy, a o całym zdarzeniu opowiadał przyjaciołom i znajomym. Mimo to został przez esbeczkę zarejestrowany jako TW "Łukasz". W teczce nie ma zobowiązania do współpracy, raportów czy innych informacji o działalności rzekomego agenta...

Bardzo przeżył te oskarżenia. Czuł się skrzywdzony.

Stefan Pedrycz, wiceprezes PCK z Lublina, czekał w sobotni ranek wraz z innymi na prezydenta Lecha Kaczyńskiego i resztę delegacji na cmentarzu w Katyniu. Obok Joasia, starsza córka Andrzeja Przewoźnika. Przyjechała do Katynia prywatnie. Na miejscu upamiętnionym dzięki ojcu, w szczegółach, które dopracowywał jej ojciec, przy pustym krześle, na którym miał za chwilę usiąść - dowiedziała się o tragedii.

W warszawskim domu wieść spadła na żonę, Jolantę (byli małżeństwem od 22 lat), młodszą córkę, Julkę, która ma niebawem iść do szkoły, teściową...

- Zadzwoniłem do Joli, żeby powiedzieć... nie wiedziałem, co. Odparła, że nic nie muszę, bo wszystko wiadomo. Ja jej na to, że wszyscy jesteśmy z nimi - wspomina pułkownik Kostka. - Andrzej i Jola poznali się na studiach, byli fantastyczną parą. Ich dzieciaki mówią do mnie "dziadziu"...

Stary wojak przeżył w życiu wiele dotkliwych strat. Wśród towarzyszy broni - w czasie wojny i po niej. 33 lata temu w wypadku samochodowym zginął mu syn. Teraz stracił drugiego.

- Nie umiem płakać - mówi - Ale po Jędrusiu została mi w sercu olbrzymia wyrwa. Nigdy się nie zagoi.

Zbigniew Bartuś

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski