Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bardzo, bardzo zły

Redakcja
Ludzie otaczający Andrzeja Gołotę marzą o tym dniu od dawna. O dniu walki z wielkim Mike’em Tysonem, człowiekiem-bestią, pięściarzem, jakiego w historii boksu nie było. Być może do starcia tych dwóch fighterów dojdzie w styczniu w Kuala Lumpur.

Mike Tyson w ringu zamienia się w bestię

 Dlaczego piszemy, że o tej walce marzyli ludzie Gołoty, a nie on sam? Gdyż, jeśli zanalizować wszystko to, co powiedział polski bokser w ciągu ostatnich dwóch lat, Gołota nie jest człowiekiem, dla którego starcie z "Bestią" stanowi misję. Mieszkający w Chicago pięściarz od dawna jest rozdarty wewnętrznie. Z jednej strony pragnie jak najszybciej skończyć z boksem i zająć się czymś, co nie sprawia tyle bólu i nie kosztuje tyle wysiłku, z drugiej zdaje sobie sprawę ze swych wielkich umiejętności, które pozwalają mu godziwie zarabiać na życie przy pomocy pięści.
 Tyson, dla którego boks był bodaj jedyną szansą stania się "kimś", nie ma takich rozterek. Ma zupełnie inne. Gdy przesłuchiwano go w sprawie odgryzienia ucha Evanderowi Holyfieldowi podczas walki w Las Vegas w czerwcu 1997 roku, błagał: - Proszę tylko o jedno. Nie dyskwalifikujcie mnie na całe życie. Tym, którzy chcą, abym już nigdy nie walczył, powiem, że jestem właśnie w pełni sił, w wieku 31 lat. Zaszedłem w boksie tak daleko, bo nie miałem innej drogi.

\\\*

 Tyson wychował się na brooklyńskiej ulicy, jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Nowego Jorku. Skończył tylko jedną klasę. Ojca, który szybko porzucił rodzinę, zapamiętał jako człowieka, który "miał rękę do kobiet". Młody Mike był świadkiem morderstw, rozbojów i kradzieży. Sam brał udział w wielu bójkach. W wieku 13 lat, mając na koncie 38 aresztowań, trafił do poprawczaka. Tam zaczął trenować boks. I wtedy, po raz pierwszy w życiu, uśmiechnęło się do niego szczęście. Jeden z trenerów polecił go Cusowi D’Amato, wychowawcy wielu świetnych pięściarzy, w tym mistrzów świata. Część z młodych chłopców, którymi się zajął, zamieszkiwała u niego w domu. Mike’a polubił szczególnie. Do tego stopnia, że gdy zmarła jego matka, postanowił go adoptować. Tyson przyjął ten gest z ogromną wdzięcznością.
 D’Amato miał na niego zbawienny wpływ. Porywczość i siłę chłopca potrafił skierować na tory szlachetnej rywalizacji. Efekty były rewelacyjne. Mike nigdy nie stał się najlepszym technicznie pięściarzem na świecie, lecz od początku imponował ciosami zwalającymi z nóg najtwardszych. Wyliczono, że uderza z siłą czterech ton. Rzadko walczył 12 rund, z reguły nokautował w jednej z pierwszych. Zanim jednak w wieku 20 lat stał się najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej w historii, jego przybrany ojciec zmarł na zapalenie płuc.
 Stało się to jeszcze w czasie, gdy Mike był niedojrzałym, podatnym na pokusy tego świata młodzieńcem. Zaopiekowali się nim znani mu wcześniej menedżerowie Jimmy Jacobs i Bill Cayton. Żaden z nich nie miał jednak charyzmy D’Amato. Wokół Tysona zaczęli kręcić się ludzie o niekoniecznie czystych intencjach (Tyson powie później: - Przyciągam do siebie gnidy - inteligentne, wyrafinowane, nawet dobre w tym, co robią, ale jednak gnidy). Wśród nich był Don King, człowiek, który miał za sobą proces sądowy o zabójstwo, gracz bez żadnych skrupułów.
 Oto wiele mówiąca scena z biograficznego filmu o Mike’u Tysonie:
 King: - Powiedz, jeśli to nie tajemnica, ile bierze twój menedżer?
 Tyson: - Trzydzieści procent.
 King: - Trzynaście procent, uczciwa stawka.
 Tyson: - Powiedziałem trzydzieści.
 King (z udawanym niedowierzaniem): - Aa, trzydzieści...
 Don King zarzucił sieci na Tysona i już go nie wypuścił. Wykorzystał jego związek małżeński z aktorką Robin Givens, kobietą nade wszystko kochającą pieniądze, i doprowadził do rozwiązania umowy Tysona z Jacobsem. Wkrótce potem Jacobs zmarł.
 Givens zaś oskarżyła Tysona o bicie i wystąpiła o rozwód. Łatwo wygrała kilkumilionowe odszkodowanie, gdyż Tyson miał już na koncie pobicie strażnika parkingowego, napaść seksualną na nieletnią, spoliczkowanie tenisistki Lori McNeil. W sierpniu 1990 r. pisząca o Givens dziennikarka Phyliss Polaner wniosła do sądu sprawę o napaść seksualną, pobicie i grożenie śmiercią. Sprawa miała swój finał dopiero pięć lat później, gdy doszło do ugody kosztującej Tysona niemałe pieniądze.
 Tyson ciągle jednak wygrywał w ringu i wydawało się, że nic gorszego go nie spotka. Wszystko wymknęło się spod kontroli owego dnia, a raczej nocy, gdy Tyson jako jeden z członków jury podczas wyborów Miss Black America, zaprosił do pokoju Desiree Washington. Kandydatka na miss oskarżyła go o gwałt, a sąd dał temu wiarę 10 lutego 1992 roku, skazując boksera na 6 lat więzienia.

\\\*

 Stało się to w chwili, gdy Tyson był u szczytu sławy (choć już po pierwszej porażce w karierze, z Jamesem "Busterem" Douglasem). 6-letni wyrok mógł być końcem kariery, bo zważywszy porywczy charakter więźnia, trudno było oczekiwać dobrego sprawowania, które skróci okres kary. A jednak. - On jest już innym człowiekiem - powiedział Muhammad Sideeq, muzułmanin, który stał się duchowym opiekunem odizolowanego od społeczeństwa boksera. Wyjaśniał, że Tyson codziennie w celi czytał jedną książkę, a obok historii boksu były to dzieła klasyków filozofii. Swe pierwsze kroki po opuszczeniu Indiana Youth Center Mike skierował do meczetu na krótką modlitwę. Na głowie miał biały, muzułmański czepek.
 Do dziś utrzymuje, że nie zgwałcił Washington, że idąc do niego, wiedziała, czego chce. Opuścił więzienie po trzech latach i wkrótce ponownie się ożenił. Wybranką była Monika Turner, wieloletnia przyjaciółka, z zawodu pediatra, z którą miał już roczną córkę (teraz ma dwójkę dzieci). Wyglądało na to, że jego życie stabilizuje się.
 Nic bardziej błędnego. Wprawdzie Tyson mówił, że żona jest pogodna, inteligentna i jako jedyna umie go podnieść na duchu, lecz pod jej nieobecność wracały czarne myśli. W 1998 roku mówił:
 - Staram się wyciszyć, trzymać język na wodzy, uporządkować swoje życie, zająć się dziećmi. Nie chcę nikogo zabić, nie chcę, żeby ludzie się mnie bali. Naprawdę bardzo się staram. Ale czuje, że pewnego dnia nie wytrzymam i wybuchnę. Ale najpierw muszę zabezpieczyć swoje dzieci. Doszedłem do granicy. Zrobiłem się zły. Bardzo, bardzo zły.
 W ringu stawał się coraz bardziej nieprzewidywalny. Do rewanżowej walki o mistrzostwo świata z Holyfieldem (pierwszą przegrał) przystąpił naładowany energią jak wulkan. Jego wściekłość narastała z każdą udaną akcją rywala. Wychodząc do kolejnej rundy, Tyson nie chciał wziąć do ust ochraniacza na zęby. Wciśnięto mu go siłą, ale kilkadziesiąt sekund później wypluł ochraniacz i wgryzł się w ucho Holyfielda. Ten odskoczył z grymasem bólu na twarzy, ale walka trwała dalej. Za drugim razem Tyson wbił zęby tak głęboko, że został w nich kawałek ucha.
 - Chciałem go ugryźć, chciałem go zabić. To była wściekłość nie do opisania - mówił później.
 Wydawało się, że to koniec jego kariery. Jak wspomnieliśmy, błagał, by go nie dyskwalifikować na całe życie. Przychylono się do jego prośby, karząc 15-miesięcznym zakazem boksowania. Wrócił na ring po półtora roku, ale w tym czasie zdążył popaść w kolejny konflikt z prawem. Za pobicie kierowcy, który w stłuczce uszkodził jego samochód (Tyson bez przerwy ma kolizje na drogach), znów - tym razem na pół roku - znalazł się za kratkami. I ponownie wrócił na ring.

\\\*

 Fachowcy twierdzą, że to już nie ten sam bokser, który zachwycał przed laty. Im częściej to słyszy, tym mocniej uderza. Każdą walkę kończy nokautem. Ostatnią, z Lou Savarese na stadionie w Glasgow w obecności 50 tysięcy widzów, zakończył po 38 sekundach. Rywal padł jak rażony gromem już po pierwszym ciosie w czoło. Gdy wstał, Tyson zasypał go gradem uderzeń. Bił jak w amoku, o mało nie nokautując sędziego, który bezskutecznie próbował przerwać walkę. "Żelazny Mike" otrzeźwiał dopiero, gdy odciągnął go jeden z sekundantów. W jednej chwili uspokoił się, jakby w jego głowie zatrzasnęła się jedna z szuflad.
 Gdy nie walczy, jest jeszcze gorzej. Pobił swego promotora, Franka Warrena, gdy ten w Londynie odmówił uregulowania jednego z jego długów. Po czym chwycił go i zaciągnął do okna na siódmym piętrze, by go wystawić na parapet. Na szczęście dla Warrena, parapetu nie było.
 Stało się to w czasie, gdy Tyson brał zalecone mu przez lekarzy środki antydepresyjne i uspokajające. Od dwóch lat jest poddawany terapii.
 Pytanie, dlaczego do tak niebezpiecznego człowieka ustawia się kolejka pragnących się z nim zmierzyć. Odpowiedź, że to kwestia sportowych ambicji, to tylko część prawdy. Druga część dotyczy pieniędzy. Ogromnych pieniędzy, które daje nawet kilkusekundowe spotkanie z "Bestią" twarzą w twarz. Tyson jest maszynką do robienia pieniędzy. Może nie tak doskonałą, jak w czasach, gdy walcząc o mistrzostwo świata nie zaczynał rozmów o gaży niższej niż 20 milionów dolarów, ale jednak ciągle maszynką. Nie ma bowiem na świecie drugiego takiego pięściarza, który na pojedynki bez jakiejkolwiek stawki sportowej (tytuły, medale), przyciągałby na stadion po kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a miliony zasadzał przed telewizorami. To zainteresowanie przelicza się na konkretne kwoty, które z jednej strony trafiają do kieszeni Tysona i jego ludzi, z drugiej do skarbonki rywala.
 Gołota, który twierdzi, że najbliższe spotkanie z Przemysławem Saletą we Wrocławiu jest z jego strony gestem charytatywnym (otrzyma zapewne nie więcej niż 100 tysięcy dolarów), ma szansę znów zarobić za jednym razem nawet milion dolarów (Lou Savarese dostał 850 tysięcy, sam Tyson 8 mln). To ostatnia tak wielka okazja dla polskiego boksera w karierze, chyba że... pokona "Żelaznego Mike’a". To na razie udało się tylko dwóm ludziom na świecie.
 Jeśli nie liczyć Desiree Washington.

Krzysztof Kawa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski