Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Maria Jopek: W moim świecie nie ma granic

Paweł Gzyl
Anna Maria Jopek zaśpiewa w piątek, 31 marca, w ICE Kraków
Anna Maria Jopek zaśpiewa w piątek, 31 marca, w ICE Kraków Fot. archiwum
Rozmowa. ANNA MARIA JOPEK powraca po sześciu latach fonograficznego milczenia z nową płytą. „Minione” zawiera jej autorskie wersje przedwojennych polskich tang i boler, nagrane w studiu w Miami z kubańskimi muzykami pod wodzą cenionego pianisty - Gonzalo Rubalcaby.

- Polacy mają problem z przełamywaniem kulturowych barier. A Pani?

- Ależ skąd. Od zawsze spotykam się z innymi kulturami. Zresztą kocham inność, jestem orędowniczką praw wszystkich kultur i wszystkich mniejszości. To dla mnie esencja życia. Bo poprzez te odmienności dowiaduję się też wiele o sobie - to wręcz otwiera mnie na przestrzał. W moim świecie nie ma granic, podziałów i nierówności. Jestem prawdziwą demokratką.

- Może dlatego, że otwierając się na inne kultury, jest Pani jednocześnie mocno osadzona w swej własnej tradycji?

- Na pewno. Trzeba być świadomym swoich korzeni - ale zdawać sobie sprawę z tego, że to nie jest jedyna prawda. Nasza tradycja jest mocna, ma wiele barw, kształtowała się przez wiele stuleci - i wspaniale jest móc zetknąć ją z inną tradycją, bo tak naprawdę dopiero wtedy dostrzegamy, jak ona jest wspaniała. Dzięki temu widzimy też, jak fascynująco możemy się dopełnić i stworzyć jedność w ramach naszej różności. To jest dopiero frajda.

- Właśnie nagrała Pani płytę z kubańskimi muzykami w Miami. Znalazły się na niej polskie tanga sprzed II wojny światowej. Jak Pani przyjaciele z Hawany zareagowali na taki repertuar?

- Kiedy przywiozłam te piosenki z przedwojennej Polski na drugi koniec świata, moi Kubańczycy byli zachwyceni. „Och, jakie to jest piękne, a jakie są tu melodie” - wzdychali. Mało tego: zachwycali się tym, jak bogaty sonorystycznie jest nasz język. Dostrzegli bowiem od razu, że nie tylko dużo w nim chrzęści, ale są też w nim miękkie i łagodne głoski - to tworzy unikatowe bogactwo kolorów. Tymczasem kiedy wracam do kraju, tutaj nad Wisłą wszyscy śpiewają... po angielsku. Najwidoczniej my sami nie widzimy w naszym języku nic ciekawego dla siebie.

- Jak się Pani pracowało na tym drugim końcu świata?

- Cudownie było tam nagrywać tę płytę. Mogłam iść o świcie nad morze i zobaczyć, jak wstaje słońce nad nieruchomą taflą morza. Mogłam w tej ciepłej wodzie przesiedzieć aż do dziewiątej rano - i dopiero wtedy pójść do studia. Ponieważ pracowałam z samymi Kubańczykami, oni przychodzili na nagrania z całymi rodzinami. Były żony, dzieci, a nawet przyjaciele wszystkich muzyków. Bardzo się tego obawiałam, bo nagrywanie to dla mnie niezwykle intymna czynność i potrzebuję do tego ogromnego skupienia. Dlatego nigdy wtedy nikogo nie wpuszczam do studia. Zrozumiałam jednak, że oni kochają pracować we wspólnocie, bo są ogromnie rodzinni. Całe te rodziny siedziały w ciszy i w milczeniu obserwowały naszą pracę. To okazało się tak pomocne, jakbyśmy grali koncert. Wielka wspólnota. Kiedy skończyliśmy, wszyscy zaczęli się nawzajem obejmować i ściskać. Powiem szczerze, że nigdy się tyle nie naprzytulałam co wtedy! I, co ciekawe: zrozumiałam, że kobieta przytulana może znacznie więcej od nieprzytulanej!

- Ostatnie Pani dokonania płytowe są mocno związane z kulturą latynoską. Co w niej Panią tak fascynuje?

- Ona mnie fascynuje w kontrze do mojej kultury. Z jednej strony bardzo drążę swoją polskość: sięgam do muzyki ludowej; kiedy piszę własne piosenki, zawsze robię to w słowiańskiej skali, drążę tematy ważne tu i teraz. Ale z drugiej strony pociąga mnie ta zmysłowość i bliskość cielesna istniejąca w świecie, który ma zawsze słońce nad głową. Nasza kultura jest skoncentrowana na melodii, a latynoska na rytmie. I to mnie też fascynuje. Nic w tym dziwnego, bo my przecież chodzimy przez pół roku opatuleni w kurtki, szaliki i czapki - gdzie więc jest tutaj miejsce na ruch bioder i taneczny krok? Musimy się mentalnie zawiesić - i stajemy się w tym zawieszeniu nostalgiczni, przez co snujemy w muzyce niekończące się frazy, będące wyrazem naszej tęsknoty za światłem. Zanurzam się więc w tej latynoskiej kulturze z lubością, nie udając jednak, że do niej należę, bo z języka, z frazowania, z pomysłu na siebie jestem zawsze słowiańska.

- Z tego zderzenia narodził się pomysł na „Minione”?

- Tak. Postanowiłam przywieźć na Kubę przedwojenne polskie piosenki, które są jedynym przykładem na sensualność i rozbujanie naszej muzyki. W żadnej innej epoce przecież nie tańczyliśmy tyle, ile przed wojną. Podobno w Polsce było wówczas ponad pięć tysięcy tang. To dowód na to, że kiedyś potrafiliśmy nie tylko tańczyć, ale również mówić bez skrępowania o uczuciach, takich jak miłość czy pożądanie.

- Nadała Pani tym piosenkom bardzo indywidualny ton poprzez nasycenie ich typową dla Pani nostalgią. Chciałaby Pani żyć w dwudziestoleciu międzywojennym?

- Nie. Jestem w dobrym czasie. Jeśli za czymś tęsknię, to za pięknem, formą, ideałami, bo strasznie mało jest tego obecnie. To jest to tytułowe „Minione”. Trochę to jednak jest przekorne, bo wychodząc z Kubańczykami od czegoś, co było dawno, zwróciliśmy się w stronę przyszłości. Ich lider - Gonzalo Rubalcaba - flirtuje z wieloma dawnymi tradycjami pianistycznymi, ale wszystko formalnie popycha w przyszłość. Do tego jest sonorystą. Jego gra momentami przypominała brzmienie orkiestry, a czasem dźwięk cymbałów. Oboje bardzo jesteśmy zrobieni z przeszłości - mamy wielki respekt dla tego, co minione w naszych kulturach.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski