Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Baron z Limanowej

Redakcja
Najbardziej obiecujący debiut w polskim kinie i deszcz nagród. Całkiem nieźle, jak na dyplomowanego pracownika socjalnego.

PIOTR GRYŹLAK

PIOTR GRYŹLAK

Najbardziej obiecujący debiut w polskim kinie i deszcz nagród. Całkiem nieźle, jak na dyplomowanego pracownika socjalnego.

Bliscy i ludzie z branży filmowo-telewizyjnej mówią o nim: "Baron". Przydomek pojawił się także w czołówce "Anioła w Krakowie". - Ładny mi baron - śmieje się Artur Więcek. - Baron z Limanowej, tak mnie nazywał pewien niemiecki przyjaciel. Tymczasem na mnie od dziecka koledzy wołali "Baran", z racji kędzierzawych włosów, czego już dzisiaj, niestety, nie widać. Mój druh mówił do mnie: "Barrrron". W Niemczech to słowo jest bardzo znane. Myślał, że skoro z Limanowej, pewnie mam tam jakieś posiadłości. I tak już zostało. Nic na to nie poradzę.

Jest limanowianinem - jak podkreśla - ze Żwirki i Wigury. Kiedy tylko może, przyjeżdża do rodzinnego miasteczka, by choć trochę pobyć z mamą. Chętnie spotyka się z przyjaciółmi. Najpierw skończył tutaj podstawówkę i samochodówkę. Technikum i maturę zrobił już jednak w Krakowie. Potem jeszcze dwuletnie Medyczne Studium Pracowników Socjalnych.
   Od początku marzył o tym, żeby kręcić filmy. Jego droga do kamery nie wiodła jednak przez szkołę. Przez dziesięć lat terminował. Tworzył scenariusze do różnych programów. W ten sposób wchodził w środowisko, poznawał ludzi, którzy studiowali w Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi. Pisał dla nich etiudy do dyplomowych prac.
   Później już poszło. Zrealizował pierwszą serię "Rozmów na koniec wieku". Wyreżyserował "Historię filozofii po góralsku" ks. prof. Józefa Tischnera. Był współautorem scenariuszy telewizyjnych filmów: "W tym domu straszy" i "W tym domu nadal straszy" oraz serialu animowanego "Kleofas w świecie kapitalizmu", wyjaśniającego dzieciom podstawowe pojęcia z dziedziny gospodarki.

\*\*\*

   Kwestionariusz osobowy
   Imię i nazwisko: Artur Więcek.
   Data i miejsce urodzenia: 10 maja 1967 r. w Limanowej.
   Stan cywilny: żonaty (Agnieszka, dziennikarka zatrudniona w TVN i Muzeum Narodowym jako redaktor wydawnictw).
   Wykształcenie: półwyższe.
   Zawód wykonywany: reżyser filmowy.
   Przebieg pracy zawodowej: - Nigdy nie pracowałem etatowo. Po szkole założyłem agencję reklamową. Później stworzyliśmy z kolegą firmę "Bereś & Baron Media Produktion", która jest producentem filmów.
   Przynależność partyjna: bezpartyjny.
   Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze: - Jeździłem do Berlina i sprzedawałem modne przed laty zabawki z drutu, to były jakby modele planet produkowane w Indiach. Nie musiałem pracować na budowie w Niemczech, jak wielu moich kolegów. To był całkiem dobry interes.
   Preferencje kulinarne: - Gęś nadziewana wątróbką, czasami tę potrawę przyrządzam sam. Do tego rarytasu bardzo dobrze smakuje czysta wódeczka.
   Hobby: sport, zwłaszcza piłka nożna. - Kiedy mieszkałem w Limanowej, grałem w Limanovii, w juniorach w lidze wydzielonej, a także w reprezentacji Nowego Sącza. Teraz, niestety, moja drużyna bardzo słabo sobie radzi w kl. A. W Krakowie z kolegami, m.in. z aktorami, dwa razy w tygodniu dla przyjemności kopiemy sobie piłeczkę w hali.
   Samochód, którym jeździsz: toyota corolla.
   Ulubiony bohater literacki (filmowy): Charlie Chaplin jako niezwykły aktor, reżyser, jako pewna postać, symbol człowieka.
   Co zabrałbyś na bezludną wyspę: - Zabrałbym dużo książek, ponieważ wreszcie miałbym sporo czasu na ich czytanie. Nie wziąłbym natomiast kamery, ponieważ nakręcone filmy musiałbym sam oglądać. To byłoby bez sensu.
   Moja największa zaleta: otwartość, szczerość.
   Moja największa wada: - Bardzo się stresuję, jestem wstydliwy. Problem polega na tym, że reżyser nie może tego okazywać. Dlatego muszę prowadzić walkę z sobą. Żeby osiągnąć otwartość, trzeba pokonać wstydliwość.

\*\*\*

   "Anioł" - to była pierwsza fabuła. Otrzymał za nią Jancia Wodnika, główną nagrodę za najlepszy film na Festiwalu "Prowincjonalia" we Wrześni w 2002 r., nagrodę za debiut reżyserski na XXVII Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, nagrodę publiczności na Festiwalu "Młodzi i Film" w Koszalinie, kilka nominacji do Orłów. Jak na dyplomowanego pracownika socjalnego - całkiem nieźle.
   - Szkoły są bardzo przydatne w życiu - mówi reżyser. - Dzisiaj, gdybym mógł wybierać, być może poszedłbym do łódzkiej "Filmówki". Kiedyś wydawało mi się, że moja droga jest lepsza i więcej mi da. Teraz mam pewne wątpliwości, ale chyba jednak generalnie dobrze się stało. Nie zmanierowałem się, nie byłem pod czyimiś skrzydłami. Kiedy patrzę na to wszystko z boku, czuję, że zmieniły się czasy. Dyplomy, pieczątki i zaświadczenia przestały odgrywać w Polsce najważniejszą rolę. Obecnie jest tak, że jeżeli się ma pomysł i znajdzie pieniądze na jego realizację, to można zrobić dobry film. Bardzo trudno jednak trafić na wariata, który bez zmrużenia oka wyciągnie 2 mln zł na takie przedsięwzięcie. Udaje się to bardzo nielicznym w Polsce.

\*\*\*

   "Anioł" kosztował "tylko" 500 tys. zł. Za taką kwotę można pod Limanową wybudować ładną willę z basenem. Jednak dla filmu to bardzo mało. Za finansową stronę produkcji anielskiej historii odpowiadał współpracownik, współscenarzysta i przyjaciel "Barona", w jednej osobie - Witold Bereś.
   - Zaczęliśmy praktycznie - mówi Artur Więcek. - Doszliśmy do wniosku, że są instytucje odpowiedzialne za przyznawanie pieniędzy na filmy fabularne: Agencja Produkcji Filmowej, Telewizja Polska, Komitet Kinematografii. Można się u nich starać o fundusze, składając tzw. pakiety, które muszą być bardzo profesjonalnie przygotowane. Trzeba też mieć część własnych złotóweczek. To jest tak, jak z pożyczką w banku. Komisja decyduje o ich przyznaniu. Kiedy złożyliśmy wnioski w 2001 r., powiedziano nam, że może za dwa lata coś dostaniemy. To nas nie zadowoliło. Pomyśleliśmy sobie, że zrobimy film za pieniądze niezależne. Zaczęliśmy szukać pomocy w różnych instytucjach. Odwiedziliśmy wiele firm.
   I tak obaj panowie dotarli np. do przedsiębiorcy, który handlował... bronią. Przyjął ich w gabinecie wielkości sali kinowej. Powiedział, że daje 200 tys. zł, bo to dla niego żadne pieniądze, a jego szanownej małżonce scenariusz się bardzo podobał. Kiedy jednak przyszło do konkretów, miłośnik militariów nie znalazł ani złotówki.
   Później Więcek i Bereś jeździli do różnych kuźni, fabryk młotków, glazury i tym podobnych. Bez skutku. Trafili do prezes Henryki Pieronkiewicz z PKO BP, która - i tu jest ich łut szczęścia - była zachwycona Tischnerem i "Historią filozofii po góralsku". Kiedy dowiedziała się, że stoją przed nią twórcy tego telewizyjnego cyklu, kiedy przeczytała scenariusz "Anioła", powiedziała ponoć do jednego ze swoich współpracowników: - Panie Władeczku, proszę dać tym panom 100 tys. zł na zbożny cel.
   - Od tego się zaczęło - wspomina Baron. - Gdy już mieliśmy 100 tys., to łatwiej nam było przekonać innych. PKO BP - poważny inwestor, to już nie żadne żarty. Gdy zdobyliśmy 2/3 pieniędzy, ruszyliśmy z produkcją. Kiedy zmontowaliśmy film, pokazaliśmy go telewizji. Ta się zachwyciła i wykupiła część udziałów. W filmie pojawiają się też budki telefoniczne. Giordano - Krzysztof Globisz - dzwoni kilka razy do Nieba. Uznaliśmy, że komórka nie jest rekwizytem zbyt ciekawym, a staroświecka budka pasuje jak ulał. Rozmowy z panami od TP SA były bardzo konkretne. Długo trwały targi o to, czy mają być trzy czy cztery budki, czy ma być samochód z logo firmy. To wszystko jest zapisane w umowie. Początkowo nie chcieliśmy się zgodzić na ten samochód. Ale nasi sponsorzy się uparli. Film był już gotowy. Wysłaliśmy go do TP SA. Nagle dzwoni pan dyrektor: - Głupia sprawa. Czy nie dałoby się jednak tego auta usunąć? Nie dało się. Była też scena, kiedy dziadek wygrywa w Totolotka. Kręcimy tę scenę i nagle ktoś mówi: - Czy Lotto coś nam dało? Jezu, nie. To dzwonimy...

\*\*\*

   W chłopięcych czasach Artur Więcek całkiem dobrze kopał w piłkę. Jego trenerem był Marek Czeczótka, kiedyś świetny bramkarz Limanovii, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 3, od jesieni - burmistrz miasteczka.
   - Aniołem w tamtych latach nigdy nie był - wspomina. - Ale zapowiadał się na niezłego piłkarza. Miał talent. Rękę bym sobie dał wtedy odciąć, że w sporcie wiele osiągnie. Już wtedy był indywidualistą. Żałowaliśmy, że przeniósł się do Krakowa. Zresztą może i dobrze? Bo teraz nie mielibyśmy tak świetnie się zapowiadającego reżysera. A ponieważ promuje Limanową, więc został honorowym członkiem Związku Limanowian.
   Przytakuje tym słowom starosta Roman Duchnik - też miłośnik sportu, ale także sympatyk talentu "Barona".
   Niedługo po nakręceniu "Filozofii" do Miejskiej Biblioteki Publicznej zaprosiła go dyrektor Halina Matras. Po sukcesie "Anioła" spotkanie zorganizowała dyrektor Limanowskiego Domu Kultury Stanisława Obrzut. Niedawno zaś w LDK zgromadzili się limanowianie z... Krakowa: Łukasz Rybarski - czołowy aktor "Kabaretu pod Wyrwigroszem" i telewizyjnego serialu "Klinika pod Wyrwigroszem", Jerzy Zoń - szef Teatru KTO, dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych, Sławomir Czyrnek - od kilku lat producent w TVN, związany m.in. z "Rozmowami w Toku", Dorota Sułkowska z RMF FM, Beata Merkowska-Golonka, Natalia Mrózek i Janusz Sejmej z Telewizji Kraków i oczywiście Artur Więcek.

\*\*\*

   - Spotkanie z Tischnerem? My wszyscy nie rozumiemy większości tego, co napisał - zamyśla się Artur Więcek. - Jednak pojęliśmy filozofię po góralsku: bardzo optymistyczne patrzenie na świat, traktowanie drugiego człowieka jako partnera w każdej sytuacji, słuchanie tego, co ma do powiedzenia, świadomość tego, że zwykły, prosty góral żyje jak prawdziwy filozof. Tischner był bardzo otwartym człowiekiem, do każdego potrafił znaleźć kluczyk. Niby klepał po ramieniu, ale kiedy wydawało się, że on jest już brat łata, to wychodził i mówił coś takiego, że było o czym myśleć. A przy tym był bezpretensjonalny, mówił prostym językiem, zrozumiałym.
   Kiedy zaczęliśmy realizować "Filozofię", on już niedomagał. Jeszcze mówił, ale szeptem. Gdy zobaczył pierwszą część, bardzo ciepło ją ocenił. Znałem księdza profesora, bo przyjaźnię się ze środowiskiem "Tygodnika Powszechnego". Żałuję, że spotkałem go trochę za późno. Drugiej części filmu już nie doczekał. Jego odejście, to dla wszystkich strata nie do wypełnienia.

\*\*\*

   "Baron" mówi, że wbrew tytułowi "Anioł w Krakowie" nie jest filmem o Krakowie. Zdjęcia były kręcone w tym mieście, ale też w okolicach Słomnik i Limanowej. Autorzy szukali raczej klimatu, aury. Nie chodziło im jednak o reklamówkę miasta. Gdyby ktoś chciał wędrować trasą Anioła, to spacerowałby w kółko i nigdzie by nie doszedł. To nie miała być prawda o architekturze i topografii Krakowa. Chodziło raczej o budowanie scen, które mają odpowiedni nastrój, o przedstawienie energii, która wydaje się krakowska.
   Film miał jednak mieć wymiar uniwersalny i prowincjonalny zarazem, w pozytywnym sensie tego słowa. Budowie klimatu służyła muzyka Abla Korzeniowskiego, który kilka lat wcześniej skomponował tło dźwiękowe do obrazu "Duże zwierzę" Jerzego Stuhra.

\*\*\*

   W filmie wspaniałą kreację komediową stworzył Jerzy Trela. To jego "chcesz w ryja" robi dziś furorę...
   - Z Jerzym Trelą robiłem "Historię filozofii po góralsku" - opowiada reżyser. - Wtedy się poznaliśmy. To aktor, z którym nie rozmawia się o warsztacie. Kontakt z nim odbywa się na innym poziomie. Po Tischnerze było oczywiste, że musimy coś jeszcze razem zrobić. Początkowo miał grać rolę Archanioła, który wysyła anioła Giordana na ziemię. Przeczytał scenariusz i powiedział: - To jest bez sensu, nie dla mnie rola. Ja chcę grać tego wariata - Szajbusa. Przyszedł na plan filmowy odpowiednio przygotowany - w czapce z dzwonkiem - i zapytał mnie zachrypłym głosem: - "Baron"? Może być? - Oczywiście! Podobnie poszło z Krzysztofem Globiszem. Obaj są wspaniałymi ludźmi, jednymi z ostatnich wybitnych aktorów, którzy naprawdę pracują i to nam, początkującym reżyserom, bardzo pomaga.

\*\*\*

   Nie prowdy sukaj, ino kolegów - to słynne powiedzenie ks. prof. Józefa Tischnera przytaczają i "Baron", i Witold Bereś.
   - Ta maksyma odnosi się w dwójnasób do naszego filmu - mówi "Baron". - Po pierwsze, nasza praca przebiegała w bardzo koleżeńskiej atmosferze. Cała ekipa to byli ludzie bardzo zaprzyjaźnieni. Po drugie - i to jest takie Tischnerowskie - chcieliśmy patrzeć na rzeczywistość trochę z dystansem. Szukać czegoś więcej, bo jednak czasem dla przyjaźni warto poświęcić nawet prawdę. Także o tym jest ten film. Nie szukaliśmy tego, co jest za oknem. Uciekliśmy więc trochę od prawdy, żeby jednak pokazać, że życie ma sens, że jest miłość, która pomaga nam w rozumieniu nieuchronności śmierci, że łatwiej się nam żyje, mając koło siebie kogoś bliskiego, przyjaciela.
   Na początku był pomysł. Autorzy "Anioła" chcieli odbić się od złej atmosfery polskiego kina, pokazującej czasy współczesne, i to w sposób bardzo dosadny. Nie chcieli iść tą drogą. Szukali więc historii uniwersalnej, by powiedzieć, jak patrzą na świat, co myślą o ludziach. I stąd wziął się anioł.
   - Filmów o aniołach, które schodzą na ziemię i pomagają ludziom, było od groma - podkreśla Więcek. - Ten temat jest w kinie absolutnie wyeksploatowany. To nasza historia o aniele, który jest dla nas współczesnym, wrażliwym człowiekiem. Gdybyśmy chcieli pokazać człowieka, który idzie, mówi Szekspirem i jest bardzo naiwny, to wszyscy by powiedzieli: - _Co wy, zwariowaliście. Świata nie zna, za chwilę są wybory samorządowe! _Dlatego, aby usprawiedliwić prostolinijność tego bohatera, że jemu się wszystko podoba, że życie ma sens, że świat jednak jest piękny, potrzebny był anioł. Wiedzieliśmy, że Giordano na ziemi musi się spotkać z dwoma największymi siłami: czyli z miłością i śmiercią. Żeby stał się naprawdę człowiekiem, musiał przejść przez śmierć.

\*\*\*

   Niedawno TVP w Programie II pokazała "Anioła w Krakowie", który wciąż jeszcze jest grany w kinach. Po Polsce krąży ok. 20 kopii. Nieco wcześniej twórcy tego dzieła gościli za oceanem. Opowiedziana przez nich historia bardzo podobała się naszym rodakom w Kanadzie.
   - Razem z Witoldem Beresiem piszemy już scenariusz do drugiej części - zdradza Artur Więcek. - To będzie uczłowieczanie anioła Giordano, który się... zakocha. Tę część wyprodukuje TVP. Do końca maja ma być gotowy scenariusz, a realizację dzieła o roboczym tytule "Anioł w... kobiecie" zaczniemy latem. Oprócz znanych już dobrze postaci pojawią się nowe.
   Tym razem budżet produkcji ma wynieść ok. 2 mln zł i większość kosztów pokryje TVP.

\*\*\*

   - Czy wierzysz w anioły? - zapytał ktoś "Barona".
   - Wiara w anioły oczyszcza serce. Warto wierzyć w coś, co jest wyższą świadomością. Także w naszym zawodzie, żeby coś osiągnąć, trzeba spotkać wielu aniołów. Warto mieć anioła przy swoim boku, mówię o rodzinie, o żonie, która wykazuje wiele cierpliwości i wyrozumiałości. Jak najbardziej wierzę w anioły.
   
   W reportażu wykorzystałem rozmowę z Arturem Więckiem i niektóre jego wypowiedzi zanotowane podczas spotkań z limanowianami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski