Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Babycall

Redakcja
Skandynawowie potrafią nas porządnie nastraszyć. I wcale nie chodzi tu o krwawe efekciarstwo, ale o lęk egzystencjalny. A przekonuje o tym norweski thriller „Babycall” w reżyserii Pala Sletaune.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Tytułowy babycall to nic innego, jak niania walkie-talkie, dzięki której rodzice mogą podsłuchać, co dzieje się w pokoju ich dziecka. Tytułowy przedmiot trafia do mieszkania głównej bohaterki Anny (w tej roli znana z filmowego „Millennium” Szwedka Noomi Rapace), matki samotnie wychowującej syna. Mieszkają w wielkim bloku, pełnym surowego betonu i szpitalnej bieli, budynku wypranym z emocji, bezdusznym, alienującym. W takiej scenerii rozegra się dramat na przecięciu psychologicznego niepokoju, thrillera i horroru.


Fot. Aurora

Trzeba przyznać, że reżyser z nadzwyczajną biegłością porusza się po korytarzach tych gatunków. Nie skręca przy tym zdecydowanie w żadną ze stron, aż do finału, który potrząśnie nawet widzami oswojonymi ze skandynawskim chłodem. To wielka zaleta filmu, który stara się poszerzać granice filmowych schematów i nie pozostaje na poziomie odtwórczym. Podszycie kina grozy psychologicznym tłem – bohaterka znajduje się na skraju załamania nerwowego po zakończeniu traumatycznego małżeństwa – sprawia, że czujemy się jeszcze bardziej nieswojo. Stany lękowe, urojenia, odrealnienie przywodzą na myśl „Wstręt” Romana Polańskiego. Budują atmosferę duszną, niepokojącą, wywołującą dreszcz emocji; i czynią to w sposób o wiele bardziej sugestywny, niż hektolitry krwi przelane w wielu innych produkcjach należących do kina grozy.

Okazuje się, że nic tak dobrze nie straszy człowieka jak on sam. Najbardziej boimy się nie tyle duchów czy wampirów, ale naszych lęków czy słabości. Stan, w którym możemy stracić kontrolę nad własnym życiem, potrafi o wiele mocniej nami potrząsnąć niż najazd kosmitów z Marsa.

To nie jest film, na którym się uśmiechniemy. Wprost przeciwnie, reżyser coraz mocniej wciąga nas w przestrzeń niepokoju. W jej zaułki wprowadza nas Noomi Rapace, udowadniając, że posiada nieprzeciętny talent. Tę rolę łatwo było przeszarżować, tak jak to uczyniła Iwona Petry w pamiętnie nieudanej „Szamance” Andrzeja Żuławskiego. Rapace kreuje postać na skraju załamania nerwowego, korzystając ze środków, które wpisują się w pojęcie skandynawskiego minimalizmu. Nie wylewa emocji, nie nadużywa mimiki czy gestykulacji. Pozostaje ascetyczna, zimna, zdystansowana. Potrafi zagrać drobnym gestem czy spojrzeniem, umie wykorzystać swą nieprzeciętną urodę, która budzi więcej niepokoju niż zachwytu. Duże oczy czy zaciśnięte usta budują atmosferę napięcia, a zarazem psychologiczną głębię. Rolę doceniło jury na festiwalu w Rzymie, przyznając Rapace nagrodę aktorską.

Lubię takie filmy, które w przebraniu kina gatunku potrafią opowiedzieć coś o nas samych. „Babycall” to produkcja skromna, rozegrana między czterema aktorami, w kilku zaledwie wnętrzach. W tej ascezie jest sens. W n

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski