Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bayern? W Zniczu też było wiele spekulacji

Redakcja
- Przykro było oglądać mecz Polski z Portugalią (0-0), stojąc obok boiska na Stadionie Narodowym?

Rozmowa z piłkarzem reprezentacji Polski ROBERTEM LEWANDOWSKIM

- Pewnie, że było przykro. Szkoda, że nie mogłem pomóc kolegom. Ale musiałem rozsądnie podejść do kwestii mojej kontuzji, by potem nie było jeszcze większych problemów. W zasadzie zabrakło mi jednego dnia, by w pełni się wyleczyć.

- A jaki jest teraz stan Pana mięśnia dwugłowego?

- Jest dobrze. Podczas ostatniego dnia zgrupowania kadry spróbowałem wejść w trening, ale to nie były na tyle mocne zajęcia, by móc się dobrze przygotować do spotkania z Portugalią. Przecież przez kilka dni w ogóle nie ćwiczyłem i granie na pełnych obrotach byłoby ryzykowne. Sądzę jednak, że będę gotowy na sobotni (tj. dzisiejszy - przyp. KK) mecz Borussii Dortmund w Bundeslidze.

- Jak w ogóle doszło do odniesienia tej kontuzji?

- Sam dokładnie nie wiem. To stało się w trakcie ostatniego meczu w Bundeslidze. Gdy wyszedłem na drugą połowę, zacząłem odczuwać lekki ból. Gdy próbowałem szybciej biec, ból się wzmagał, dlatego po 70 minutach gry wolałem poprosić trenera Kloppa o zmianę. Wcześniej, przy pierwszym strzelonym przeze mnie golu zostałem trafiony w kostkę, ale to był chwilowy ból i szybko o nim zapomniałem.

- Portugalia nie okazała się tak straszna, czy Polska zagrała tak dobrze?

- Myślę, że jedno i drugie. Na początku może podeszliśmy do rywali ze zbyt dużym respektem, ale z biegiem czasu przestaliśmy się bać i stworzyliśmy kilka sytuacji.

- Podobała się Panu atmosfera na Stadionie Narodowym?

- Tak, choć trochę nam tego dopingu brakowało. Mam nadzieję, że podczas Euro będzie już doping z najwyższej półki. Pewnie w środę atmosfera byłaby lepsza, gdyby padły bramki.

- Koledzy woleli poczekać, aż to Pan strzeli pierwszego gola na tym stadionie?

- No nie (śmiech). Pewnie każdy z nich chciał zdobyć bramkę, ale zabrakło szczęścia.

- Szczególnie Irkowi Jeleniowi tuż przed przerwą, gdy znalazł się sam przed bramkarzem...

- Irek zrobił wszystko tak, jak należy, minął bramkarza i niewiele mu zabrakło. Nie wiem, czy w ostatniej fazie piłka mu podskoczyła, czy źle ją kopnął lewą nogą... Szkoda. Ale przecież my też mogliśmy stracić bramkę, więc wydaje mi się, że sprawiedliwie wyszło na remis.

- Stracił Pan jedyną okazję, by wystąpić przed Euro na Stadionie Narodowym. Będzie to mieć znaczenie podczas inauguracji mistrzostw Europy?

- Nie, grałem już na tylu wielkich stadionach, że nie stanowi to dla mnie problemu. Nie muszę się oswajać z atmosferą, kibicami, bo wiem, jak to wygląda. Czasem na meczach ligowych jest nawet bardziej gorąco. Mam nadzieję, że Polska jako pierwsza strzeli na Stadionie Narodowym bramkę i wygra inauguracyjny mecz na Euro.

- Przeciw Grecji zagramy tak bojaźliwie, jak z Portugalią, czy bardziej ofensywnie?

- Jest jeszcze trochę czasu na opracowanie taktyki. Myślę jednak, że będziemy dążyć do stworzenia jak największej liczby sytuacji.

- Zostało tylko trzy miesiące do mistrzostw. Co Pana zdaniem wymaga największych korekt w drużynie narodowej?
- Tak naprawdę każdy element naszej gry jest do poprawienia. A najbardziej wymaga tego atak pozycyjny.

- Dostrzegł Pan, że Ludovic Obraniak zagrał znacznie lepiej niż w ubiegłorocznych meczach kadry?

- Tak, widać, że zmiana klubu z Lille na Bordeaux bardzo mu pomogła. Odżył w lidze francuskiej, co też jest z korzyścią dla nas wszystkich w reprezentacji.

- Czy Franciszek Smuda powinien jeszcze eksperymentować z Sebastianem Boenischem, skoro ten obrońca może nie grać w Werderze Brema aż do początku Euro?

- Moim zdaniem dobrze się stało, że Sebastian, po dłuższym okresie przerwy, wszedł na boisko w meczu z Portugalią . Mam nadzieję, że to mu pomoże wrócić do gry na dłużej, także w klubie. Kuba Wawrzyniak był wiele razy sprawdzany na lewej obronie i wiemy, czego możemy po nim oczekiwać. Ale to trener ma swoją wizję obsady poszczególnych pozycji i wie, do czego dąży.

- Odczuwa Pan już presję związaną z Euro?

- Trochę tak, ale pewnie ona urośnie do ogromnych rozmiarów tuż przed samym turniejem. Myślę, że sobie poradzimy z tymi oczekiwaniami, musimy być na to uodpornieni.

- A Panu jest łatwiej, jako piłkarzowi, który na co dzień w walce o mistrzostwo Niemiec musi się mierzyć z wielką presją, czy przeciwnie - skoro wyrósł Pan na największą gwiazdę reprezentacji i spada na Pana największa odpowiedzialność za wyniki?

- Nie skupiam się na takich rozważaniach. Gdy wychodzę na boisko, koncentruję się tylko na tym, by strzelić bramkę. A to w jakim jestem położeniu? To jest futbol i ktoś musi wziąć odpowiedzialność za wyniki. Wiadomo, że skoro jest jedenastu piłkarzy na boisku, to nie może jeden patrzyć co zrobi drugi, ale prawdą też jest, że w trudnych chwilach ktoś musi wziąć piłkę i nią grać.

- A transferowe zamieszanie - kupi Pana, albo nie kupi Bayern Monachium, przeszkadza w grze?

- Nie, od kilku lat są już takie spekulacje, czy to w Lechu Poznań, czy wcześniej w Zniczu Pruszków... Nie rusza mnie to.

- Tyle, że teraz jest Pan na trochę wyższym poziomie niż w pierwszoligowym Zniczu i szum medialny jest znacznie większy...

- Ale te dyskusje o transferach to tak naprawdę nic wielkiego. Naprawdę.

- Jak ocenia Pan szanse Borussii na obronę mistrzostwa Niemiec?

- Sądzę, że ciągle jest tak jak na początku sezonu, czyli 50 do 50.

- Czyli albo Dortmund, albo Bayern Monachium?

- Chyba tak, mamy cztery punkty przewagi nad Bayernem, aczkolwiek jest jeszcze trzecia Borussia Moenchengladbach ze stratą pięciu punktów, która do końca będzie walczyć o tytuł. Ponadto nie należy lekceważyć Schalke Gelsenkirchen, to nieobliczalna drużyna. Wygrywa ze wszystkimi z dołu, a z tymi lepszymi na razie przegrywa, ale nie można jej jeszcze przekreślać, bo jest groźna i może namieszać. Może o tytule mistrza Niemiec zdecyduje dopiero ostatnia kolejka? Mam nadzieję, że przystąpimy do niej jako lider, a nie ze stratą punktową.
Rozmawiał w Warszawie

Krzysztof Kawa

DZISIAJ "LEWY" WRACA NA BOISKO

Klopp: Smuda był tak uprzejmy...

Jeśli piłkarze Borussii Dortmund pokonają dzisiaj FSV Mainz, ustanowią klubowy rekord kolejnych zwycięstw w Bundeslidze. We wrześniu 2011 roku w Moguncji rozpoczęła się seria meczów Borussii bez porażki. Obecnie licznik wskazuje 17, a 14 z tych spotkań obrońcy tytułu rozstrzygnęli na swoją korzyść. Pozwoliło to dortmundczykom awansować na pozycję lidera i wypracować cztery punkty przewagi nad Bayernem Monachium. Jesienią Borussia wygrała z Mainz 2-1, a zwycięskiego gola w ostatniej minucie gry zdobył Łukasz Piszczek. Teraz trener Juergen Klopp liczy przede wszystkim na Roberta Lewandowskiego, który z dorobkiem 16 goli należy do ścisłej czołówki strzelców Bundesligi. - Robert powinien zagrać. Trener reprezentacji Polski Franciszek Smuda był tak uprzejmy, że pozwolił mu w środę odpocząć - powiedział Klopp. Oprócz niego, w podstawowej jedenastce powinni znaleźć się Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek, a wśród rywali wystąpi Eugen Polanski. Cała trójka wystąpiła w barwach Polski na inaugurację Stadionu Narodowego.

Na Signal Iduna Park szkoleniowiec Borussii Dortmund nie będzie mógł skorzystać z zawieszonego za kartki kapitana Sebastiana Kehla oraz kontuzjowanego Mario Goetzego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski