Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bardzo stary obraz

Redakcja
Gdzie zobaczyłem jego samotność? W Krakowie? Być może. Nie pamiętam. Jak i tego, pod wezwaniem której świętości był kościół. Katarzyny? Piotra i Pawła? Bożego Ciała? Marii Panny? Andrzeja? Nie pamiętam, lecz ta ciemność nie boli.

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

Pewność w sprawach drugorzędnych - piach w palcach, tylko tyle. Jest, po czym szmer i znów to, co zawsze. Nic. Więc niech wystarczy, że było to miasto, nawet mniej: miejsce po prostu. Miejsce zamknięte. Gotyk? Gotyk jak zwykle upokarzający oczy. Kawałek wieczności, którą Borges zwał nadzieją znużoną. Tak, znużona nadzieja pod ostrym dachem i w niej, daleko, bardzo daleko od pierwszych ław, w których nikt się nie modlił, pod niemymi organami, na dnie starego powietrza - coś jak wiśniowa pestka na końcu lśniącej blachy. Tomasz Stańko. Grał na trąbce, kolebiąc się lekko. Rdzawe dźwięki, a każdy jak palec, szły wolno w górę. Miał kapelusz na głowie? Nie pamiętam.

Wtedy pierwszy raz zobaczyłem samotność Stańki, pierwszy i ostatni, ale to bez znaczenia. Obraz został. A później znów było normalnie. Koncerty w koncertowych miejscach. Zwały ludzi, on na wyciągnięcie ręki, sieci kabli, zarośla mikrofonów, ściany głośników, pianiści, perkusiści, basiści i reszta wirtuozów innych instrumentów, światła migające, kolosalne konsolety inżynierów dźwięku, brawa, bisy, a dalej - wszystko od początku. Gęstość, gęstość, gęstość nie do objęcia. Było jak zawsze - jak przez wszystkie długie lata przed tamtą krótką chwilą na dnie gotyku. Było normalnie, czyli tak, jak w przepastnej, przez Wydawnictwo Literackie stworzonej autobiografii Stańki - księdze "Desperado".

Ponad 500 stron, stron gadania Stańki, stron rozmów z Rafałem Księżykiem, który o jazzie i losie Stańki zdaje się wiedzieć wszystko, rozmów w 28 rozdziałach. Ponad 500 stron gęstości życia nie krótkiego, opowiadanego chronologicznie, ale nie całkiem. Stańko mówi spiralnie, po okręgach. Idzie w górę czasu, cofa się, po czym wraca, gdzie był, lecz wraca już w innej intonacji. Łączy odległe zdarzenia, ustawia naprzeciw siebie twarze, które być może nigdy się nie widziały, to samo z bólem w stu odmianach, bądź z nieczęstym szczęściem. Falowanie jego pamięci, albo niepamięci, o wszystkich jazzmanach świata, z którymi grał i nie grał; o wszystkich miastach, klubach, koncertowych salach, a liczba ich jest liczbą piasku; o wszystkich jego kobietach, narkotykach, gorzałach, miesiącach, co z nich została tylko czerń; o jego nutach wreszcie, tych uwiecznionych i tych bezpowrotnie zgubionych, nutach - synonimach samotności.

Może wtedy, gdy próbuje mówić o tajemnicy swego grania, które jest nieustającym falowaniem dźwięków między pięknem a brudem, frazą balladowo miękką a nagłym zgrzytem nut bezlitośnie twardych - może właśnie wtedy na powierzchnię opowiadanej gęstości życia wyłazi na mgnienie istota rzeczy, powraca do mnie stary obraz dźwięcznej samotności na dnie pustego gotyku? I może trzeba, bym pogodził się z bezradnością, bym pojął, że muzyki Stańki, tych baśni z mgły i rdzy, już zawsze dotykał będę nie inaczej, jak wciąż od nowa opowiadając sobie tamten stary obraz? Tak. Bo gdzie indziej szukać odpowiedzi?
Biografia jest skończona, zamykam "Desperado". Przeszedłem przez gęstość życia nie byle jakiego, puszczam płytę Stańki, jedyną, którą mam - "Litanię". Słucham i kolejny raz recytuję odwieczny banał: życie, dowolne życie, choćby nie wiem, jak detalicznie spisane, nigdy nie wyjaśnia swego sedna. Przecież nie o to chodzi, by się dowiedzieć, ile gorzały wypił Stańko. Chodzi o to, by pojąć, którą ścieżką przychodzą doń rdzawe dźwięki. I co? Nie ma drogowskazów. Biografie są bezradne. Po co więc, chłopcze, czytałeś przepastną opowieść o cudzym losie?

Dla tych paru chwil spowiedzi Stańki, które dają pewność, że on w istocie jest gdzieś tam, na dnie ponad pięciusetstronicowej gęstości, i wciąż taki jak wtedy, na dnie kościoła. Taki jak na fotografii z 87. strony "Desperado" - z trąbką na kolanach siedzący na krześle w swym pustym mieszkaniu przy Osiemdziesiątej Szóstej ulicy w Nowym Jorku, na wysokości Central Parku, między Harlemem a dołem Manhattanu, zaledwie rzut którymś z jego zawrotnych kapelutków od domu Milesa Davisa. Taki jak Miles Davis. Taki jak zawsze. Sam. I trąbi. Bądź czeka, aż usłyszy kolejną rdzę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski