Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artyści muszą liczyć na siebie

Paweł Gzyl
Maryla Rodowicz otrzymuje tysiąc złotych emerytury...
Maryla Rodowicz otrzymuje tysiąc złotych emerytury... FOT. MARCIN WASILEWSKI
Muzyka. Maryla Rodowicz przyznała się do niskiej emerytury. Czy w podobnej sytuacji są krakowskie gwiazdy estrady?

Oczywiście powszechnie wiadomo, że największa gwiazda polskiej piosenki zarabia za każdy koncert 50 tys. zł. To pozwala jej żyć na wysokim poziomie. W nieco innej sytuacji są mniej znani wykonawcy, którzy jak większość ludzi wykonujących wolny zawód, muszą sami zadbać od swoją przyszłość.

– Przez całe lata sam wpłacałem na siebie ZUS-owską składkę. Początkowo było to jakieś 300–400 zł, a teraz aż 1000 zł. I dzisiaj dostaję świadczenie emerytalne, co ciekawe, niewiele wyższe od tej składki, bo kształtujące się na poziomie... 1200 zł. W tej sytuacji powstaje pytanie: czy gdybym wpłacał te pieniądze do banku, nie urósłby mi większy kapitał? – zastanawia się głośno Andrzej Sikorowski.

Kiedy młodzi muzycy zaczynają karierę, nie myślą o emeryturze. Cieszą się, że mogą koncertować i nagrywać. Napędza ich pasja – a nie troska o dostatnią starość. Kwestia emerytury pojawia się dopiero znacznie później.

– Przyznam szczerze, że nie wykorzystałem pięciu minut największej popularności zespołu, aby coś zaoszczędzić. Owszem – mam gdzie mieszkać, jeżdżę samochodem, utrzymuję rodzinę. Kiedy trafiliśmy na Zachód, początkowo płaciliśmy frycowe – i graliśmy za zwrot kosztów podróży. Trzeba było wtedy postawić wszystko na jedną kartę i poświęcić się zaistnieniu za granicą. Nie zrobiliśmy jednak tego – dlatego nie mogę się teraz pochwalić jakąś grubszą kasą – przyznaje Tomek Grochola, wokalista zespołu Agressiva 69.

Wielu polskich muzyków jest zmuszonych do podejmowania stałej pracy poza show-biznesem. Stały dochód przeznaczają wtedy na życie, a niewielkie zyski z koncertów i sprzedaży płyt są dla nich swego rodzaju bonusem. Tak dzieje się przede wszystkim na scenie alternatywnej, bo tamtejsi wykonawcy nie mają co liczyć na wylansowanie wielkich przebojów, które zasilałyby ich konta wysokimi tantiemami.

– Ja mam dwa źródła dochodu. Po pierwsze – komponuję piosenki dla Pudelsów, otrzymuję więc regularnie wypłaty z ZAiKS-u. Po drugie – prowadzę w Krynicy sklep ze sprzętem snowboardowym. Poza tym jestem z wykształcenia magistrem rehabilitacji i przez wiele lat w młodości wykonywałem swój zawód, co będzie mi się liczyć do emerytury. Nie liczę jednak na państwo, tylko przede wszystkim na samego siebie – wyjaśnia Andrzej Bieniasz, gitarzysta grupy Pudelsi.

Niektórzy muzycy mają „szczęście”, bo w ciągu całej swej kariery mieli epizody pracy „na etacie” – choćby w orkiestrach czy w teatrach. W środowisku artystów związanych z rozrywką jest to jednak rzadkość.

– Jako trębacz zatrudniony niegdyś w orkiestrze, jestem już na emeryturze od momentu, kiedy skończyłem 55 lat. W sumie namówiła mnie do zajęcia się tą sprawą koleżanka, bo sam nie miałem głowy do tych wszystkich papierów. No i dostaję dzisiaj 1200 zł miesięcznie. Gdyby nie to, że ciągle koncertuję, nie wystarczyłoby mi to chyba na same mandaty. Niestety – muzycy są w Polsce niedoceniani i zarabiają niewspółmiernie do wkładanego w pracę wysiłku i umiejętności – podkreśla z goryczą Zbigniew Wodecki.

Wiek emerytalny jest płynny w przypadku polskich muzyków. Wokalista może przejść na emeryturę, mając 50 lat (wokalistka – 45), a skrzypek czy perkusista – dopiero, kiedy skończy 60 lat. To oznacza, iż państwo uważa, że gardło zużywa się szybciej niż... stawy czy kręgosłup.

– Przez wiele lat byłem członkiem Związku Polskich Autorów i Kompozytorów, który miał ZUS-owskie uprawnienia do przyznawania ubezpieczeń zdrowotnych. W pewnym momencie postanowiłem wystąpić o przyznanie mi wcześniejszej emerytury. I dostałem odmowę z wyjaśnieniem, że mogę się starać o przyznanie świadczeń dopiero w wieku 65 lat. Odwołałem się wtedy do sądu pracy – i przyznano mi rację. Potem moim tropem poszli koledzy Leszek Wójtowicz i żyjący jeszcze wtedy Marek Grechuta – wspomina Andrzej Sikorowski.

Nie ma dzisiaj w Polsce żadnej organizacji, która broniłaby praw muzyków. Ostatni związek zawodowy w tej branży został rozwiązany w 1949 roku. Kilka miesięcy temu grupa muzyków podjęła próbę powołania do życia takiej struktury.

– Niestety: okazało się, że polskie prawo, które odziedziczyliśmy po PRL-u, pozwala założyć związek zawodowy tylko tym pracownikom, którzy są zatrudnieni na etatach. Tymczasem większość muzyków pracuje na zasadzie umowy o dzieło czy umowy zlecenia. To oznacza, że jesteśmy wykluczeni – irytuje się Tomek Lipiński z grupy Tilt, jeden z inicjatorów założenia Związku Zawodowego Muzyków.

Konieczne są więc zmiany ustawowe, na razie jednak rząd nie zajmuje się tą kwestią. Nic w tym dziwnego – wszak muzycy nie mają tej siły przebicia co górnicy czy lekarze. Pozostaje im po prostu pracować... dopóki mogą.

– Boję się tylko, że zachoruję i nie będę mógł występować. Jeśli tylko zdrowie pozwoli, na pewno dam radę utrzymać siebie i rodzinę – twierdzi Tomek Grochola.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski