- Jak został Pan trenerem Angelique Kerber?
- Wszystko zaczęło się wiosną 2009 roku na kortach Legii w Warszawie. Prowadziłem Martę Domachowską, która brała udział w rozgrywanym tam turnieju WTA. Podczas jednego z meczów zobaczyłem siedzącą na trybunach Angelique. Wyglądała na smutną. Podszedłem więc do niej i zagadałem. Znaliśmy się z czasów dawniejszych, znałem osobiście jej ojca. Ze sobą nigdy nie graliśmy, ale jeździłem na turnieje, które on wygrywał. Anię pierwszy raz zobaczyłem na korcie, gdy miała 14 lat.
- Anię?
- Tak o niej mówiłem. Zresztą nie tylko ja. Ona została wtedy młodzieżową mistrzynią Polski. Ku niezadowoleniu niektórych, że jakaś Niemko-Polka przyjeżdża sobie ni z tego, ni z owego i zabiera miejscowym chlebek.
- To samo opowiadał nam kiedyś Piotr Woźniacki, ojciec Karoliny. Rodzice innych zawodniczek złożyli protest, a PZT zakazał gry w mistrzostwach Polski tenisistkom na stałe mieszkającym za granicą. Mimo że wszystkie miały nasze paszporty.
- Coś takiego faktycznie miało miejsce. Jak widać, jeśli chodzi o grę dla Polski, Ania od początku miała pod górkę.
- Podszedł więc Pan i zagadał...
- Zapytałem, czemu jest smutna. Odpowiedziała, że prawie wszystko ostatnio przegrywa i nie bardzo wie, jak temu zaradzić. Powiedziałem jej, że za chwilę lecimy oboje na Roland Garros i jeśli chce, to możemy porozmawiać o tym dłużej w Paryżu. To była luźna propozycja, nic wiążącego. Tak się złożyło, że po Garrosie zakończyłem współpracę z Martą, a Ani spodobały się moje pomysły.
- Które miejsce zajmowała wówczas w rankingu WTA?
- W Paryżu była 140., ale odpadały jej punkty za turniej w poprzednim roku, więc do eliminacji Wimbledonu spadła na 146. Za to, gdy półtora roku później kończyliśmy naszą współpracę, była 46.
- Czyli wprowadził ją Pan na tenisowe salony.
- Aż tak górnolotnie bym tego nie ujął, bo jeszcze ktoś pomyśli, że się Ostrowskiemu w głowie poprzewracało. Na taki postęp składa się wiele czynników, a trener jest tylko jednym z nich. Bez fałszywej skromności mogę chyba jednak powiedzieć, że dołożyłem cegiełkę do jej sukcesów.
- Pojawił się pomysł, żeby grała dla Polski.
- To prawda. Zaczęła lepiej grać, w 2010 roku doszła do trzeciej rundy Wimbledonu. No i ludzie w PZT przypomnieli sobie, że ona ma polski paszport. To było już po US Open 2009, w którym Woźniacka dotarła do finału i w mediach zrobiła się moda na Polonuski.
- Kerber naprawdę chciała grać dla Polski?
- Chciała, mówię to z całą odpowiedzialnością. Nie uczestniczyłem co prawda w jej rozmowach z PZT, ale dużo dyskutowaliśmy na ten temat. Mówiłem jej: Jeśli chcesz dla nas grać, to super, ale poczekaj na konkretną ofertę.
- PZT dawał do zrozumienia, że miała za duże oczekiwania.
- Bzdura. Jak mogła mieć, skoro w rozmowach nie doszli do konkretów. Ze strony PZT dało się też wyczuć, że nie są przesadnie zainteresowani. Przekaz był mniej więcej taki: No dobra, dziewczynko, jeżeli tak bardzo ci zależy, to zapraszamy. A jak nie, to trudno. Ówczesny prezes [Jacek Kseń - przyp.] miał się z nią spotkać podczas Wimbledonu, ale jakoś mu się nie udało.
- Tłumaczył, że miał inną przepustkę i nie mógł wchodzić do stref dla zawodniczek.
- Wnioski proszę wyciągnąć samemu, ja nie będę tego komentował... Albo inaczej - porównajmy to, co robił PZT, z zachowaniem Niemców. Kapitan ich reprezentacji Barbara Rittner była na wszystkich jej meczach w Londynie. Przychodziła też na nasze treningi, wypytywała, co u nas słychać, nad czym pracujemy, jakie mamy plany. Interesowała się... No i w pewnym momencie Ania dostała konkretną ofertę od Niemców. Dziwi się pan, że z niej skorzystała?
- Uwierzyłby Pan w 2009 roku, że ona wygra Australian Open?
- Tak, bo zawsze była nieprawdopodobnie ambitna. Pamiętam, jak na początku naszej współpracy biegaliśmy po Puszczykowie. Ania w pewnym momencie stanęła i powiedziała: „Wiem, że moje miejsce jest w światowej elicie i pewnego dnia wygram turniej Wielkiego Szlema. Nie wiem jeszcze który, ale na pewno wygram”. Mówiła to z takim przekonaniem, że szczęka mi dosłownie opadła.
POLKI NIE DAŁY RADY
Grające bez Agnieszki Radwańskiej Polki przegrały na Hawajach 0:4 z USA w Grupie Światowej II Pucharu Federacji. W kończącym zmagania deblu (wynik był już rozstrzygnięty, nie odbył się drugi niedzielny singiel) Klaudia Jans-Ignacik i Paula Kania przegrały z Bethanie Mattek-Sands i Coco Vandeweghe 1:6, 5:7. Inne wyniki: Sloane Stephens - Magda Linette 6:2, 6:4, Venus Williams - Kania 7:5, 6:2, Williams - Linette 6:1, 6:2.
Wyniki Grupy Światowej I: Czechy - Rumunia 3:2, Niemcy - Szwajcaria 2:3, Francja - Włochy 4:1, Holandia - Rosja 3:1.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?