Dowodem może być niedawna wypowiedź Henryka Kowalczyka, szefa Komitetu Stałego Rady Ministrów. - Są ogromne problemy z pozyskaniem podsekretarzy stanu do ministerstw, bo są tam tak niskie zarobki - mówił przedstawiciel nowego rządu. Te niskie pensje to od 9,9 do 11,5 tys. zł brutto, czyli między 6,9 a 7,8 tys. zł na rękę. Gdy przedstawicielka poprzedniego rządu Elżbieta Bieńkowska stwierdziła w podsłuchanej rozmowie, że to niemożliwe, by ktoś pracował za 6 tys. zł, rozpętała się afera. Dzisiaj nic, cisza.
Ale może to właśnie wyjaśnia, dlaczego na państwowych posadach PiS osadza teraz albo ludzi kontrowersyjnych, którzy dali się już poznać w czasach PRL, albo młodych (i bardzo młodych), dla których 7 tysięcy na rękę to naprawdę wynagrodzenie poważne.
Stawianie na młodych wcale nie musi być takie złe. Choć mało wiedzą, szybko się uczą. Może nie do końca zdają sobie sprawę ze wszystkich skutków podejmowanych teraz decyzji (choćby w sprawie obniżenia wieku emerytalnego czy kwestionowania Trybunału Konstytucyjnego), ale z drugiej strony nie mają jeszcze nawyku wysyłania po pizzę państwowej ochrony (jak to robił minister z PO) albo policji po hamburgery (czego doświadczyła kiedyś obecna minister z PiS).
Jednak powrót do osób budzących nie najlepsze skojarzenia to kardynalny błąd. Kolejne takie nominacje mogą zniechęcić nie tylko umiarkowany elektorat, ale nawet ten dość wierny, dla którego sięganie po ludzi, którym dobrze się żyło w PRL, to przekroczenie dopuszczalnej granicy. Choć ona została przekroczona już wtedy, gdy o wprowadzaniu ładu demokratycznego w imieniu PiS mówił w Sejmie poseł, który był prokuratorem w PRL.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
