Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bajka i dwie siekiery

Paweł Głowacki
Salony. Kwadrans przed „Bajkami samograjkami” - Mikołajkowym Salonem Poezji dla dzieci - kiedy to rozkręciły się w foyer Teatru Słowackiego sceniczne cudeńka, rodzice dyskutowali o operze. Przeważało słowo „ulga”.

Jerzy Stuhr wyreżyserował muzyczną opowieść Gaetano Donizettiego „Don Pasquale”, ten, jak mawiają znawcy, „klejnot wdzięku, melodyjności i beztroskiego humoru”, i w rozmowach o premierze królowało słowo „ulga”, gdyż reżyser skupił się właśnie na wdzięku, melodyjności i humorze zupełnie bezpretensjonalnym. Znów zawitał w operze puchowy czas alchemii kolorów, nut i gestów. Po prostu - trochę piękna dla wytchnienia. Przy zachowaniu proporcji - całkiem jak na Salonie mikołajkowym.

Halina Jarczyk - która tym razem nie tylko grała na skrzypcach, dyrygując grającym na fortepianie Michałem Wierbą, ale też stwarzała i dyrygowała całym bajkowym światem - wezwała na salę Jasia w krótkich spodniach na kolorowych szelkach (Antoni Milancej) i Małgosię w zwiewnej spódniczce miłego dla oka koloru (Katarzyna Zawiślak-Dolny). I tak to się zaczęło. A dalej - wedle wskazań Jarczyk zjawiały się i znikały inne cudowne widma bajki braci Grimm, po nich przez wielu powtarzanej, rymowanej wciąż od nowa i w różnych językach.

Wilk w skórzanym płaszczu do kostek, z masą cukierków w przepastnych kieszeniach (Sławomir Maciejewski), Wiedźma o fioletowych, potwornie zmierzwionych włosach (Lidia Bogaczówna) i Ojciec Jasia i Małgosi, drwal potężny w czapie wełnianej i z maleńką siekierką w garści (Tomasz Augustynowicz). Jarczyk - wciąż obecną na scenie, wyznaczającą rytmy, zawiadującą aktorami - chętnie nazwałbym Tadeuszem Kantorem z warkoczami jak z lnu, ale mogłaby się obrazić. Powiem więc: była Jarczyk niczym Kaowiec z kultowego filmu Marka Piwowskiego „Rejs”, lecz o niebo subtelniejsza. Tamten przysypiał, snuł się i właściwie tylko zdarzenia w toalecie damskiej go zajmowały, Jarczyk zaś - tworzyła teatrzyk improwizowany.

Bo to był teatrzyk. Aktorzy nie czytali, jak to się zwykle na Salonach dzieje. Oni z kartkami tekstu w dłoniach ganiali, na pstryknięcie przeistaczając się na oczach zdumionych dzieci, których było niby mrówek, w bajkowe stwory. I tylko po to czynili to, aby przez godzinę było wdzięcznie, melodyjnie i beztrosko śmiesznie. Żeby dzieci nie poczuły, że ma tutaj ktoś jakieś chore pretensje, że chce ktoś coś zupełnie spoza starej bajki zamanifestować na kanwie starej bajki. I było tak właśnie: wdzięcznie, melodyjnie, beztrosko śmiesznie. Czas lekkiej magii kolorów, dźwięków i gestów. Słowem, znów był w teatrze - teatr. Tak. Lecz skończył się. Zamilkła miła, spokojna bezpretensjonalność. Zaczęły się minuty konkursu.

Aby nagrodę zdobyć - co odważniejsi malcy występowali z recytacją lub śpiewem. Zawsze tak jest na mikołajkowych Salonach. Tyle że pierwszy raz jedno z maleństw, jakby się z choinki urwało, „Pierwszą brygadę” odśpiewało, nic nie rozumiejąc, ale przecież tatulo kazali. A drugie, w identycznej malignie - nasz Hymn Narodowy. Dwaj ojcowie zapewne z dumą macali wielkie, biało-czerwone siekiery, przyniesione w plecakach. I tak sczezł w teatrze - teatr.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski