Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barcelonę i Real też można pokonać

Rozmawiał Cezary Kowalski, Polsat Sport
Cezary Wilk w krakowskiej Wiśle spędził ponad trzy sezony. Trafił do niej z Korony Kielce.
Cezary Wilk w krakowskiej Wiśle spędził ponad trzy sezony. Trafił do niej z Korony Kielce. Fot. Wojciech Matusik
Rozmowa. Kiedy odchodził z Wisły do 2. ligi hiszpańskiej, mało kto spodziewał się, że mu się uda. Teraz CEZARY WILK, pomocnik Deportivo La Coruna, gra w Primera Division

– Półtora roku temu, kiedy wyjeżdżał Pan do drugiej ligi hiszpańskiej, wydawało się, że podzieli Pan los większości polskich piłkarzy ligowych, którzy szukają szczęścia byle gdzie za granicą, nie są w stanie zaistnieć i po cichu wracają z podkulonym ogonem. W ubiegłym tygodniu Deportivo La Coruna, zespół, który awansował do Primera Division także dzięki znakomitej grze Cezarego Wilka, sprawił niespodziankę, ogrywając odradzającą się Valencię...

– No właśnie. Jeszcze przed tym spotkaniem można mnie było wrzucić raczej do tego pierwszego worka. Co prawda wracać nie zamierzałem, ale szans na grę w pierwszym składzie praktycznie nie miałem. Zrobiłem dobry początek. Wcześniej zagrałem 30 minut z Sevillą.

– Dlaczego stracił Pan miejsce w składzie po poprzednim niezłym sezonie jeszcze w drugiej lidze?

– Mógłbym zacząć się nad tym rozwodzić, szukać pokrętnych tłumaczeń, różnych aspektów. Ale najważniejszy powód jest sportowy. Tak zwyczajnie. Moje umiejętności nie odpowiadały trenerowi Victorowi Fernandezowi. Byłem za słaby. Dlatego straciłem miejsce w składzie. To jest najprostsza odpowiedź. Przecież trener chce wystawiać najlepszych zawodników, nie wierzę, aby mógł grać przeciwko sobie, zatem żadnych podtekstów tu nie było.

– Ze świecą szukać tak pokornego polskiego piłkarza.

– Bo generalnie nie wierzę w jakieś pozasportowe, pozaboiskowe zależności. Jestem idealistą, może stąd takie moje podejście.

– No i nagle odzyskał Pan formę i był Pan jednym z dwóch najlepszych zawodników na boisku w lidze hiszpańskiej?

– Bardzo dobrze grał cały zespół. Szczególnie na mojej pozycji, defensywnego pomocnika, to jest bardzo istotne. Kiedy drużyna funkcjonuje dobrze, ja jestem w stanie się wykazać. Druga sprawa, to trzeba być gotowym na swoją szansę także mentalnie. Kiedy dostaje tych pięć minut, nie można ich zmarnować, speszyć się.

– Kierunek zagranicznego wyjazdu wybrał Pan jak na Polaka bardzo nietypowy.

– Chciałem wyjechać i małymi kroczkami do tego zmierzałem. Akurat w Krakowie sytuacja była taka, że postanowiłem rozwiązać kontrakt z powodów finansowych i pojawiła się bardzo konkretna propozycja z Deportivo La Coruna. A to jest marka rozpoznawalna nawet dla przeciętnego kibica, a co dopiero dla mnie, zawodowego piłkarza. Długo się nie zastanawiałem, mimo że to była druga liga hiszpańska.

– Naszym zawodnikom bardzo trudno zaistnieć w kraju, w którym na pęczki jest utalentowanych rodzimych graczy. Dotyczy to zwłaszcza tych klubów z niższej półki, którzy nawet nie mają pieniędzy na dobrych obcokrajowców.

– Zgadza się, mają mnóstwo młodych chłopaków, którzy już prezentują bardzo wysoki poziom gry. Znamienne jest to, co funkcjonuje w naszym klubie. Czasem podczas treningów trenerzy potrzebują kilkunastu dodatkowych zawodników. Wtedy bardzo często zapraszani są chłopcy nawet z drużyn juniorskich, siedemnastoletni. I oni tak naprawdę są już gotowi do gry.

Owszem, odstają fizycznie, ale tego się nie da przeskoczyć. Generalnie jestem pod wrażeniem liczby zawodników takiej klasy. Bo to nie są pojedyncze przypadki. No i trudno się dziwić, że nie zatrudnia się tam na siłę obcokrajowców w tych słabszych klubach. Nie ma takiej potrzeby. O przyszłość swojego futbolu reprezentacyjnego, mimo obecnego dołka, w który wpadli, Hiszpanie mogą być spokojni.

– Czuć jeszcze tego dawnego ducha drużyny określanej mianem „Superdepor”, która wcale nie tak dawno robifa furorę w Lidze Mistrzów pod wodzą Javiera Irurety?

– Tak. Nawet ten stadion, który w porównaniu z tymi naszymi nowoczesnymi, jest troszeczkę wiekowy, ma w sobie coś magicznego. Wyczuwa się to coś, atmosferę, która tu panowała, wielkiej piłki, wielkich zawodników, którzy tu grali. Jak na ulicach rozmawiam z ludźmi, to wspominają bez przerwy te wielkie czasy, to jest dla nich punkt odniesienia i powód do westchnień.

– Manuel Pablo to ostatni bohater tamtych dni, który wciąż gra.

– Ma 38 lat i chyba to już jego ostatni sezon. Tuż przed moim przyjściem do klubu odszedł do Las Palmas także legendarny Juan Valeron.

– Szansa na szybki powrót do lat świetności chyba jest marna. Początek tego sezonu mieliście fatalny.

– Zgadza się, ale graliśmy z samymi bardzo dobrymi zespołami. Co oczywiście nie zmienia faktu, że nikt nie jest z nas zadowolony. Realnie oceniając sytuację, to jest zespół, który stać na środek tabeli. Do tego trzeba dążyć.

– Jak się gra w lidze hiszpańskiej? Co najbardziej rzuca się w oczy dla przybysza z innego świata w sensie piłkarskim?

– Wyszkolenie poszczególnych graczy. Techniczne. Między nami, a nimi jest przepaść. Nie chodzi o sprawy przygotowania fizycznego czy taktykę. Ale o typową technikę użytkową. Przyjęcie piłki ze zmianą kierunku, odpowiedni strzał, podanie, siła strzału, podania.

– Nie mieliście tego w Polsce jako juniorzy...

– (śmiech) Zastanawiałem się, dlaczego Hiszpanie aż tak dobrze grają w piłkę, skoro są takimi samymi ludźmi jak my. Głównie chodzi o pogodę. Cały rok można tu grać i trenować. I dzieci i dorośli. I na wsi i w mieście, praktycznie w każdym miejscu, bez ograniczeń. To jest naprawdę bardzo istotne.

Dlatego Hiszpanie bez względu na to, czy wygrywają czy przegrywają, zawsze tak dobrze prezentują się piłkarsko. My jednak przez pięć miesięcy nie za bardzo mamy gdzie trenować. Tutaj właśnie widzę nasze największe rezerwy, gdyby stworzono w Polsce odpowiednie warunki do uprawiania futbolu w tych zimnych miesiącach, bylibyśmy lepsi.

– Czy między czołówką ligi hiszpańskiej, czyli Barceloną, Realem , Atletico, a resztą stawki jest rzeczywiście aż tak duża przepaść?

– Nie będąc tutaj, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak duża. To jest absolutnie inny świat, zespoły z innej galaktyki. Kiedy obserwuje się ich na żywo, to robią jeszcze większe wrażenie niż w telewizji.

– Czyli nie da się z nimi normalnie grać?

– Absolutnie da się i jeszcze nawet można spróbować wygrywać. Ale rzadko. Na dziesięć meczów jeden się wygra, jeden zremisuje, a reszta w plecy. Tak to wygląda. Nie ma co się jednak obrażać. Barca i Real są niby poza zasięgiem, ale napędzają całą ligę, przyciągają uwagę. Dzięki nim ten produkt jest tak atrakcyjny.

– Wyjechał Pan do Hiszpanii jako dojrzały 27-letni zawodnik, może Pan jeszcze, grając w jednej z najlepszych lig świata, dokonać postępu i wskoczyć na „international level”?

– Taki miałem plan i zawsze starałem się do tego dążyć, aby rok po roku być lepszym zawodnikiem. Dzięki ciężkiej pracy. Nigdy przecież nie miałem talentu piłkarskiego.

– Słucham?

– No taka jest prawda. Maksimum trzydzieści procent tego, co prezentuję, wynika z wrodzonych cech.

– Siedemdziesiąt procent to praca...

– (śmiech) Też nie. Jeszcze sporo szczęścia. Myślę, że mój rozwój piłkarski, mimo naturalnych ograniczeń, jest jeszcze możliwy i że stanie się to właśnie w Hiszpanii. Trudno mi jednak siebie oceniać. Na teraz to mogę się pochwalić, że zyskałem doświadczenie z piłki na najwyższym poziomie. Ciężko to opisać słowami, czuje się to podskórnie, tę aurę wielkiej piłki, treningów z fajnymi zawodnikami, tradycyjnych miejsc piłkarskich, w których się bywa. Tego już mi nikt nie zabierze.

– Pytam w kontekście reprezentacji. Na pozycji defensywnego pomocnika istnieje przecież wciąż problem. Próbowany jest Jodłowiec z polskiej ligi, Mączyński z chińskiej, dlaczego nie spróbować Wilka z hiszpańskiej?

– Rzeczywiście. Dużo lepiej by nam się rozmawiało, gdybym był po dziewięciu kolejkach, w których grałbym po 90 minut i zbierał podobne noty jak za ten mecz z Valencią. Sytuacja byłaby bardziej klarowna i mówiłbym otwarcie, że chciałbym jak najbardziej grać także w kadrze. Na razie takie wychylanie się byłoby może nawet nie za bardzo na miejscu.

Nie możemy robić jakiegoś wielkiego zamieszania wokół Wilka, bo wyszedł mu jeden mecz. Podoba mi się w Hiszpanii, że zawodnik po jednym dobrym meczu nie wynoszony jest na piedestał, ale także nikt nie gnębi go po jednym słabym. Nie stajesz się od razu niepotrzebny, bezużyteczny.

– Presja w La Corunii ze strony kibiców jest chyba jednak duża?

– Istnieje, ale jest adekwatna do poziomu drużyny. Nikt nie oczekuje walki o miejsca pucharowe.

– Żył Pan przez ostatni tydzień El Classico?

– No pewnie. W drużynie, która jest podzielona, jeśli chodzi o sympatie mniej więcej po 50 procent mieliśmy zakłady. Obstawiłem wynik 0:0. Ale nie dlatego, że tak mi rozum podpowiadał, ale chciałem być oryginalny. Gdybym kierował się zdrowym rozsądkiem to postawiłbym na zwycięstwo Realu („Królewscy” wygrali 3:1 – red.).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski