Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ankieterzy u mieszkańców, czyli... gdzie właściwie jest piec węglowy

Arkadiusz Maciejowski
Arkadiusz Maciejowski
Ankieterka Aleksandra Zadęcka i Dorota Marszałek, mieszkanka ul. Rakowickiej
Ankieterka Aleksandra Zadęcka i Dorota Marszałek, mieszkanka ul. Rakowickiej fot. Andrzej Banaś
Kontrowersje. Chodzą po domach, gdy ich właściciele są w pracy, a na dodatek mają nieaktualne dane i jeszcze trzeba im płacić. Czy to ma sens?

Kolejny pomysł urzędników na walkę o czystsze powietrze w Krakowie przynosi mizerne efekty.

W teren wysłani zostali wynajęci przez miasto ankieterzy, którzy odwiedzają krakowian w domach, zachęcając do wymiany paleniska na ekologiczne. Problem w tym, że nie potrafią odpowiedzieć na wiele pytań zadawanych przez mieszkańców. Co gorsza, pojawiają się w budynkach, w których... już od wielu lat nikt nie pali węglem. W blisko połowie mieszkań, do których zapukali, nikt im nie otworzył.

„Ale my tu nie używamy węgla”

Plan władz miasta sam w sobie był słuszny i ciekawy. W ostatnich miesiącach drastycznie spadła bowiem liczba składanych przez mieszkańców wniosków o dotację do wymiany pieca węglowego na ekologiczny. Np. w okresie od 1 do 25 stycznia tego roku wniosek o dotację złożyło niespełna 100 osób. To cztery razy mniej niż w styczniu 2014 r. Urzędnicy postanowili zareagować. W przetargu wybrali firmę E-WAY. Jej pracownicy mają do końca marca odwiedzić ponad 20 tys. gospodarstw domowych, w których wciąż pali się węglem. I zachęcać właścicieli budynków do wymiany pieca węglowego na ekologiczny.

Sprawdziliśmy, jak przebiega cały proces. W poniedziałek z ankieterką odwiedziliśmy kilkudziesięciu mieszkańców Grzegórzek. I zobaczyliśmy mnóstwo absurdów. Np. ankieterzy posługują się przygotowaną przez Urząd Miasta listą budynków, w których ma znajdować się piec węglowy. Jest ona jednak bardzo niedokładna. Okazuje się, że już w jednym z pierwszych domów, który odwiedzamy, nikt nie używa węgla. - Ja tutaj mieszkam dziewięć lat i od tego czasu nigdy tu nie paliliśmy węglem. Piece są pozatykane, korzystamy z urządzeń na prąd do ogrzewania domu - podkreśla Iwona Witczyk, mieszkająca przy ul. Bolesława Chrobrego 45.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Nasz reportaż z obchodu ankietera atysmogowego

Problem w tym, że listę stworzono na podstawie tzw. inwentaryzacji pieców węglowych. Trwała ona od 2013 do 2015 r., ale przeprowadzona została bardzo niedokładnie. Inspektorzy przychodzili bowiem do właścicieli budynków, pytając ich tylko o rodzaj stosowanego ogrzewania. Opierali się wyłącznie na deklaracjach mieszkańców, a nie sprawdzali, kto czym pali, bo takich uprawnień nie mieli. Jeśli kogoś nie zastali, pytali sąsiadów, czy obok ktoś posiada piec i czy pali węglem. Jeśli i to nie pomogło, stosowali... metodę obserwacyjną.

- Efekt jest taki, że teraz ankieterzy tracą czas i chodzą tam, gdzie pieca nie ma, a zapewne na liście nie ma wielu domów, gdzie pali się węglem - mówi Łukasz Wantuch, radny z Prądnika Czerwonego, który sam odkrył, że na wykazie „krakowskich trujących budynków” nie ma domów kopcących tuż przed jego oknami. Dlatego zaproponował, by jak najszybciej powstała interaktywna mapa, na której zaznaczone byłyby budynki z nieekologicznymi paleniskami. Byłaby też na bieżąco uzupełniana po sygnałach samych mieszkańców. Urzędnicy odpowiedzieli, że są plany stworzenia takiej mapy, ale trwają analizy prawne sprawdzające, czy nie byłoby to naruszenie danych osobowych.

Nikogo nie ma w domu

Tymczasem Ewa Olszowska-Dej, dyrektorka Wydziału Kształtowania Środowiska UMK, nie widzi problemu z niekompletną listą, którą posługują się ankieterzy. - Na liście zdarzają się oczywiście nieścisłe lub omyłkowo ujęte adresy, ale biorąc pod uwagę rozmiar prowadzonej akcji, stanowią one niewielki procent - przekonuje Ewa Olszowska-Dej.

Jaki realnie jest to procent, nie wiadomo. M.in. dlatego, że... do tej pory ankieterzy odwiedzili 12 tysięcy domów, z czego w ponad pięciu tysiącach nikt nie otworzył im drzwi. Zapewne m.in. dlatego, że swój „obchód” zaczynają już o godz. 13, gdy wiele osób jest w pracy. I co absurdalne... nie mają obowiązku ponownie odwiedzać domu, w którym nikogo nie zastali. Zostawiają tylko w skrzynkach pocztowych ulotki informacyjne.

- Tak nie powinno być. W zeszłym roku w Krakowie wymienionych zostało zaledwie ok. 2,5 tysiąca pieców. Aby zdążyć z likwidacją wszystkich do 1 września 2019 roku, gdy zacznie obowiązywać zakaz palenia węglem, co roku powinno być likwidowanych ponad sześć tysięcy pieców - mówi prezes Stowarzyszenia Certyfikatorów i Audytorów Energetycznych. - Miasto musi robić wszystko, aby zachęcać jak najwięcej osób, więc ankieterzy powinni przynajmniej raz wracać do mieszkań, w których nikogo nie zastali - podkreśla Maciej Surówka.

Dyrektor Ewa Olszowska-Dej twierdzi jednak, że... mogłoby ankieterom nie wystarczyć na to czasu. - Cała akcja trwa od 11 stycznia do 30 marca, czyli niecałe trzy miesiące. Jesteśmy mniej więcej na jej półmetku i ankieterzy pojawili się mniej więcej w połowie z ponad 20 tysięcy domów. Gdyby wracali do tych, w których im nie otworzono, nie zdążyliby dotrzeć do tych, w których jeszcze w ogóle nie byli - argumentuje.

A Maciej Surówka postuluje, że w takim wypadku akcja powinna być wydłużona, aby przyniosła efekt. Miasto ma taki plan. - Po 30 marca przeanalizujemy ostatecznie, w jak wielu domach ankieterzy nikogo nie zastali i zastanowimy się, czy nie wznowić akcji. Najpierw miasto będzie musiało jednak znaleźć na to pieniądze i ogłosić ponowny przetarg na wybór firmy, która zajmie się akcją - zaznacza Ewa Olszowska-Dej.

Roznosiciele ulotek?

Problem tkwi również w tym, że z siedmiu tysięcy osób, które przyjęły ankieterów, blisko trzy tysiące stwierdziło, że nie jest na razie zainteresowana wymianą pieców. Argumenty padają różne, m.in., że mają zapas węgla nawet na kilka lat i muszą go spalić. I tu powinna być kluczowa rola ankieterów, aby takie osoby skutecznie przekonywać. Tymczasem w praktyce wizyta w domu u mieszkańca często kończy się na krótkiej informacji np. o tym, że 2016 jest ostatnim rokiem, w którym można ubiegać się o stuprocentową dotację do wymiany pieca.

Gdy mieszkańcy zadają szczegółowe pytania, odsyłani są do punktu informacyjnego na os. Zgody. - Nie będę negował tego programu, jest on potrzebny. Ale ankieterzy powinni mieć w miarę dogłębną wiedzę, aby rozwiewać wątpliwości i obawy mieszkańców. Nie chodzi przecież o to, by pełnili tylko funkcję roznosicieli ulotek - mówi Andrzej Guła z Krakowskiego Alarmu Smogowego.

Tymczasem w odpowiedzi, którą otrzymaliśmy z magistrackiego biura prasowego czytamy, że „ankieterzy przed każdym wyjściem spotykają się z osobą koordynującą ich prace. Na tych spotkaniach omawiane są wątpliwości i spostrzeżenia ankieterów dotyczące ich wizyt z dnia poprzedniego oraz przypominane są wszystkie zasady prowadzenia akcji”.

A dyrektor Ewa Olszowska-Dej poinformowała, że weźmie pod uwagę nasze zastrzeżenia. Podkreśla jednak, że cztery tysiące osób, które odwiedzili ankieterzy, wstępnie zadeklarowało chęć wymiany pieców. Ale nie wiadomo, ilu z nich ostatecznie złożyło wniosek o dotację. - Na takie analizy przyjdzie czas po zakończeniu akcji - powtarza konsekwentnie dyr. Olszowska-Dej.

[email protected]

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Nasz reportaż z obchodu ankietera atysmogowego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski