Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Krafftówna. Jak być zawsze kochaną

Wacław Krupiński
Fragment okładki Luizy Kosmólskiej ze zdjęciem Zofii Nasierowskiej
Fragment okładki Luizy Kosmólskiej ze zdjęciem Zofii Nasierowskiej
Znani seniorzy. Barbara Krafftówna powtarza za Danutą Szaflarską, że wiek niekoniecznie ma coś wspólnego z człowiekiem. I zapowiada, że zamierza dożyć co najmniej do trzech kaktusów. A już teraz opowiedziała o sobie.

Spotkanie z Barbarą Krafftówną - jedno z takich, które zostają w pamięci na zawsze. Cudowna rozmówczyni, ujmująca bezpośredniością i naturalnym wdziękiem kobieta. Wtedy, półtora roku temu, mówiła mi, że wspólnie z Remigiuszem Grzelą, który napisał dla niej, na 80. urodziny sztukę ,,Oczy Brigitte Bardot”, a wcześniej monodram „Błękitny diabeł”, przygotowuje książkę, opowieść o swym życiu, o pracy...

I oto jest - „Krafftówna w krainie czarów”. Wywiad-rzeka, trochę nietypowy. Inkrustowany cytatami z recenzji, wypowiedziami, impresjami z rozmów, dygresjami, fotograficznymi żarcikami, jak ten, na początku: „Proszę czytać uważnie - mam na Państwa oko”. A wszystko tworzy całość lekką, zwiewną, a zarazem jakże wyrazistą.

Gdy się zagrało...

Poznajemy oto czas spędzony przez aktorkę w USA. To mniej więcej 20 lat, ale nijak nie wpłynęło to na pamięć o Krafftównie, na sympatię, jaką zrodziła.

Gdy się zagrało w tylu filmach, w takich filmach - „Popiół i diament”, a zwłaszcza „Jak być kochaną” Hasa - gdy się było ozdobą Kabaretu Starszych Panów, i jeszcze czerpiącego z tej poetyki filmu Kazimierza Kutza „Upał”, gdy się było ulubienicą Polaków dzięki serialowi „Czterej pancerni i pies” (gdyby nie syn aktorki, roli Honoratki, narzeczonej Gustlika, by nie przyjęła, ale dziecku, które oglądało pierwszą serię serialu, odmówić nie mogła), gdy się zagrało w tylu spektaklach Teatru Telewizji, nawet długa nieobecność w kraju, fakt przerywana od lat 90. udziałem w filmach i spektaklach, niczego nie mogła zmienić.

American dream

Amerykański okres aktorki nie był łatwy. Wyjeżdżała w 1983 r. zaproszona do tytułowej roli Matki w sztuce Witkacego, którą realizował Leonidas Dudarew-Ossetyński. Owszem, była aktorką ,,modelowo Witkacowską”, grała już w „Matce” u Axera Służącą Dorotę (w tytułową postać wcielała się Halina Mikołajska), ale teraz miała grać po angielsku, w języku, którego nie znała. Pracowała nad rolą niemal rok i też efekt był znakomity. Potwierdziła to nagroda za najlepszą rolę kobiecą.

To nie był łatwy czas. Trochę na garnuszku innych, bez języka, który aktorka dopiero opanowywała (wyjeżdżając miała 55 lat), podejmowała jakieś dorywcze prace sceniczne, no i przygotowała dwugodzinny recital piosenek, bo rozeszło się wśród Polonii, że Krafftówna jest na kontynencie... Miała ich tyle od Wasowskiego i Przybory („W czasie deszczu dzieci się nudzą”, „Przeklnę cię...”, „Uśmiechnij się, jutro będzie lepiej”, „Rzuć chuć”, „Ubóstwiam drakę”), wykonywanych w innych kabaretach - choćby Pod Egidą, w którym spędziła siedem lat śpiewając m.in. „Balladę o ogródkach działkowych” (na których nic się nie dzieje).

Za akompaniatora miała Jerzego Abratowskiego, pianistę i kompozytora m.in. „Gdy mi ciebie zabraknie”, wielkiego szlagieru śpiewanego przez żonę, Ludmiłę Jakubczak. I podczas jednego z recitali, w San Francisco - olśnienie: Arnold Seidner. Ślub odbył się bardzo szybko.

Podróż poślubna miała obejmować Europę i oczywiście Polskę, do której aktorka, nieprzerwanie mając w Warszawie swe mieszkanie, dotarła wcześniej, by wszystko przygotować. I nagle wiadomość z San Francisco: „Arnold nie żyje!”. Byli małżeństwem pięć miesięcy. Zmarł na zawał serca, jak i, w roku 1969, pierwszy mąż aktorki, aktor Michał Gazda. Z nim też wzięła ślub Krafftówna niemal natychmiast - po 17 dniach. I 17 maja, bo tak przepowiedziała wróżka. Jak kiedyś wyznała: „A co tu jest do sprawdzania, przecież i tak zawsze wychodzi się za mąż za obcego człowieka. Na sprawdzanie jest czas po ślubie”.

I oto znów samotna - ucząca się języka, wspierana przez ludzi - znalazła się aktorka w Los Angeles. Przez cztery lata pracowała jako dama do towarzystwa... Wreszcie stabilizacja. I mieszkanie z oknem na słynny napis HOLLYWOOD. Widziała go przez 14 lat. „Może to dziwne, że w ogóle nie myślałam o powrocie, tak jak nie myślałam nigdy, że jestem emigrantką. Raczej, że cały czas jestem w podróży, w trasie, w drodze. (...) Dzisiaj sama się sobie dziwię, że nie miałam lęków z tym związanych. Przyjmowałam konkret egzystencji, jakikolwiek by był” - pisze aktorka w książce.

„Tragiczny konkret” egzystencji dał znać o sobie raz jeszcze, gdy parę lat temu Barbara Krafftówna doświadczyła śmierci jedynego syna Piotra. Notabene, zięcia Hanny Krall. Ta zapamiętała, jak latem 1955 r. zobaczyła na ulicy Krafftównę w zaawansowanej ciąży. „Prawda, jakie to dziwne, że w tym brzuchu był ojciec mojego wnuka?” - mówi teraz.
Być jak "Szirleyka"

Aktorką chciała być od dziecka; w swój domowy teatrzyk wciągała wszystkich domowników („lubiłam grać królewny i wtedy ojciec musiał być paziem”), a temperament miała hiszpański, po mamie. Wzorem dla niej była Shirley Temple, dziecięca gwiazda - podobnie nieduża, ruda, nawet kręciła sobie anglezy na wzór tych, jakie miała „Szirleyka”...

Na serio weszła w teatr w czasie wojny, zauroczona Iwo Gallem i jego metodą pracy. Spotkała go na tajnych kompletach w Warszawie, za nim pojechała do Krakowa, Gall przewija się we wszystkich wywiadach Krafftówny, jest i wszechobecny w tej książce. To on sprawił, że aktorka była przez moment mieszkanką Krakowa, przy Limanowskiego 54/4, że wciąż to miasto odwiedza z sentymentem, niesiona wspomnieniami, ale i kierowana walką o to, by władze PWST, wciąż głuche na te apele aktorki, uhonorowały Iwo Galla tablicą pamiątkową na swym budynku przy Warszawskiej 5, gdzie prowadził zajęcia. To w jego krakowskim studiu spotkali się tacy ludzi teatru jak Gustaw Holoubek, Tadeusz Łomnicki, Halina Mikołajska, Kazimierz Dejmek, Aleksandra Śląska...

Z Krakowem wiąże aktorkę i całkiem współczesna jej walka o to, by nadawany w południe z wieży Mariackiej hejnał powrócił w dawnej, pełnej wersji - czterokrotnej, przerywanej krokami strażaka, otwieraniem okien...

Jędrusik w szampanie

I tak przez życie osobiste oraz sceniczne i filmowe prowadzi Barbara Krafftówna w tej opublikowanej przez oficynę Prószyński i S-ka rozmowie.

Opowiada o rolach, reżyserach (Erwin Axer, Kazimierz Dejmek, Wojciech Jerzy Has, Andrzej Wajda,Wanda Laskowska, u której zagrała w kilku sztukach Witkacego), o zaprzyjaźnionych osobach (jak krakowianie Marta Stebnicka i Jerzy Ludwik Kern, o aktorach - Wisławie Michnikowskim, Kalinie Jędrusik. Jak to na przykład w Chałupach weszła w rozchylonym szlafroku, ale na szpilkach, po kilka butelek szampana, a stojącym w kolejce, których rzecz jasna ominęła, rzuciła: „No, przecież w czymś się wykąpać muszę”.

Tak nauczał Iwo Gall

A jednocześnie ta barwna, to radosna, to smutna opowieść o jednej z najwspanialszych polskich aktorek - krytyk Łukasz Maciejewski ocenił, że jej rola Felicji w „Jak być kochaną”, nagrodzona w roku 1963 na festiwalu filmowym w San Francisco, to najwybitniejsza kreacja w polskim filmie - pokazuje kobietę pozbawioną nie tylko minoderii, ale i jakichkolwiek oznak gwiazdorstwa, podchodzącą do pracy z pokorą i szacunkiem. Wciąż pamiętajacą słowa Iwo Galla: praca, dyscyplina, perfekcja, dykcja...

Zachwycała reżyserów. Kazimierz Kutz po filmie „Upał” wspominał: „Miała w sobie niespotykaną radość i siłę. Praca z nią była pracą z oswojonym skowronkiem”.

Budziła zachwyt krytyków. Jan Kott po premierze ,,Iwony, księżniczki Burgunda” Gombrowicza pisał, że aktorka jest tak doskonała, tak przewrotna i drażniąca, że sam miałby ochotę wskoczyć na scenę i ją zabić. Konstanty Puzyna wyrokował: ,,Trudno będzie teatrowi znaleźć drugą taką Iwonę”.

Pisać swoją bajkę

Barbara Krafftówna nie ukrywa wieku, a plany ma dalekosiężne. Bo też przyznaje rację Danucie Szaflarskiej (rocznik 1915), „że wiek niekoniecznie ma coś wspólnego z człowiekiem”.

Pod koniec tego roku wypadną jej 88. urodziny, ale aktorka od lat mówi, że zamierza dożyć co najmniej do trzech kaktusów, czyli 111. urodzin. I choć - jak przyznaje - miewa momenty zniechęcenia związane z przyszłością, ze starością, to na razie dopiero uczy się sklerozy, a jednocześnie zapewnia: „Póki mogę, będę pisała tę swoją bajkę, patrząc na świat ze zdziwieniem, radością, czasem ze smutkiem”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski