Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artystka pracująca

Redakcja
- Tak naprawdę to nigdy nie rozstałam się z Krakowem. On żyje wraz ze mną, a ja z nim. Mam tu wielu przyjaciół, więc zawsze znajdę pretekst, żeby do Krakowa przyjechać, jeśli nie służbowo, to prywatnie. To moje zastępcze rodzinne miasto, gdzie spędziłam całą swoją młodość szkoły średniej, krakowskiej PWST, a potem pracy w Starym Teatrze. Stanisławowa - miasta mojego urodzenia - nie pamiętam, bo byłam małą dziewczynką, gdy wraz z dziadkami, rodzicami i siostrą pod koniec wojny zostawiliśmy wszystko i bydlęcym wagonem wyjechaliśmy w stronę Krakowa. Mieszkaliśmy coraz bliżej: najpierw w Zatorze pod Oświęcimiem, w pałacu Potockich, gdzie mieściła się szkoła rolnicza, potem w Krzeszowicach, aż wreszcie dotarliśmy do Krakowa.

Z ANNĄ SENIUK rozmawia Jolanta Ciosek

 - Spotykamy się w Krakowie - mieście, z którym rozstała się Pani przed laty, choć było one dla Pani bardzo łaskawe.
 - Do krakowskiej PWST zdawała Pani bez większego przekonania o słuszności wyboru zawodu aktorki.
 - Stało się to trochę z rozpędu. Początkowo chciałam zdawać na historię sztuki, sądząc, że spokojna i cicha praca będzie odpowiadała memu charakterowi. Ale ktoś poradził mi aktorstwo...
 - I wybrała Pani zawód zdecydowanie niespokojny.
 - To właśnie była ironia losu. Będąc młodą dziewczyną, wręcz wstydziłam się publicznych występów, dlatego przez cały czas szkoły teatralnej walczyłam z tą swoją nieśmiałością.
 - I chyba skutecznie ją Pani zwalczyła, skoro Jan Nowicki, Pani kolega z roku i sceniczny partner ze Starego Teatru, powiedział kiedyś: "Nie zauważyłem nigdy u Ani objawów nieśmiałości. Pamiętam ją jako piękną dziewczynę z młodzieńczą pewnością siebie. Ania jest osobą utalentowaną biologicznie".
 - Trzeba wziąć poprawkę na to, że Janek zwykle mówi rzeczy przewrotne. Może i ja będę konfabulować w rozmowie z panią?
 - A więc sprawdźmy to. Po szkole miała Pani szczęście dostać angaż do Starego Teatru - marzenia wielu absolwentów.
 - Ciągle powtarzam moim studentom, że w tym zawodzie potrzebny jest łut szczęścia. Ja go miałam. Wraz z Jankiem Nowickim zostaliśmy zaangażowani przez Zygmunta Hübnera. Zawsze zresztą miałam szczęście do dyrektorów, a Hübner był jednym z tych profesjonalistów, którzy biorąc aktorów na etat, jednocześnie czują się za nich odpowiedzialni. To właśnie on ukształtował moje emploi aktorki charakterystycznej, komediowej, choć miałam warunki tzw. typowej amantki. Później spotkałam się z nim w Teatrze Powszechnym w Warszawie.
 - Zadebiutowała Pani w wyreżyserowanym przez Hübnera spektaklu "Wariatka z Chaillot" Giradoux, potem pracowała Pani ze Swinarskim, Jarockim. Jak na początkującą aktorkę, przeszła Pani ostrą szkołę.
 - Ten płodozmian repertuarowy i reżyserski był świetnym poligonem doświadczalnym. Swinarski dawał w pracy bardzo konkretne uwagi, delikatnie prowadził aktora i kochał go. Pamiętam, że zawsze był uśmiechnięty. Jarocki wymagał profesjonalizmu, nie znosił amatorszczyzny, był szalenie wymagający. Mogę tylko być wdzięczna losowi, że z nimi pracowałam.
 - A jednak zdradziła Pani Kraków i przeszła do Warszawy.
 - Poszłam, jak to się mówi, "na rolę". Od dyrektora Teatru Ateneum dostałam propozycję zagrania Hani w "Głupim Jakubie" Rittnera w reżyserii Jana Świderskiego. Propozycja była świetna, więc pomyślałam, że zagram tę Hanię i zaraz wrócę do Krakowa. Ale potem przyszła druga i trzecia rola, wyszłam za mąż w Warszawie i tak wsiąknęłam. Myślę jednak, że nie zniknęłam z Krakowa. Gdy idę Rynkiem, to najstarsi ludzie wciąż mnie jeszcze pamiętają i utożsamiają z tym miastem. Czuję, że traktują mnie jak aktorkę krakowską.
 - Tej krakowskiej popularności przysporzył Pani zapewne nie tylko Stary Teatr, ale i Jama Michalika, w której Pani występowała.
 - I Kabaret Literacki. Właśnie w Krakowie przeszłam świetną szkołę kabaretową. Na plecach "Jamy" wślizgnęłam się potem, już w Warszawie, do kabaretu "Dudek" Edwarda Dziewońskiego. Tam zaczęłam występować obok największych polskich kabareciarzy: Gołasa, Kobuszewskiego, Kwiatkowskiej.
 - Jest Pani kojarzona głównie jako aktorka komediowa, choć zagrała Pani przecież wiele dramatycznych ról.
 - Zawsze starałam się być aktorką wszechstronną. Stąd też moje role w "Trzech siostrach" Czechowa, "Biesach" Dostojewskiego czy "Peer Gyncie". Wymieniać mogłabym długo, ale sądzę, że widzom głównie kojarzę się z ekranu telewizyjnego, z tych dwóch seriali, które powtarzane są nader często. W "Czterdziestolatku" i "Czarnych chmurach" stworzyłam postacie komediowe i dlatego tak już zostało: Anna Seniuk bawi i rozśmiesza. Na szczęście, grając sporo ról serio, udało mi się wybronić przed etykietką: aktorka komediowa. Przyznaję jednak, że komedie bardzo lubię; może dlatego, że mam poczucie humoru.
 - Na własny temat też?
 - Przede wszystkim; na cudzy to nie sztuka. Bez poczucia humoru nie można uprawiać tego zawodu - tylko wtedy człowiek nie staje się zramolałym akademikiem.
 - Uniknęła Pani zaszufladkowania, ale film nigdy chyba Pani rozpieszczał?
 - To prawda, jednak te, w których grałam, były reżyserowane przez znakomitych twórców i role też były znakomite. Moimi ukochanymi filmami są "Bilet powrotny" (niedawno znowu emitowany w telewizji) i "Konopielka". Dobrze wspominam też "Panny z Wilka" Andrzeja Wajdy, gdzie zagrałam kobietę żegnającą się z pierwszą młodością i ukochanym mężczyzną. Oczywiście największą popularność dały mi seriale, ale po nich nastąpiła długa, dwuletnia przerwa w moim filmowym życiorysie.
 - Pani przerwała romans z filmem czy film z Panią?
 - Właściwie jedno i drugie. Dostałam propozycję zagrania w "Chłopach", ale z powodów osobistych musiałam z niej zrezygnować. Wszyscy się na mnie poobrażali, że śmiałam odmówić takiej roli. Byłam na czarnej liście, dostałam wręcz "wilczy bilet" i nie byłam angażowana do filmu. Potem sprawa oparła się o ZASP i jakoś ruszyło. Dziś, po latach, mogę o tym mówić, choć sprawa była dla mnie przykra.
 - A skąd, Pani zdaniem ,wziął się niebywały sukces "Czterdziestolatka"?
 - Ten serial jest dokumentem tamtych czasów, języka i układów. Fenomen popularności "Czterdziestolatka" zapewne polegał i na tym, iż widzowie mogli się utożsamiać z jego bohaterami. Ludzie lubią oglądać albo bajki dla dorosłych w stylu "Dynastii" - które są kompletnie odległe od naszego życia, albo historie - które ich dotykają bardzo blisko. Na tym też polega sukces telenowel...
 - ... w których Pani nie występuje.
 - Miałam propozycję grania w telenowelach, ale na razie się nie zdecydowałam. Grałam już w serialu i to mi najzupełniej wystarczy. Myślę, że widzom też. Tym bardziej że "Czterdziestolatek" jest w kółko powtarzany w telewizji.
 - W polskim filmie stworzyła Pani bardzo charakterystyczny typ bohaterki. Czy w związku z tym napisano dla Pani scenariusz filmowy?
 - Nie, ale napisano jeden odcinek "Czterdziestolatka". Kiedy miałam trochę dość tej Magdy, która wciąż powtarza: "Jezus Maria, a nie mówiłam", napisano odcinek "Pocztówka ze Spitsbergenu", gdzie mogłam wreszcie mocniej zaistnieć. Od tej pory postać zaczęła się coraz bardziej rozwijać, aż wreszcie urosła do dużej roli. Z kolei w "Konopielce" scenariusz został nieco nagięty do mojej sytuacji życiowej. Otóż od propozycji roli do realizacji filmu minęło kilka lat, bo "Konopielka" nie była "słusznym" tematem w czasach gierkowskich sukcesów. Gdy w latach 80. film został wreszcie skierowany do produkcji, byłam w ciąży i dlatego stwierdziłam, że grać nie mogę. Wówczas scenarzyści uznali, że jedno dziecko więcej czy mniej u bohaterki nie gra roli i dopisano scenę, w której informuję filmowego męża o swoim stanie błogosławionym. Jak się później okazało, była to jedna z piękniejszych scen. Tak więc życie zweryfikowało scenariusz filmowy.
 - Wykreowała Pani wiele filmowych i teatralnych bohaterek, postaci bardzo różnorodnych. Czy jest w Pani jeszcze ciekawość szukania i grania?
 - Nie tylko aktorstwo zaspokaja moją ciekawość. Również praca pedagogiczna w Akademii Teatralnej. To jest mój drugi, bardzo intensywny nurt pracy. W moim życiu nigdy nie było pustki, zawsze coś się działo - albo zawodowo, albo prywatnie. Pewnie dlatego, że nigdy nie ograniczałam się do jednej tylko sprawy. W życiu nie można stawiać na jednego konia.
 - Czy nie ma w tym ucieczki od ryzyka niepowodzeń?
 - Tak, zapewne, choć nie uchroniło mnie to od klęsk. W moim życiu były też niepowodzenia. W wywiadach zwykle się o tym nie mówi, ale były sztuki, których się wstydzę, reżyserzy, z którymi się mi nie układało i chłoszczące recenzje. Doświadczyłam wszystkiego, ale to dobrze, bo dzięki temu zachowałam równowagę. Jeśli ktoś potrafi znieść sukces, to potrafi znieść również porażkę.
 - Ostatnio zajęła się Pani także reżyserowaniem. Czy to spełnianie kolejnych tęsknot?
 - Powiedziałam pani, że u mnie wciąż się coś dzieje. W Akademii Teatralnej wyreżyserowałam dwa spektakle dyplomowe, a w Radiu "Bis" operę radiową "Balladynę" i musicalową wersję "Pchły Szachrajki" (do obu realizacji muzykę pisał Maciej Małecki). Nieśmiało więc wchodzę w skórę reżysera. No, a poza moim macierzystym Teatrem Ateneum gram gościnnie w Teatrze Kwadrat - w farsie "Spróbujmy jeszcze raz" z Jankiem Kobuszewskim. Już dziesięć lat trwa to moje spotkanie z muzą "Kwadratu".
 - Lekką, łatwą i przyjemną?
 - Nie lekką, nie łatwą, ale za to przyjemną.
 - A jak Pani odreagowuje trudy zawodu?
 - Podróżując. Ostatnio byłam w Portugalii, na Maderze, w Szanghaju. A to wszystko za sprawą komedii "Pierwsza młodość", w której występuję gościnnie - wraz z Zofią Saretok - w Teatrze Na Woli. To sztuka o dwóch starszych paniach, które postanowiły przeżyć spóźnioną młodość. Jest to rzecz o nadziei i o konieczności chęci życia w każdym wieku. Wzorem naszych bohaterek wyruszyłyśmy z Zosią w podróż, która - myślę - będzie trwała nadal. Teraz, gdy dzieci są już odchowane, mogę sobie pozwolić na pięć minut dla siebie.
 - Sądzę, że jednak Pani nie konfabulowała w naszej rozmowie.
 - Nie, bo szkoda mi już na to czasu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski