Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Baby, ach, te baby!

Andrzej Kozioł
Krakowski Rynek Główny, połowa ubiegłego wieku
Krakowski Rynek Główny, połowa ubiegłego wieku Fot. archiwum
Handel. Dźwigały o świcie bańki z mlekiem, mięso, kiełbasę. Faryniarki karmiły barszczem. Na rynku handlowały kurniczki, mączniczki, zubiarki.

Skończyła się wojna, ale nie zniknęli nielegalni handlarze przywożący ze wsi do miast rąbankę (już zapomniane słowo!), kiełbasę, kaszankę, salcesony. Szmuglerzy, zwani w Warszawie kryjanami, tacy jak w znanej okupacyjnej piosence:

Na dworze jest mrok,
w pociągu jest tłok,
Zaczyna się więc sielanka,
On objął ją wpół, ona gruba
jak wół
Pod paltem schowana
rąbanka.

Zabójstwo świni z zamiarem poćwiartowania jej i sprzedania w mieście ciągle było przestępstwem, nielegalnym ubojem. Świnia po osiągnięciu odpowiednich mięsno-słoninowych parametrów powinna zostać sprzedana legalnie - państwowemu lub spółdzielczemu nabywcy. Tak zwane obowiązkowe dostawy, przez chłopów uparcie nazywane tak jak podczas okupacji kontyngentami, miały zapewnić „masę towarową” w sklepach. Nie zapewniały, dlatego codziennie o świcie w miastach pojawiały się baby.

Ach, te baby, przybywające w nocnej jeszcze szarości z podkrakowskich wsi! Baby okutane wielkimi kraciastymi chustami, wysiadające z podmiejskich autobusów na Salwatorze, pod klasztorem Norbertanek i Nowym Kleparzu. Baby drzemiące na wozach zmierzających w stronę placu Na Stawach! Baby z mięsem. Baby z cielęciną, błogosławione przez skazanych na dietę. Baby z serami. Baby z kurami, wypatroszonymi i pięknie oskubanymi. Baby z mlekiem, dźwigające na plecach ogromne garby - zapakowane w płótno wielkie blaszane bańki. Baby z kiełbasą, i to jaką - kruchą, pachnącą wędzeniną i czosnkiem, lisiecką lub uchodzącą za lisiecką. Wreszcie kuriozum - baby z jajami.

Babom groziły sankcje, oczywiście nie tak dotkliwe jak podczas okupacji, ale jednak sankcje. Dlatego wszystkie te baby - jeżeli jeszcze żyją - zasłużyły na odznaczenia. Na Medal Mlecznej Drogi, Order Złotego Prosiaka, na Gwiazdę Kurzego Rosołu.

Tak na dobrą sprawę zawsze, od setek lat, miał Kraków swoje baby karmicielki. Przekupki lub chłopki z okolicznych wsi. Czasami nawet nie było wiadomo - pani to czy baba. Tak było kiedy na Rynku, obok żony sprzedającej truskawki zasiadł Lucjan Rydel. Ona była w kolorowym bronowickim stroju, on w - czarnym wizytowym garniturze. Wszyscy walili do pani Rydlowej, a jej mąż zachwycał się handlowymi talentami żony, która szybko sprzedała drogie, droższe niż u innych przekupek, owoce. Naiwnemu jak dziecko Rydlowi do głowy nie wpadło, że ludzie przybiegli na Rynek, aby zobaczyć go w nowej roli...

Na placu Szczepańskim barszczem i płuckami karmiły ubogich krakowian baby faryniarki. I to nie tak dawno - w XIX wieku. Zaledwie wczoraj, bo przecież już Rej pisał o babach karmiących biedaków. Pisali o nich liczni pamiętnikarze, z Ambrożym Grabowskim na czele - o babach z „psimi” kiełbaskami, z kukiełkami, z „mosiężnymi” plackami.

Ba, w czasach Rzeczypospolitej Krakowskiej na Rynku, pomiędzy wieżą ratuszową, w postne dni, a zimą codziennie, sprzedawano niegdyś ryby, szczupaki i karpie, a jeżeli ktoś miał ochotę na łososia lub jesiotra, musiał się pofatygować pod Wawel.

Naprzeciwko kościoła Mariackiego siedziały kurniczki. Handlowały nie tylko kurami, ale także kapłonami, indykami, kaczkami, gęsiami. Można też było kupić u nich dzikie ptactwo, od kuropatw (jeszcze kilkadziesiąt lat temu olbrzymie stada tych smacznych ptaszków grasowały jesienią na polach pomiędzy kopcem Kościuszki a Laskiem Wolskim) począwszy, a skończywszy na bażantach, w XIX wieku sprowadzanych z Czech. Baby ze świeżym masłem i śmietanką do kawy przesiadywały codziennie pomiędzy Sławkowską a Świętojańską, czyli św. Jana. Mączniczki, sprzedające także kasze, usadawiały się pomiędzy Szczepańską a Szewską. Siano sprzedawano oczywiście przede wszystkim na Siennej, ale także przed pałacem Spiskim. Ulica Szeroka - czyli dzisiejszy plac Dominikański - pachniała chlebem. Okolice kościoła Mariackiego rozbrzmiewały ptasim gwarem, sprzedawano tu „ptaszki śpiewające”. „Żywność dla ptaszków” można było kupić u zubiarek pod Sukiennicami, Klatki, koszyki i „bednarszczyznę” - pomiędzy ratuszem a Sukiennicami. Słonina okapywała tłuszczem w jatkach sadelnych naprzeciw wylotu ulicy św. Jana. A przecież jeszcze sprzedawano na krakowskim Rynku kwiaty, liny, postronki, garnki. Jednym słowem - wszystko...

Minęło sto lat od śmierci Franciszka Józefa I. Przedostatni cesarz Austrii zmarł 21 listopada 1916 roku, a dziewięć dni później przed wiedeńskim klasztorem Kapucynów stanął żałobny orszak.

W niewielkim zakratowanym okienku na prawo od bramy pojawiła się siwa głowa gwardiana klasztoru, który zapytał:

- Kto domaga się wejścia?

- Jego Cesarska i Królewska Wysokość Franciszek Józef I, król apostolski Jerozolimy, cesarz Austrii, król Węgier, Czech i Moraw, Dalmacji, Chorwacji, Sławonii, Galicji, Lodomerii, Ilirii, arcyksiążę austriacki, wielki książę Siedmiogrodu, Toskany i Krakowa, książę Lotaryngii, Salzburga, Styrii, Karyntii, Krainy, hrabia Tyrolu...

Nie znam takiego - odparł przeor i zamknął okienko.

Cesarz Karol odczekał chwilę, po czym zastukał po raz drugi.

- Kto domaga się wejścia?

- Franciszek Józef Habsburg, człowiek, który prosi o łaskę/

- Niech wejdzie!

I wówczas dopiero otwarła się brama klasztoru.

Tak pogrzeb Franca Jozefa opisał prof. Stanisław Grodziski, w pierwszej polskiej biografii cesarza. Owszem, wyszła w latach trzydziestych książka R. Recouly’ego, ale po pierwsze tłumaczona z francuskiego, po drugie niezbyt interesująca, po trzecie - nie zwracająca uwagi na polskie wątki panowania. Trzeba było kilkudziesięciu lat, aby Franciszek Józef I znów zawitał do nas...

Lata, które minęły od śmierci cesarstwa nie zmniejszyły sympatii do Habsburgów. Kiedy jestem w Wiedniu zaglądam do Kaisergruft, cesarskiej krypty u Kapucynów. A tam zawsze świeże kwiaty, zawsze czerwień, biel i zieleń wstęg na sarkofagu cesarzowej Elżbiety, ulubienicy Węgrów. Jan Paweł II takimi słowami powitał cesarzową Zytę, wdowę po Karolu: „Witam cesarzową mojego ojca”. Wojtyła-ojciec był austro-węgierskim oficerem, Wojtyła-syn wyniósł na ołtarze ostatniego cesarza.

A u nas? U nas Franciszek Józef patronuje towarom, na przykład wodzie mineralnej, spogląda z portretów w restauracjach, na przykład w „CK Dezerterze”, gdzie nawet menu kojarzy się z dawno umarłą monarchią - od sznycli po wiedeńsku, poprzez czeskie knedliki, po madziarskie przysmaki. Jednak - co najdziwniejsze - portrety FJI wiszą w prywatnych domach. Gdy piszę te słowa, cesarz patrzy na mnie, patrzy na ponad stuletnie biurko i na laptopa. Zapewne z niechęcią, bo nie przepadał za technicznymi nowinkami, chociaż z nich korzystał.

Sporo znam domów z cesarskimi portretami. Ozdabiają ściany w inteligenckich mieszkaniach - dziennikarzy, pisarzy, naukowców, artystów. Jeszcze długo po I wojnie cesarz (być może - tak jak w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka - osrany przez muchy) stroszył bokobrody na konterfektach wiszących w wiejskich chatach. Tak twierdził prof. Jan Szczepański, socjolog, urodzony w podcieszyńskiej wsi, protestanckiej, co ważne, bo przecież FJI był arcykatolicki. Chłopi przeklinali powojenną inflację i z rozrzewnieniem wspominali czasy, w których pieniądz był zdrowy, a towary tanie. Dlaczego tak było? Bo ich zdaniem dbał o to sam cysorz...

Czy można wyobrazić sobie portret cara wiszący we współczesnej Warszawie? Portret Wilhelma w Poznaniu? Nie, to niemożliwe. Skąd się więc wziął galicyjski kult Franciszka Józefa I? (Już samo, powszechne dzisiaj, używanie terminu „Galicja” jest fenomenem!) Dlaczego poważni profesorowie rozważają, czy FJI by ideałem władcy? Dlaczego wydają okazjonalne druki na ten temat?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski