Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artysta, który wiesza swoje rzeźby na moście. Wbrew prawom fizyki?

Łukasz Gazur
Balansujące postaci Jerzego „Jotki” Kędziory można oglądać na krakowskiej kładce Bernatce
Balansujące postaci Jerzego „Jotki” Kędziory można oglądać na krakowskiej kładce Bernatce fot. Andrzej Banaś
Jego figury, fruwające kilka metrów nad ziemią, zjeździły cały świat. W Miami tak się spodobały, że piątek 27 lutego 2015 roku został nazwany dniem ich autora, polskiego artysty JErzego „Jotki” Kędziory. Prace możemy dziś oglądać w Krakowie, na kładce Bernatka

Skąd wzięły się te rzeźby? Zrodziły się z przypadku, z towarzyskiego spotkania, ale też z polityki. A bardziej przyziemnie - z krzywej podłogi. Dziś podróżują po świecie, wzbudzając podziw za łamanie praw fizyki. Balansują na linach nad ziemią, ponad głowami widzów.

- Pamiętam dzień, od którego zaczęła się ich historia. Dzień, w którym już wiedziałem, że od jutra zaczynam nad nimi pracować. To było po pewnej nocy kupały, z okazji której, jak co roku, organizowałem dla artystów imprezę biesiadno-artystyczną__- opowiada ich autor Jerzy „Jotka” Kędziora.

Wcześniej miał już na koncie rzeźby, które chciał wprawiać w ruch. Miały drżeć, dygotać, poruszać się. - Wystawiałem je kiedyś w jednej z galerii Biura Wystaw Artystycznych, w której jak się okazało, była krzywa podłoga. Pojawiła się obawa, że rzeźba spadnie, więc to mnie natchnęło, by stworzyć przeciwwagę, rodzaj balansu. Tak się zaczęła historia - mówi Kędziora.

Sytuacja zbiegła się z pracą artysty nad „Portretem Polaka w czasie transformacji”. Potrzebował pomysłu na postać człowieka na krawędzi. Fascynowało go, jak dynamicznie zmieniają się społeczeństwa. Pamięta choćby historię profesora politechniki, który nagle zaczął zajmować się handlem obwoźnym, a jego głównym towarem okazał się aloes. Tyle że jego rzeźbiarska opowieść miała być metaforyczna. I właśnie podczas wspomnianej imprezy w noc kupały ktoś przypomniał mu pewną zabawę z czasów studiów. Zadanie brzmiało: „jak ustawić dwa widelce na szczycie butelki z pomocą zapałki?”. - Nie wchodząc w szczegóły chodziło o to, by połączone ząbkami widelce zablokować zapałką, a następnie ustawić na szczycie butelki. Generalnie zabawa ta opierała się na balansie i przeciwwagach - tłumaczy skrótowo Kędziora. - Gdy mi to przypomniał któryś z rzeźbiarzy, wiedziałem, że to jest droga, o którą mi właśnie chodziło - dodaje.

Myślał o tym przez całą noc. Wczesnym rankiem obudził swojego asystenta i przedstawił mu schemat rzeźb, które wisieć będą na linach. Nawet zdążył już przygotować modele.

W czasie gdy na kolejnych wystawach pokazywano głównie prace pełne symboliki solidarnościowej, te Kędziory wydawały się pomysłem świeżym. - Nie były tak przesymbolizowane, a jednocześnie dawały czytelne przesłanie: człowiek na linie, ostrożnie kroczący w nieznane.__Dlatego właśnie robiły takie wielkie wrażenie. To nie był trik przełamujący prawa fizyki, ale rzecz o Polakach u progu przełomu społecznego i politycznego - tłumaczy Krzysztof Biernacki, historyk sztuki, który prace Kędziory widział wielokrotnie.

Tak zaczęła się ich popularność. Pojawiły się zaproszenia z kraju i ze świata - od Dubaju i Berlina przez Lourdes, San Diego, Bratysławę po Kopenhagę. Z kolei Rada Miasta Miami przyjęła uchwałę, zgodnie z którą 27 lutego 2015 roku uznano za Dzień Jerzego „Jotki” Kędziory. - To było miłe i wiązało się z historią moich rzeźb. Otóż rodzina burmistrza Miami, Tomasa Regalado, ma korzenie kubańskie. Gdy usłyszał o tym, że te rzeźby miały pokazywać człowieka po obaleniu komunizmu, balansującego na krawędzi nowego dla siebie świata, uznał, że to niezwykły manifest, który jest mu bliski ze względu na marzenie wielu Kubańczyków, by upadł komunizm także u nich. Cenił papieża Jana Pawła II i Lecha Wałęsę, legendarnego przywódcę „Solidarności”. I właśnie dlatego postanowił mnie uhonorować - wspomina Kędziora.

Do Miami trafił przez przypadek, któremu pomogły dzieci. Otóż na Florydzie odbywa się bliźniacza impreza słynnych Targów Sztuki Współczesnej w Bazylei. Tam swoje „artystyczne stajnie” pokazują najważniejsze galerie sztuki na świecie - od Gagosian po Podnar. I właściwie bez współpracy z którymś ze znanych adresów galeryjnych na świecie trudno zaprezentować tam swoje prace. Ale jest furtka - organizatorzy mają bowiem „dzikie karty”. W specjalnym pawilonie przygotowują prezentację prac wybranych artystów, którzy zostają wybrani spośród tysięcy zgłoszeń. I z tej furtki postanowiły skorzystać dzieci Kędziory.

W tajemnicy przed ojcem wysłały zgłoszenie, które zostało zaakceptowane. Informację o tym, że leci do Miami wraz ze swoimi dziełami, otrzymał podczas obchodów swojego jubileuszu. - Podeszły dzieci i wnuki, i wręczając mi bilet, powiedziały: „Masz tu bilet lotniczy, leć i spróbuj szczęścia. Ameryka daje duże możliwości”. Nie kryję, byłem wzruszony__- przyznaje Jerzy Kędziora.

Udało się. Spodobał się nie tylko organizatorom, ale i publiczności, choć o mały włos, a jego kariera skończyłaby się przedwcześnie. Wszystko przez to, że z powodów technicznych nie można było rozwiesić lin w pawilonie. - Wtedy przydało się polskie podejście, czyli prowizorka. Zapytałem, czy w takim razie możemy rozwiesić je na palmach, przed pawilonem. Oczywiście powiedziano, że konieczne są na zezwolenia etc. Ale udało się. Dzięki temu te rzeźby robiły jeszcze większe wrażenie__- twierdzi Kędziora.

A rzeźby spodobały się na tyle, że posypały się kolejne zaproszenia - w tym na prestiżowe imprezy zajmujące się „ruchomą sztuką”, jak Kinetic Art w Londynie.

- Gdy zobaczyłam te figury po raz pierwszy, po prostu mnie urzekły. Dlatego bardzo chciałam, by mogli zobaczyć je krakowianie. Zwłaszcza że to ciekawy sposób na urozmaicenie przestrzeni publicznej, wyjście sztuki w miasto - mówi Katarzyna Wodecka Stubbs z fundacji Art&Balance, która przygotowywała nietypową, wiszącą wystawę prac Kędziory na kładce Bernatka.

Postaci linoskoczków i cyrkowców wydają się zaprzeczać prawom fizyki. - Ale to pozory. W rzeczywistości to sama fizyka. Chodzi o odpowiednie obliczenie napięć, wskazanie odpowiednich punktów ciężkości, zastosowanie przeciwwagi. I już. Wszystko można wyliczyć - tłumaczy fizyk Krystian Klubowicz.

Ale Kędziora od „wyliczania balansu w swoich rzeźbach” woli eksperymentowanie. Statuy ze specjalnej żywicy, wzbogaconej pyłkami metali, ustawia w swojej pracowni w podczęstochowskiej Poczesnej wielokrotnie, sprawdza, próbuje. Aż do skutku.

***

Jerzy „Jotka” Kędziora w 1972 roku ukończył gdańską Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych (obecnie Akademia Sztuk Pięknych). Aktualnie jest nauczycielem w częstochowskim Zespole Szkół Plastycznych im. Jacka Malczewskiego, którego jest absolwentem. Na stałe mieszka w Poczesnej pod Częstochową. Tam znajduje się jego pracownia, w której przygotowuje swoje rzeźby z kompozycji żywicznych wzbogaconych pyłkami metali. Obecnie artysta jest członkiem Światowego Sympozjum Rzeźby Kinetycznej oraz członkiem Związku Polskich Artystów Rzeźbiarzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski