Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Kurzaj: Różnorodność sprawia, że kocham ten zawód

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Barbara Kurzaj to krakowska aktorka, przez lata związana z Teatrem J. Słowackiego. Teraz występuje w Warszawie – a my możemy ją oglądać w familijnym filmie „Dzień czekolady”. Nam opowiada jak po dziesięciu latach sukcesów pod Wawelem wyruszyła na podbój stolicy.

- „Dzień czekolady” spotkał się z ciepłym przyjęciem zarówno młodszej, jak i starszej publiczności. W czym tkwi siła tego filmu?

- Jacek Bławut stworzył uniwersalną opowieść, w której każdy, bez względu na wiek, płeć, znajdzie coś dla siebie. „Dzień czekolady” to lekka opowieść, w której za kurtyną magii rozgrywają się rzeczy ważne. Co ciekawe: młodzi widzowie zauważają w tym filmie kompletnie inne rzeczy niż dorośli. I to jest fajne, bo możemy wybrać się z całą rodziną do kina, a po seansie porozmawiać o swoich wrażeniach i podzielić się emocjami. „Dzień czekolady” przypomina nam dorosłym o najważniejszych wartościach, które gubimy w zabieganej codzienności. Warto się zatrzymać i poczuć, czym jest miłość i dobro.

- Jak się Pani grało z młodymi aktorami?

- Wspaniale! Monika i Leo są profesjonalistami. Mają w sobie niezwykłą szczerość, refleks i intuicję, czyli wszystkie cechy niezbędne w pracy aktora. „Dzień czekolady” to debiut pełnometrażowy Jacka Bławuta. Mówi się, że w debiucie nie powinny grać dzieci i zwierzęta, a w filmie u Jacka grają i to jak! (śmiech) Ja gram mamę głównego bohatera, która mimo, że sama nie radzi sobie ze stratą, robi wszystko, żeby być super rodzicem. Nawet, jeśli to dla niej trudne, robi wszystko, żeby zachować uśmiech i nie dać po sobie poznać, że jest jej ciężko. Każde dziecko powinno czuć się bezpieczne i kochane, a my dorośli musimy zrobić wszystko, żeby tak właśnie się czuły.

- „Dzień czekolady” stwarza dorosłym okazję do przypomnienia sobie magii dzieciństwa. Jak wspomina Pani swoje dzieciństwo w Krakowie?

- Miałam piękne dzieciństwo i jestem za nie bardzo wdzięczna swoim rodzicom. W ciągu roku szkolnego mieszkałam w Krakowie, a wakacje spędzałam w górach. Od dziecka bardzo ważny był dla mnie kontakt z naturą. Zachwycałam się każdym kwiatkiem i listkiem, które przechowywałam w zielniku. Zatrzymywałam się przy każdym owadzie, wsłuchiwałam w świergot ptaków, szelest ściółki pod butami, zresztą do dziś mi to zostało. No, może poza suszeniem kwiatków w zielniku. (śmiech) Chodziliśmy na piesze wycieczki, wędrowaliśmy po górach, zbieraliśmy grzyby. Dużo rozmawialiśmy, ale potrafiliśmy ze sobą milczeć, co też uważam za cenny dar. Dostałam dużo miłości i wolności, czyli stabilny fundament, na którym mogłam budować siebie i swoje życie.

- Pani mama pochodzi z Kasiny Wielkiej. Jakie cechy, typowe dla górali odnajduje Pani u siebie?

- Przede wszystkim szacunek do pracy. Dzięki temu, że spędzałam wakacje w Kasinie Wielkiej wiem, jaki trud musi ponieść człowiek, aby ziemia urodziła i wydała plon. Do tego trzeba się zająć zwierzętami. To wszystko sprawia, że człowiek czuje się częścią natury. Odarty z egoizmu, pełen pokory i szacunku do matki ziemi, wie, że nie on jest pępkiem świata.

Ten zachwyt naturą sprawił, że Pani ulubionym przedmiotem w szkole była biologia. Skąd, zatem wybór studiów aktorskich?

- Od dziecka lubiłam rozśmieszać ludzi. Chętnie opowiadałam innym anegdoty, parodiowałam znane postaci lub odgrywałam przed nimi jakieś scenki. Ludzie się śmiali, a ja widziałam i czułam, że im się podoba. Uznałam, że skoro mam taka
„siłę rażenia”, to grzechem byłoby nie spróbować - i złożyłam papiery do PWST w Krakowie. Paradoksalnie po skończeniu szkoły grałam więcej dramatycznych niż komediowych ról. Dopiero teraz wracam do lżejszego repertuaru, co bardzo mnie cieszy. Mam poczucie, że wracam do siebie sprzed lat, a taka podróż do przeszłości, wsparta doświadczeniem, niezwykle mnie cieszy. Niebawem do kin wejdzie film „Maryjki” w reżyserii Darii Woszek, niebanalny komediodramat, który mam nadzieję spodoba się szerszej widowni. Gram również w znakomitych spektaklach komediowych w Teatrze Capitol. „Hawaje” i „Alibii od zaraz” od kilku sezonów cieszą się niesłabnącą sympatią widzów. Sale wypełnione po brzegi i szczery śmiech publiczności unoszący się nad sceną są dla mnie największą nagrodą. Paradoksalnie rozbawić widzów jest znacznie trudniej niż wzruszyć, czy wystraszyć, ale w komedii czuję się, jak ryba w wodzie.

- Czy poza nauką w krakowskiej szkole teatralnej znajdowała Pani czas na inne przyjemności?

- Jeszcze przed rozpoczęciem nauki w PWST wygrałam casting do Teatru Słowackiego. Za tym poszły inne propozycje i inne role, dlatego w tamtym okresie dzieliłam czas przede wszystkim na szkołę i teatr. Nie miałam, więc zbyt wiele czasu na zabawę.

- Zdobyła Pani dyplom PWST dzięki monodramowi „Jak Piaf”. Zyskał on potem ogromną popularność. Na czym polegała jego wyjątkowość?

- Edith Piaf to postać wyjątkowa, która do dziś wzbudza silne emocje, nie tylko za sprawą swojej twórczości, ale również fascynującego życiorysu. Historie o ludziach, którzy upadają, ale mimo wszelkich trudności podnoszą się, są krzepiące i dają nadzieję, dlatego tak chętnie je oglądamy. „Nieważne, ile razy upadniemy. Ważne, że się podnosimy” – głosi ich przesłanie. Grałam ten monodram aż osiem lat i wystąpiłam z nim w Paryżu, mieście, w którym się urodziła, które ją pokochało. Dla mnie było to fascynujące przeżycie.

- Teatr Słowackiego to ważny rozdział w Pani życiu zawodowym. Czego się Pani w nim nauczyła?

- Przez wiele lat traktowałam to miejsce, jak swój drugi dom. Tam stawiałam pierwsze kroki, szlifowałam warsztat aktorski i zagrałam najważniejsze role w swoim życiu: wspomniany monodram „Jak Piaf” oraz spektakle „Nondum”, „Łucja szalona”, „Merylin Mongoł” i wiele innych. Każda z tych ról niosła niezwykłe wyzwania aktorskie. Nie sposób opowiedzieć w kilku słowach o dekadzie spędzonej w garderobie, w charakteryzatorni i na scenie. Niezliczonej ilości zarwanych nocy, wypitych kaw i dyskusji z reżyserami i innymi aktorami. Z każdą rolą miałam więcej odwagi, ale również pokory i tego, że czasami mniej znaczy więcej. Tego, że przy różnych postaciach działają kompletnie inne środki artystyczne. Czasami coś, co pozornie wydaje się absurdalne i niemożliwe, jest najważniejszą cechą danej roli. Nauczyłam się też dużego szacunku dla widza. W sztuce „Merylin Mongoł”, moja bohaterka troszczy się o swoją ulubioną roślinę, którą w końcu jedna z postaci niszczy. Po spektaklu widzowie wręczali mi dokładnie taki sam kwiat. Dzięki temu czułam sens tego, co robiłam. Stąd mój ogromny sentyment do tego teatru.

- Dlaczego w takim razie zrezygnowała Pani z etatu w Teatrze Słowackiego, zostawiła Kraków – i wyjechała do Warszawy

?

- Dziesięć lat w jednym teatrze to moment, kiedy aktor powinien ruszyć dalej, dać sobie szansę na rozwój. Chciałam najnormalniej w świecie czegoś nowego, a z drugiej strony wyjście z tej strefy komfortu było dość trudne. Zresztą każda zmiana jest trudna i wymaga od nas dużej odwagi. Na szczęście tej ostatniej mi nie brakowało. (śmiech) Najpierw poleciałam na kurs aktorski do Actor’s Studio w Nowym Jorku, gdzie poznałam fenomenalną profesorkę – Elisabeth Kemp. Potem wróciłam do Polski i przez kilka lat byłam wolnym strzelcem.

- Kiedyś marzeniem każdego aktora był etat w teatrze, który dawał poczucie bezpieczeństwa. Dziś wielu aktorów decyduje się na bycie wolnym strzelcem. Dlaczego?

- To kwestia tego, w jakim momencie życia się jest i czego się potrzebuje. Po dekadzie spędzonej w Teatrze Słowackiego, w którym dobrze się czułam i miałam ciekawe propozycje, uświadomiłam sobie, że brakuje mi wolności. Chciałam spróbować swoich sił na warszawskim rynku, na którym, co tu dużo kryć, zdecydowanie więcej się dzieje. Nie będę ukrywać, że to był skok na głęboką wodę, ale ryzyko od zawsze wpisane jest w ten zawód. Nie miałam wokół siebie dobrze mi znanych kolegów i koleżanek z Krakowa, telefon czasem milczał i brakowało mi poczucia bezpieczeństwa, które miałam w swoim rodzinnym mieście. Na początku czułam się trochę wyalienowana. Nowe miejsce było zupełnie inne miejsce niż Kraków. W Warszawie wszystko szybciej funkcjonuje, to taka specyfika stolicy. Martwiły mnie zarówno prozaiczne rzeczy, choćby to, czy będę miała na chleb, jak również artystyczne kwestie, czy będę mogła realizować się w nowym miejscu.

- Nie żałuje Pani tej zmiany?

- Absolutnie nie. Tym bardziej, że nie było to całkowite zerwanie z Krakowem – przecież gram od czasu do czasu w Teatrze STU. Lubię tę intymną scenę i bardzo cenię krakowskiego widza. Może kiedyś nawet wrócę do Krakowa na stałe? Póki, co jestem jednak bardzo zadowolona z tego, co mam w Warszawie. Obecnie gram w Teatrze Capitol i w Teatrze Polskim, gdzie mam etat.

- Czym różni się praca nad sztuką w warszawskim i w krakowskim teatrze?

- Niczym. Sztuka jest egalitarna i nie ma znaczenia, czy grasz się w Tokio, Warszawie, czy Parcelach Kożuszkach. Musisz dać z siebie wszystko, bo widz wyczuje każdy fałsz.

- Po przeprowadzce do stolicy trafiła Pani do serialu „Barwy szczęścia”. Jak odnalazła się Pani w tym gatunku?

- Miałam głód grania, bo w tamtym momencie miałam długą przerwę w pracy z kamerą. Wygrałam casting i nie sądziłam, że ta przygoda będzie trwała do dziś. A to już siedem lat!. Sabina jest barwną postacią mocno doświadczoną przez życie, a dzięki temu jest ciekawa, dla mnie i dla widza. Uważam, że w serialu można zagrać fajną postać i wypracować środki wyrazu potrzebne do pracy na planie filmu. Poza tym, co bardzo istotne, serial daje to poczucie bezpieczeństwa finansowego. Przekonałam się również, że telewizja ma ogromny zasięg.

- Spotyka się Pani z sympatią widzów?

- Bardzo często. Pewnego razu spotkałam w pociągu panią, która powiedziała mi, że grana przeze mnie postać, w czasie, kiedy przeżywała ciężkie związane z chorobą nowotworową, dodała jej otuchy i siły do walki z chorobą. Bardzo mnie to zbudowało.

- Ma Pani w swej filmografii bardzo dużo filmów, ale w większości z nich zagrała Pani role drugoplanowe. Trudno się przebić w polskim kinie na pierwszy plan?

- Ktoś kiedyś powiedział, że aktorzy drugoplanowi potrafią swoja kreacją przyćmić głównego bohatera. Kino zna wiele takich przypadków. Cieszę się, że postaci, które gram, są wyraziste, co daje mi dużą satysfakcję. W tym roku zagrałam już w kilku fabułach. Niedawno w kinach była „Zabawa, zabawa” Kingi Dębskiej, teraz na ekrany trafił „Dzień czekolady” Jacka Bławuta. Niebawem będzie „Boże ciało” Jana Komasy i „Maryjki” Darii Woszek. Biorę też udział w zdjęciach do nowego serialu - „Król” w reżyserii Jana Matuszyńskiego na podstawie powieści Szczepana Twardocha. To nie są przezroczyste postaci, które są jedynie tłem dla głównych bohaterów. Właśnie ta różnorodność sprawia, że kocham ten zawód. Przez pewien czas grałam bowiem kobiety z syndromem ofiary i już trochę mnie ten schemat zaczął uwierać.

- Czasem okazuje się, że trudno "wyjść z szuflady". Janusz Gajos przez wiele lat postrzegany był przez pryzmat "Czterech pancernych".

- Życie sprawia, że nieustannie się zmieniamy: uczymy się czegoś nowego, rozwijamy się i stajemy się innymi ludźmi.

- Potrafi Pani zagrać wszystko?

- Oczywiście. (śmiech) Różnorodność to efekt mojego świadomego wyboru ról. Dwa lata temu odrzuciłam kilka propozycji, bo czułam, że zagrałam już podobne role, a to wcale nie jest łatwe. Trzeba zapłacić ratę kredytową, rachunki i jeszcze mieć na przysłowiową bułkę z masłem. Trzeba jednak mieć w sobie siłę, wiedzieć, czego się chce i umieć czasem powiedzieć „nie”.

- Czy przy tak intensywnym życiu zawodowym znajduje Pani czas na oddech?

- Staram się czerpać z każdej wolnej chwili, których faktycznie nie mam zbyt wiele. Ale nie narzekam, bo robię to, co kocham i jestem wdzięczna, że telefon dzwoni i ciągle pojawiają się nowe propozycje. Kiedy jednak nie gram, korzystam z uroków natury, wyciszam się, spędzam czas z przyjaciółmi. Zrelaksowana i naładowana pozytywną energią mam siłę do dalszej pracy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski