Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aria o wielkiej niemocy

Redakcja
Wszystko na to wskazuje, że po Festiwalu Kraków 2000 zostanie dużo zapisanego gazetowego papieru i wydawnictwa o charakterze promocyjnym. Tytułu europejskiego miasta kultury nie udało się wykorzystać do starań i realizacji niezbędnej dla kultury inwestycji, o której mówi się w Krakowie ponad pół wieku. Operetka mieści się tutaj w dawnej ujeżdżalni koni, filharmonia w budynku należącym do kurii, gdzie kiedyś było kino, a dziś muzykę zagłuszają przejeżdżające ulicą tramwaje. Salę widowiskową w Nowohuckim Centrum Kultury zbudowano bez zaplecza scenicznego, co miało uchronić ją od przeznaczenia dla potrzeb opery. Ilość miejsc w zabytkowym Teatrze im. Słowackiego stopniała po remoncie do 550 zaledwie; znakomicie się teraz nadaje na imprezy jubileuszowe i konferencje, ale wykorzystywanie go dla imprez artystycznych jest zupełnie nieopłacalne. Wieloletni spór związany z użytkowaniem budynku przez operę i dramat miał zostać zakończony w chwili rozpoczęcia budowy dla opery. Tymczasem z budową opery w Krakowie jest tak samo jak z halą widowiskową, na którą pół wieku temu sprzedawano cegiełki, a teraz nikt nawet nie pamięta, na co wydano zebrane w ten sposób pieniądze.

Magdalena Kużdżał

 W 1965 roku, w dwudziestą rocznicę powstania, "Dziennik Polski" na swoich łamach ogłosił, że miastu potrzebna jest sala koncertowo-widowiskowa i podjął inicjatywę. Utworzono Komitet Budowy Hali z prezesem Zbigniewem Turkiem, otwarto konto bankowe, wzmagał się entuzjazm. Miasto dało uzbrojony teren między Krakowem a Nową Hutą, architekci obiecali darmową dokumentację, było ogromne zainteresowanie środowisk twórczych. - Nawet młodzież zgłaszała się, że będzie pracować - wspomina red. Krystyna Zbijewska. "Życie Literackie" pisało o całym przedsięwzięciu, że "jest ważne dla kultury, ale i rozwoju miasta", na konto wpłynęło sporo pieniędzy. Rok później to samo "Życie Literackie" napisało, że budowa hali jest szkodliwa i będzie gwoździem do trumny dla kin i teatrów. Opadło zainteresowanie, przestały napływać pieniądze, wycofało się miasto. Z czasem coraz rzadziej wspominano o budowie wielkiej "Hali XX-lecia", pozostały tylko pieniądze - pół miliona złotych. Dziś mało kto pamięta, że zbudowano za nie kameralną salę koncertową im. Czytelników "Dziennika Polskiego" w Domu Opiekuńczo-Leczniczym przy ul. Wielickiej.

Nikt nic nie wie

 Wypowiedzi wybitnego śpiewaka, Wiesława Ochmana, który sytuację, w jakiej znajduje się krakowska opera, nazywał skandalem, odnieść można do wszystkiego, co związane było z najważniejszą w tym mieście inwestycją kulturalną. Można się już ironicznie uśmiechać, gdyż nie tylko o operę i operetkę tutaj chodzi, ale teatry, filharmonie, duże koncerty i kongresy, imprezy skupiające tysiące ludzi i zaskakującą od dziesięcioleci niemożność władz. Dwa wieki obietnic bez pokrycia, entuzjazmu melomanów, który można było wykorzystać, zabierania się do inicjatywy "poważnie". Co jakiś czas czołówki gazet zapełniały się tytułami świadczącymi, że świadomość władz, nie tylko lokalnych, dojrzała do rozpoczęcia budowy opery. Ogłaszano konkursy, dyskutowano gdzie lepiej budować operę: przy rondzie Mogilskim, między Krakowem a Nową Hutą, czy może na Dębnikach. Kiedy wreszcie na początku lat 70. zdecydowano się na lokalizację, stworzono projekt - taki "średni Gomułka", trzeba było odłożyć sprawę do bliżej nie określonej przyszłości, kiedy rozstrzygnięta zostanie kwestia zasadnicza: kto na to wszystko da pieniądze? W 1989 prof. Witold Korski przedstawił plan wielofunkcyjnego kompleksu widowiskowego, który miał zakończyć kłopoty lokalowe nie tylko opery, ale również filharmonii. Inwestycja przy rondzie Grunwaldzkim, z widokiem na Wawel, miała być finansowana z budżetu centralnego i miejskiego. Na czele Komitetu Budowy Opery stanął Krzysztof Penderecki, ukończenie pierwszego etapu budowy zaplanowano na 1993 rok, w stulecie Teatru im. Słowackiego. Fundacja Budowy Opery Krakowskiej założona przez Ewę Michnik, Krzysztofa Pendereckiego i Wiesława Ochmana miała służyć wspieraniu wszelkich poczynań zmierzających do budowy opery oraz propagowania jej osiągnięć w kraju i za granicą.
 W 11 lat potem pytając o budowę opery, można usłyszeć w magistracie: jakiej opery? Pytając o fundację również można zobaczyć zdziwienie w oczach, jakby chodziło o jakiś byt wirtualny.

Puste konto fundacji

 Wiesław Ochman mówi, że pierwszy wpłacił na konto fundacji tysiąc dolarów. Fundacja otwarła w Krakowie sklep z płytami kompaktowymi, za pośrednictwem impresariatu organizowała wyjazdy zagraniczne Opery Krakowskiej, pobierając z honorariów solistów 5% na swoje konto. Dziś nie wiadomo, ile uzbierano tych pieniędzy, po fundacji słuch zaginął, i choć z rejestru w warszawskim sądzie nikt jej nie wykreślił, władze wojewódzkie, zajmujące się działalnością wszystkich fundacji, niewiele o niej wiedzą. Marka Laskowskiego, byłego członka zarządu fundacji, cała sytuacja nie dziwi. - Fundacja nie działa, istnieje tylko na papierze, to tak jakby jej nie było - mówi. Podobno przed pięcioma laty jej działalność zawieszono, a sprywatyzowany sklep z płytami już do niej nie należy. Założyciele niechętnie podejmują temat. - Nie mam z fundacją nic do czynienia - mówi Ewa Michnik, która w międzyczasie została dyrektorem Opery Wrocławskiej. Państwo Pendereccy unikają rozmowy, Wiesław Ochman twierdzi: - Sam nie wiem, czy ona jeszcze istnieje, a jeśli nie, to co się stało z pieniędzmi. Przyznaje też, że nad fundacją nie było żadnej kontroli i nikt nie składał sprawozdań z jej działalności. Zdaniem Aleksandra Nowaka, byłego członka zarządu fundacji i wicedyrektora Opery i Operetki, "Fundacja straciła siłę sprawczą do wykonywania celów statutowych". W 1995 roku ją okradziono, a przy zmianie kierownictwa opery "stworzono bardzo nikczemną atmosferę i lawinę kontroli, które nic nie wykazały". Dla niego jest to sprawa zamknięta, a fundacja istnieje tylko z prawnego punktu widzenia, gdyż rozwiązać ją mogą tylko fundatorzy. - Wiele razy wysyłaliśmy do nich listy z prośbą o formalno-prawne załatwienie sprawy, za każdym razem wracały z dopiskiem: adresat nieznany - dodaje Marek Laskowski.
 Po zmianie dyrekcji w Operze i Operetce w Krakowie nie było już mowy o przewidzianym w statucie fundacji "udzielaniu pomocy finansowej dla Teatru Opery, w realizacji jego działań w zakresie szeroko pojętej kultury muzycznej". Zdaniem członków zarządu, fundacja wiele straciła, gdy nowa dyrekcja opery nie wywiązała się z kontraktu z Francją, musiała ponieść wszystkie koszty. - Ja tego kontraktu nie podpisywałem, odpowiadała za niego moja poprzedniczka, Ewa Michnik - mówi dyrektor Jerzy Noworol. - To było dawno, ale z tego, co pamiętam, Ewa Michnik, by wywiązać się z podjętych zobowiązań pojechała do Francji z częścią muzyków i resztą zespołu z opery bydgoskiej - dodaje i stwierdza, że "rozliczenia między operą a fundacją nie były jasno sprecyzowane i obie placówki podpisały w efekcie opcję zerową". Choć nie wiadomo, ile dokładnie było tych pieniędzy, zdaniem Marka Laskowskiego "wszystko poszło na pokrycie kosztów strat", zaś "optymistami są ci, którym się wydaje, że z działalności impresaryjnej czy 5% honorarium artystów można wybudować jakikolwiek budynek, a co dopiero operę". Jak było, pozostanie tajemnicą. Faktem jest, że jeszcze w 1996 roku na konto fundacji wpłynęła pokaźna kwota pieniędzy, 15 tys. zł.

Jeszcze poczekamy

 Nic, co kojarzyć się może z teatrem muzycznym, nie mieści się w planach inwestycyjno-finansowych Urzędu Miasta. Budowanie opery środkami komercyjnymi jest niemożliwe, a na budżet centralny nie ma co liczyć. - Ta inwestycja to już historia - twierdzi wiceprezydent Krakowa, Tomasz Szczypiński. Miastu potrzebne jest bardziej wielkie centrum koncertowo-kongresowe. Miasto chce żyć z międzynarodowych imprez i kongresów, bez odpowiedniej sali trudno się obejść, a ta ma sens tylko, gdy jest blisko centrum, ma styczność z historycznością miasta. - A opera? Komu dziś potrzebna opera? - zastanawia się wiceprezydent. Z jego punktu widzenia, na centrum łatwiej zdobyć pieniądze, jakieś 50 mln dolarów, bo takie centrum przyniesie dochód, a do opery trzeba będzie ciągle dopłacać. Przez to, że nie ma w mieście sali z odpowiednim zapleczem technicznym, Kraków omijają wielkie zjazdy, występy artystyczne, spotkania międzynarodowe, dla których potrzebne jest nie pół tysiąca miejsc na widowni, ale 2-2,5 tysiąca.
 W 1978 roku na pytanie prezydenta Krakowa, kiedy można się spodziewać budowy opery, minister kultury odpowiedział: w przyszłej pięciolatce. 22 lata później mówi się już o centrum, ale jedynym konkretem jest lokalizacja. Przy rondzie Grunwaldzkim, dokładnie tam, gdzie miał stanąć obiekt zaprojektowany przez prof. Korskiego.
 - Opera nie musi mieć widoku na Wawel, skoro i tak dotąd jej tam nie wybudowano - mówi Tomasz Szczypiński.
 - Jesteśmy dopiero na etapie woli wybudowania czegoś - przyznaje Piotr Boroń, przewodniczący Komisji Kultury Rady Miasta.

W obcych językach

 Wszystko zaczyna się od nowa. Na razie nie przeznaczono na ten cel żadnych pieniędzy, choć wiadomo, że gmina więcej niż 10-20 proc. kosztów inwestycji nie udźwignie, może dać niewielkie kwoty w postaci gruntu, pieniędzy na infrastrukturę czy przygotowanie dokumentacji albo warunków zabudowy. Inwestorów nie widać. Prawdę mówiąc nikt dokładnie nie wie, jakie ma być przeznaczenie obiektu, mówi się o funkcji muzycznej, teatralnej, salach na dobrym, światowym poziomie, by można tam było w przyszłości organizować masowe imprezy. Nieuregulowane są kwestie własnościowe terenu przy rondzie Grunwaldzkim, którego prawie 20% dalej jest w rękach prywatnych, z czego należy wnosić, że kilka lat temu nikt o tym poważnie nie myślał. Nie sposób bowiem nazwać przykładem poważnego myślenia zapowiedzi, które w grudniu 1996 roku ukazały się w wydawanej przez magistrat "Gazecie Domowej": "W roku 1997 planujemy uruchomienie amfiteatru w Zakrzówku, w roku 1998 - nowej sali kongresowej przy Krakowskim Centrum Komunikacyjnym, w roku 1999 - kompleksu koncertowo-operowego przy rondzie Grunwaldzkim".
 Trudno się dziwić, że mając do czynienia z ludźmi o tak rozległej i niekontrolowanej wyobraźni, kompozytor Zbigniew Preisner zrezygnował w 1997 roku z organizowania swojego festiwalu oświadczając, że zarówno z ówczesnym wiceprezydentem Krzysztofem Goerlichem, jak i Wydziałem Kultury "rozmawiają w dwóch obcych sobie językach: oni nie rozumieją jego, a on ich". _Poszło o nierealne obietnice zbudowania sali koncertowej na kilka tysięcy miejsc, w której mógłby się odbyć festiwal muzyczny dla masowej publiczności, a nie tylko wybranych gości.
 Patrząc z perspektywy 2000 roku, centrum koncertowo-kongresowe ma stanąć w bliżej nie określonej przyszłości. Prezydent Krakowa, Andrzej Gołaś, w wywiadzie dla "Dziennika Polskiego" powiedział wprawdzie, że chciałby jeszcze w 2000 roku rozpisać konkurs architektoniczny i wmurować kamień węgielny, ale bliższa realiów jest jego rzeczniczka prasowa, Joanna Stobierska kiedy mówi: - _Centrum jest dopiero w wielkich planach, o kamieniu węgielnym nie ma co mówić
.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski