Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Asystent Kiko Ramireza, Goncalo Feio: Wiśle się nie odmawia

Justyna Krupa
Sztab Wisły Kraków (od lewej): Hiszpan Jordi Jodar, Portugalczyk Goncalo Feio i Hiszpan Kiko Ramirez
Sztab Wisły Kraków (od lewej): Hiszpan Jordi Jodar, Portugalczyk Goncalo Feio i Hiszpan Kiko Ramirez Fot. Krzysztof Porębski
- Jestem łącznikiem między Polakami i Hiszpanami - mówi Goncalo Feio, portugalski asystent Kiko Ramireza w Wiśle Kraków. - Mam pomóc w kontaktach trenera z piłkarzami. Ale bywają sytuacje, kiedy on bez słów potrafi wiele przekazać. Wystarczy, że inaczej spojrzy

- Rozpoczęcie pracy w roli asystenta Kiko Ramireza w pierwszej drużynie Wisły Kraków to był dla Pana spory przeskok? Wcześniej pracował Pan w Akademii Piłkarskiej Wisły.

- Wiadomo, że jest różnica między pracą w piłce młodzieżowej i seniorskiej. Podobny przeskok stał się wcześniej moim udziałem w Legii Warszawa. Wymagania w seniorskiej piłce są inne, styl pracy również. Czy moje aktualne obowiązki różnią się od tych w Legii? Poniekąd jest podobnie, ale są też różnice. W Legii byłem odpowiedzialny za zespół analityków, ale miałem także swój udział w procesie treningowym. Tu, w Wiśle, jestem asystentem pierwszego trenera, ale też jestem odpowiedzialny za ułatwienie komunikacji miedzy nim a drużyną. W Legii oficjalnie takiej roli nie pełniłem.

- Żal Panu było zostawiać chłopaków z grupy U-17, których trenował Pan w Akademii Wisły? Musiał Pan rozstać się z tym zespołem w trakcie sezonu.

- Pierwszej drużynie Wisły się nie odmawia. Ale rzeczywiście - nim zdecydowałem się na przenosiny do pierwszego zespołu, to właśnie ta kwestia dała mi do myślenia. Jestem osobą, która lubi dokończyć projekt, który zaczęła. A tu tak nie było. Przepracowaliśmy jednak fantastyczny okres, ja zyskałem dużo, mam nadzieję, że chłopaki też. Wciąż mamy kontakt, niewykluczone, że z niektórymi z tych zawodników jeszcze się w piłce spotkamy.

- Pojawiają się opinie, że hiszpański projekt w Wiśle - zatrudnienie Ramireza i wielu zagranicznych piłkarzy - oznacza, że trudniej będzie przebić się do pierwszej drużyny wiślackiej młodzieży. Pan jest orędownikiem dawania szansy wychowankom w klubie?

- Jest wielu ludzi w klubie, którzy chcą, by młodzież wprowadzała się do pierwszego zespołu - począwszy od dyrektora sportowego i pierwszego trenera przez Radosława Sobolewskiego i Kazimierza Kmiecika po Mariusza Jopa. Jeżeli tylko młody zawodnik będzie prezentować odpowiedni poziom, to z chęcią trener Ramirez sięgnie po niego. On obserwuje młodzież, byliśmy ostatnio na meczu Centralnej Ligi Juniorów. Niebawem to na pewno powtórzymy. Często wypytuje mnie i innych członków sztabu o młodzież, my też monitorujemy ich postępy. Jeżeli chłopaki pokażą się z dobrej strony, dostaną szansę.

- Niektórzy mówią: jest utalentowany Kacper Laskoś, ale cóż z tego, skoro w końcówkach meczu na zmianę wejdzie np. młody Kolumbijczyk.

- Kacper, Wojciech Słomka i Jakub Ptak byli z nami na obozie, wcześniej regularnie trenowali z nami Przemysław Porębski, Adrian Grzybek, Piotr Świątko czy Bartłomiej Purcha. Teraz, prócz Laskosia i Słomki, w każdym tygodniu któryś z młodych pojawia się na treningach pierwszej drużyny. Ta młodzież jest pod obserwacją, ale musi być odpowiednio przygotowana, by dostać szansę.

- Czym zaskoczył Pana trener Ramirez, gdy rozpoczął Pan z nim współpracę?

- Z punktu widzenia metodologii treningu zaskoczenia nie było, bo metoda hiszpańska przypomina portugalską. Tu i tu filozofia futbolu jest podobna. Jeśli chodzi o taktykę, to każdy trener ma swoją wizję, rozwiązania, które preferuje. Zaskoczył mnie jednak łatwością komunikacji bez słów. W założeniu mam pomóc w jego kontaktach z piłkarzami, ale bywają sytuacje, kiedy on tego tłumaczenia nie potrzebuje. Nawet bez słów potrafi wiele przekazać. Wystarczy nawet, że inaczej spojrzy. To jest coś, co albo się ma, albo nie. A on jest osobą bardzo komunikatywną. Jest w stanie wiele przekazać po prostu dzięki temu, jaką ma osobowość. Jest dobrym przywódcą.

- Wejście w rolę tłumacza bywa niełatwym zadaniem. Czy przy tłumaczeniu przemów trenera najtrudniej bywa w momencie, gdy chce on wstrząsnąć zespołem? Kiedy np. rzuca przekleństwem, a zawodnicy tego nie rozumieją?

- Trener Ramirez ma bardzo specyficzny sposób kontaktowania się z piłkarzami. Wysyła sygnały zawodnikom i oni chyba świetnie to odbierają. Choć trzeba byłoby też ich o to zapytać, czy rzeczywiście „kupują” to, co trener stara im się przeze mnie przekazać. Czy rzeczywiście tak to odczuwają, jak nam się wydaje. Ja nie mam problemu z tym, żeby się odnaleźć w tej sytuacji, bo sam byłem już w roli pierwszego trenera. Staram się nie ograniczać do wygłaszania suchego przekazu słownego, ale transmitować też emocje. Zachować odpowiedni ton głosu, mowę ciała. Natomiast trener Kiko jest na tyle wyrazisty, że przekaz trafia do piłkarzy dość łatwo.

- Na początku było ryzyko, że trenerzy Sobolewski i Kmiecik będą z rezerwą podchodzić do Ramireza i jego ludzi. Pan jest w pewnym sensie łącznikiem między polską i hiszpańską częścią sztabu Wisły. Nie jest Pan z „hiszpańskiego zaciągu”, ale też nie jest Pan Polakiem.

- Po pierwsze, wydaje mi się, że trener Kiko, Jordi Jodar i ja trafiliśmy na dwóch fantastycznych ludzi. Trener Kmiecik i trener Sobolewski to legendy tego klubu, ale przede wszystkim fantastyczne osoby. Podobnie jak inni polscy członkowie sztabu. Każdy element sztabu jest ważny, by to wszystko dobrze funkcjonowało. Wszyscy oni od początku byli bardzo otwarci wobec nas i chcieli pomóc nowemu szkoleniowcowi. I od tego zaczyna się dobra komunikacja. Oczywiście, pomagam im pod względem czysto językowym. W tym sensie jestem łącznikiem między Polakami i Hiszpanami w sztabie. Natomiast to, że tworzymy dobry „zespół w zespole” to zasługa każdego z tych ludzi z osobna.

- Rzeczywiście u Ramireza nacisk na taktykę jest tak potężny? Pojawiły się nawet opinie, że Hiszpan ponadprzeciętnie operuje taktyką, w porównaniu do polskich szkoleniowców.

- Abstrahując od tego jak inni pracują - dla nas praca nad taktyką, mentalnością, przygotowaniem technicznym i fizycznym odbywa się w tym samym czasie. Wszystko jednocześnie. Taka jest nasza wizja. Co za tym idzie, praca taktyczna jest obecna na każdym treningu. Taktyka nie może się skończyć na odprawie.

- Łatwo się mówi: taktyka w nowoczesnym futbolu to podstawa. Ale gdy Dariusz Wdowczyk chciał zmodyfikować taktykę Wisły i grać trójką obrońców, ostatecznie musiał się z tego wycofać. Wtedy wydawało się, że to piłkarze Wisły nie potrafili być wystarczająco elastyczni taktycznie. A może nie w tym tkwił problem, skoro „łapią” nowości taktyczne Ramireza?

- Nie mogę się wypowiadać o tym, co się działo w trakcie pracy z innymi trenerami, bo mnie wtedy nie było przy pierwszej drużynie Wisły. My staramy się na każdym treningu dołożyć coś do tej wiedzy taktycznej, jaką zawodnicy posiadają - w ramach naszego podstawowego modelu gry. Przygotowaliśmy różne warianty taktyczne podczas okresu przygotowawczego, zarówno w ataku, jak i w obronie. Dobieramy do danego meczu to, co najbardziej nam pasuje. Najprostszy przykład: w jednym meczu stawiamy większy nacisk na bronienie wyżej, w innym - niżej.

- Kiedy niedawno Wisła grała z Legią w Warszawie, miał Pan w dniu meczu dodatkowe obowiązki. Prowadził Pan wykład na kursie skautingowym. Nie pierwszy raz.

- Między śniadaniem a obiadem, czyli w czasie odpoczynku dla graczy, prowadziłem półtoragodzinny wykład na takim kursie. Oczywiście później wróciłem do hotelu, by przebywać z zespołem. Mecz Wisły zawsze jest absolutnym priorytetem.

- Skoro skauting jest kierunkiem, który tak Pana interesuje, miałby Pan ochotę popracować w przyszłości jako skaut - tak, jak Kiko Ramirez przez jakiś czas pracował dla Rayo Vallecano?

- Moim celem i marzeniem jest być trenerem. Potrzebuję pracy na boisku, to mnie cieszy. Choć futbol jest nieprzewidywalny i różne rzeczy mogą się wydarzyć. Jeżeli w danym momencie nie będę miał pracy jako trener, to kto wie? Dlaczego nie, mógłbym tego spróbować, choćby po to, by korzystać z piłki nożnej w inny sposób. Choć teraz jestem daleki od tego. Praca skauta ma na pewno to do siebie, że dużo meczów się obserwuje i wiele się można nauczyć. Zawsze można dostrzec coś ciekawego – czy to w taktyce, czy w przedmeczowej rozgrzewce, czy podczas obserwacji danego piłkarza. Teraz też oglądam jak najwięcej spotkań, choć trudno mi to robić na żywo. Staram się jednak obejrzeć wszystkie mecze polskiej ekstraklasy w każdej kolejce.

- W wywiadzie dla Weszlo.com Grzegorz Szamotulski snuł wizje tego, jak może wyglądać Legia po przejęciu pełni władzy przez Dariusza Mioduskiego. I wmieszał w to Pana. „Do pracy szykowani są Dariusz Dziekanowski, Tomasz Zahorski i Goncalo Feio, który pracował w Legii, a teraz jest w Wiśle, gdzie dał wywiad, że w Legii nie było piłek. I teraz chce tu wrócić? To jest jakieś chore” - czytamy. Co Pan na to?

- Nie widziałem tego, ale kolega do mnie pisał w sprawie tego wywiadu. Przekazał mi, że coś takiego się pojawiło w internecie. Po raz ostatni rozmawiałem z panem Dariuszem Mioduskim wtedy, gdy żegnałem się z Legią. Od tego momentu nie miałem z nim żadnego kontaktu.

- A w rozmowie z kimś z jego otoczenia nie poruszał Pan tematu powrotu do Legii?

- Nie, nie było w ogóle takiego tematu. Nie musiałem nawet tego wyjaśniać, bo nikt mnie o to nie pytał w krakowskim klubie.

- Czyli nie szykuje Pan sobie planu B na wypadek, gdyby cały hiszpański projekt w Wiśle skończył się wraz z końcem sezonu?

- Nie, nie ma planu B, jest tylko plan A - wygrać jak najwięcej z Wisłą. A na co dzień wykonywać jak najlepszą pracę.

- Szamotulski wypomniał Panu również słowa z wywiadu dla „Dziennika Polskiego” - o oryginalnych piłkach do treningu, których miało nie być w Akademii Legii, a były w Wiśle.

- Chodziło mi wówczas tylko o to, że w Akademii Wisły miałem do dyspozycji na treningach z młodzieżą 30 oryginalnych piłek, takich, jakimi gra się w ekstraklasie. A także dostęp do trawiastych boisk na zajęciach. Chciałem tylko przekazać, że miałem bardzo dobre warunki do pracy w Akademii Wisły. Tak czułem wtedy i nadal jestem tego zdania. Pracowałem w Legii przez pięć lat i nie mam powodów do atakowania tego klubu. Nie widzę w tym żadnego sensu. Jest ważne dla mnie, żeby podkreślić, że nie miałem zamiaru obrazić instytucji, której należy się szacunek.

- Podczas pobytu w Legii też miał Pan okazję współpracować z zagranicznymi szkoleniowcami. Od Ramireza nauczył się Pan czegoś innego, niż od Henninga Berga?

- Dużo rzeczy miałem się szansę nauczyć od Kiko. Począwszy od jego sposobu zarządzania pewnymi sytuacjami, po szczegóły treningu. Najważniejsza różnica między nim a Bergiem to odmienny charakter. Za czasów Berga Legia też grała bardzo zdyscyplinowaną taktycznie piłkę. Niektórzy ludzie odbierali to jako nudny styl gry, natomiast czasem trzeba było tak zagrać, by osiągnąć wyniki. Pod względem osobowości Berg różnił się od Kiko, bo to był Norweg z edukacją trenerską odebraną na Wyspach Brytyjskich. A trener Kiko to iberyjska krew. To przekłada się na sposób budowania relacji z piłkarzami, komunikacji z nimi - tu widzę dwie różne szkoły. Poza tym, widzę między tymi trenerami dużo podobieństw.

Rozmawiała Justyna Krupa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski