Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bardzo bym chciał, aby Muzyka w Starym Krakowie nie umarła

Rozmawiał Mateusz Borkowski
Stanisław Gałoński kieruje krakowskim festiwalem od 1976 roku
Stanisław Gałoński kieruje krakowskim festiwalem od 1976 roku fot. Anna Kaczmarz
Rozmowa. STANISŁAW GAŁOŃSKI o czterdziestu latach festiwalu i szukaniu następcy

– Festiwal Muzyka w Starym Krakowie, który wystartuje 15 sierpnia, ma już 40 lat. To okazja do wspomnień. Przecież przez festiwal przewinęły się dziesiątki znakomitych artystów. Które występy utkwiły Panu szczególnie w pamięci?

– Zespół Hortus Musicus z Estonii, który zaprosiłem jeszcze w czasach ZSRR do Krakowa. Pamiętam, jak w dzień koncertu podszedł do mnie lider zespołu Andres Mustonen, który powiedział, że jeden z wiolonczelistów nie dotarł, bo nie przepuścili go na granicy i poprosił mnie, żebym mu jakoś pomógł. Na szczęście udało się znaleźć zastępstwo. Wspominam też doskonały Hilliard Ensemble, zespół czterech śpiewaków, który usłyszałem na festiwalu w Zadarze w Chorwacji. Wtedy jeszcze występowali pod nazwą Pro Musica Antiqua. Postanowiłem, że ich zaproszę do Krakowa. Wystąpili w oryginalnym składzie już jako Hilliard Ensemble, w kościele Na Skałce. To było wielkie wydarzenie w Krakowie. Publiczność przyzwyczajona do postoperowego śpiewu była po prostu zaskoczona, że można tak pięknie brzmieć. Furorę zrobił też w 2008 roku koncert zespołu Chanticleer oraz występującego kilka lat wcześniej Anonymous 4. To są zespoły zjawiska.

– A występ Idy Haendel?

– Wielkie wrażenie wywarł na mnie koncert tej legendarnej skrzypaczki. Różne rzeczy można było jej zarzucić, ale nie można było odmówić jej, że wciąż miała coś do powiedzenia w muzyce. Tacy artyści mają w sobie element spirytystycznej duchowości. Jeśli ktoś tego nie ma, może grać wszystko doskonale technicznie, ale nic z tej gry nie będzie wynikać. Z innych wielkich wspominam wiolonczelistę Ivana Monighettiego, który także zagra podczas tej edycji.

– Czy przez te czterdzieści lat zdarzyły się na festiwalu jakieś wpadki?

– Wpadek nie było. Czasami było trochę nerwowo, kiedy zaproszeni goście docierali do Krakowa w ostatniej chwili. Tak było np. z Jordim Savallem. Nie wiedzieliśmy czasami, czy dojedzie czy nie. Było to w czasach przed transformacją, kiedy linie lotnicze w Polsce nie były tak rozwinięte jak dzisiaj. Po wylądowaniu w Warszawie zdarzało się, że artyści przyjeżdżali do nas taksówką, żeby zdążyć na koncert. Każdego artystę z zagranicy musieliśmy zapraszać przez agencję koncertową PAGART z Warszawy, która była molochem. Nigdy nie było pewne, czy coś załatwią czy nie.

– Czy organizacja festiwalu bardzo się przez te lata zmieniła?

– Kiedyś było tak, że polskiego artystę można było zamówić na miesiąc przed koncertem. Dziś to nie do pomyślenia. Ale nie było to pozbawione sensu, gdyż bardzo często decyzje o przyznaniu nam jakichś środków zapadały w gremiach rządowych i samorządowych bardzo późno. Trudno więc było rezerwować kogoś, jeśli nie byliśmy pewni, czy będziemy dysponowali odpowiednimi pieniędzmi.

– Dzięki Muzyce w Starym Krakowie publiczność mogła poznać wiele instrumentów, których nie słyszano dotąd w Krakowie.

– Publiczność miała też okazję słuchać instrumentów dawnych, takich jak viole da gamba, viole da braccio, dulciany, rankety, sorduny, pomorty. Wiele z tych instrumentów powstało na podstawie rycin zawartych w sprowadzonej przeze mnie książce „Syntagma musicum” Michaela Praetoriusa. Kiedy zaczynałem pracę w Capelli Cracoviensis, w Krakowie grano na zdezelowanym klawesynie (model Landowska), pamiętającym jeszcze czasy Generalnej Guberni, który był skonstruowany tak, że brzmiał nienaturalnie głośno. Brak klawesynu często zastępowano fortepianem, na którym kładziono łańcuszki na struny, przez co uzyskiwano brzęczący dźwięk. Radzono sobie jak się tylko dało. Podczas pierwszych edycji pożyczałem więc klawesyn, który był własnością prof. Elżbiety Stefańskiej.

– Jak publiczność reagowała na awangardowe wówczas podejście do muzyki dawnej?

– Muszę przyznać, że ludzie reagowali z wielką sympatią i zainteresowaniem. To była dla wielu jakaś egzotyka, zresztą do dzisiaj wielu tak tę muzykę odbiera.

– Myśli Pan nad tym, komu przekazać kierownictwo nad festiwalem?

– Tak. Ale przyznam, że wnioski, do jakich dochodzę, nie są wcale takie radosne. Kierowanie festiwalem wymaga ciężkiej pracy, ale też pewnej wiedzy muzycznej i muzykologicznej. Jestem człowiekiem pokornym i wiem, że nie sposób się znać na wszystkim. Ale nie widzę odpowiednich ludzi, którzy chcieliby się tego wszystkiego uczyć. Uważam jednak, że ten festiwal powinno się kontynuować, tak jak się kontynuuje festiwal choćby w Salzburgu. Dobrze byłoby, gdyby „Muzyka w Starym Krakowie” nie umarła.

– A jak by Pan zachęcił do przyjścia na koncerty 40. edycji?

– Sol Hurok powiedział kiedyś, że jeżeli publiczność nie chce przyjść na koncert to żadna siła jej do tego nie skłoni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski