Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bernard Margueritte: jak słynny kore spondent zachodnich mediów został polskim patriotą

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Bernard: Nie można się wstydzić polskości
Bernard: Nie można się wstydzić polskości Fot. Mykhailo Kapustian / Archiwum UM w
W Polsce zakochał się za sprawą pięknej Joanny, w roku 1959. Są razem do dziś. Mocnym uczuciem Francuz obdarzył też nową ojczyznę. - Nie miałem zaszczytu urodzić się na polskiej ziemi, ale na pewno w niej spocznę - mówi.

Polacy często pytają mnie, jak przybysz z Francji, kraju z taką historią i spuścizną cywilizacyjną, potencjałem gospodarczym, znaczeniem w Europie i świecie, mógł się skierować ku polskości i uznać tę polskość za coś lepszego. W tym pytaniu kryją się typowe polskie kompleksy. A Polacy nie powinni mieć kompleksów. Ja jestem dumny mogąc być cząstką Polski - mówił 78-letni Bernard Margueritte podczas II Oświęcimskiego Forum Praw Człowieka.

W zeszłym roku najbardziej znany korespondent zachodnich mediów w powojennej Polsce, pamiętany przez starszych widzów z popularnego programu TVP „Bliżej świata” (nadawanego w latach 1987-1991, czyli od schyłku PRL do narodzin III RP), opublikował świetną książkę „Bliżej Polski. Historia przeżywana dzień po dniu przez świadka wydarzeń”. To pasjonująca opowieść naocznego świadka najważniejszych wydarzeń ostatniego półwiecza, ale też ich aktywnego uczestnika - bo bywało, że korespondent „Le Monde”, a potem „Le Figaro” i „Ouest-France” współtworzył polską i światową historię. Choćby wtedy, gdy przedstawiciele komunistycznych władz, demokratycznej opozycji i mediującego między nimi Kościoła spotykali się w mieszkaniu dziennikarza…

Chłopak z Normandii, dziewczyna z Wileńszczyzny

Mówi po polsku z charakterystycznym akcentem, ale bez stylistycznych błędów. Korzysta przy tym z tak bogatego słownictwa, że mógł-by zawstydzić większość Polaków. Do tego ten uśmiech - dobroduszny, przełamujący wszelkie lody. Z tymże uśmiechem Francuz wydobywał informacje od komunistów, opozycjonistów, biskupów, a w latach 80. zadawał niewygodne pytania na słynnych konferencjach rzecznika rządu Jerzego Urbana.

Teraz - z uśmiechem, ale dużo szerszym - wspomina swój pierwszy wyjazd do Polski. A zdecydował o nim... los. Ot, podczas nudnych wakacji u dziadków w Normandii (Bernard przyznaje, że płynie w nim, a czasem kipi, krew Wilhelma Zdobywcy i jego ojca Roberta zwanego Diabłem) tata rzucił mimochodem, że zostało jedno wolne miejsce na organizowanym przez UNESCO (w ramach wymiany studentów) obozie letnim. W egzotycznej Polsce. Tydzień później 21-latek dotarł z grupką rówieśników do Warszawy, a stamtąd - autobusem - do Giżycka.

Wraz z nimi jechało na Mazury pół setki licealistek z warszawskiego LO im. Narcyzy Żmichowskiej. Już w drodze okazało się, że między Bernardem a jedną z dziewcząt jest niewytłumaczalna chemia. Kolejne dni to potwierdzały, ale obóz dobiegł końca i Francuzi ruszyli w Polskę, by poznać bliżej ląd, o którym dotąd nie mieli bladego pojęcia. - Było wspaniale, ale wciąż nie mogłem zapomnieć o tej dziewczynie - przyznaje Bernard. Z wyrywającym się z piersi sercem wrócił do Warszawy i zapukał do drzwi 16-letniej Joanny Giecewicz. Zaskoczona babcia dziewczyny perfekcyjną francuszczyzną poinformowała, że „Joasia jest na wakacjach z rodzicami”, po czym… zaprosiła przybitego tą wieścią gościa do jadalni. Na przepyszne gołąbki - według przepisów wileńskich, bo okazało się, że stamtąd pochodzi rodzina wybranki.

Zakochany po czubki uszu (i w Joannie, i w babci) Bernard w trakcie powrotu do Paryża zaczął obmyślać plan powtórnego nawiedzenia Polski. - Z planu tego jestem do dziś niezwykle dumny - śmieje się. „Literatura polska w języku łacińskim do Jana Kochanowskiego, ze szczególnym uwzględnieniem tekstów Jana z Wiślicy” - taki tytuł pracy licencjackiej podał swemu promotorowi na Sorbonie. Dzięki temu, w celach oczywiście badawczych, wrócił nad Wisłę na okrągłe dwa lata. Które jednakowoż minęły równie szybko jak lato ’59. Jeszcze bardziej zadurzony - z wzajemnością! - musiał odbyć nad Sekwaną półtoraroczną służbę wojskową.

Po studiach poszedł na staż w redakcji „Le Monde” i od grudnia 1965 r. zaczął jeździć do Polski jako wysłannik opiniotwórczego dziennika. Trafił w sam środek awantury rozpętanej przez ekipę Władysława Gomułki wokół słynnego listu biskupów polskich do niemieckich („Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”), udało mu się nawiązać bliskie kontakty z otoczeniem kard. Stefana Wyszyńskiego i samym prymasem. Redakcja była zadowolona, więc zgodziła się wysłać Bernarda do Polski na stałe - w roli korespondenta. Wymagało to jednak zgody władz PRL. A tej nie było. Zenon Kliszko, najbardziej zaufany człowiek Gomułki, tłumaczył, że „nie potrzeba nam dziennikarza przy episkopacie”.

Ostatecznie, w październiku 1966 r., udało się Bernardowi osiąść w Warszawie. - Korespondentem „Le Monde” zostałem z miłości, która szczęśliwie dopadła mnie osiem lat wcześniej. W czerwcu 1967 r. wzięliśmy z Joanną ślub - opowiada Margueritte.

Większość z 49 wspólnych lat spędzili w Polsce, nigdy nie osiedli we Francji. Syn, Eryk, urodził im się w roku 1979; jest pilotem francuskiej armii. O siedem lat młodsza córka Joanna skończyła m.in. stosunki międzynarodowe oraz studia dziennikarskie w słynnym Merrill College (zdobywając prestiżowe wyróżnienia); jej pasją jest fotoreportaż.

Korespondent

W wywiadzie dla „Niedzieli” Joanna Giecewicz, profesor Politechniki Warszawskiej, architekt po Harvardzie i MIT, mówiła: - Mąż jest człowiekiem ciepłym, emocjonalnym i kompletnie odległym od sfery materialnej. Lata spędzone w Polsce zbliżyły go do Kościoła. Jest zafascynowany osobą i nauką Jana Pawła II. Byłoby mu znacznie trudniej odkryć Kościół, gdyby nie to, że mieszka w Polsce.

Kręgi kościelne, doskonale zorientowane w grze, jaką komunistyczne władze prowadziły z demokratyczną opozycją, były od początku jednym z głównych źródeł informacji francuskiego korespondenta. Z kolei jego teksty w „Le Monde”, a potem w „Le Figaro”, stały się na Zachodzie jednym z głównych źródeł wiarygodnych wieści o sytuacji nad Wisłą. Przełomem okazał się Marzec ’68.

Kilka miesięcy wcześniej, w ramach obchodów 50. rocznicy rewolucji październikowej, Kazimierz Dejmek, szef warszawskiego Teatru Narodowego, postanowił wystawić „Dziady” w nowoczesnej inscenizacji, „akcentując rewolucyjność i patriotyczność utworu”. Wydział Kultury KC PZPR nie był zachwycony efektem, więc cenzura zablokowała druk pozytywnych recenzji. Wzmogło to plotki „na mieście”, m.in. że ambasador ZSRS zażądał zawieszenia spektaklu (co nie było prawdą). W efekcie rosło zainteresowanie sztuką, widzowie żywo reagowali na patriotyczne i antyrosyjskie passusy. Doprowadziło to do uznania przedstawienia za antysowieckie i w styczniu 1968 r. je zawieszono. Manifestacja studentów po ostatnim przedstawieniu wywołała serię głośnych protestów.

Na początku marca 1968 Adam Michnik i Henryk Szlajfer poinformowali Bernarda o planowanej na 8 marca manifestacji przeciw zdjęciu „Dziadów” i represjonowaniu protestujących. Francuz puścił informację w świat, podały ją agencje i Radio Wolna Europa. Michnika i Szlajfera wyrzucono z uczelni, co dało początek wydarzeniom marcowym.

Na celowniku

Już wtedy komunistyczne władze chciały wyrzucić Bernarda z Polski, ale dogorywająca ekipa Gomułki zajęta była wewnętrznymi rozgrywkami. Które wnikliwie relacjonował, podobnie jak strajki i tragiczne wydarzenia końca 1970 r. Jak na ironię, wilczy bilet dostał u progu rządów Edwarda Gierka, który spędził młodość jako górnik we Francji.

- Opisałem kulisy słynnego wyjazdu Gierka do strajkujących stoczniowców w Szczecinie w styczniu 1971 (ze słynnym „Pomożecie?!). Ujawniłem m.in., że nowy gensek pojechał tam wbrew zaleceniom wpływowych partyjnych bonzów, w tym Mieczysława Moczara. Zaraz dostałem telefon, że moja wiza na pobyt w PRL wygasła - wspomina dziennikarz.

To był jeden z najtrudniejszych momentów w jego życiu. Dwie godziny przed wyjazdem z Polski dopadła go SB. Tajniacy kazali mu napisać na kartce deklarację współpracy. „To był szantaż: grozili, że ja wyjadę, ale żona, obywatelka PRL, musi zostać. Jeśli chcę ją jeszcze kiedyś zobaczyć, to mam zostać ich kontaktem o kryptonimie Gamma” - tłumaczył Margueritte w roku 2009, gdy kandydował do europarlamentu z listy PSL i polityczna konkurencja zarzuciła mu „współpracę z komunistyczną bezpieką”.

„Traktowałem to zobowiązanie jako pozbawione znaczenia. „Gammą” byłem przez dwie minuty, ale było to o dwie minuty za długo” - dodał, zapewniając, że nigdy nie było żadnej współpracy, a wywierana nań presja „nie miała wpływu na pisanie o Polsce”.

Wszyscy zachodni korespondenci w bloku wschodnim byli totalnie inwigilowani. Tajniacy na okrągło śledzili Bernarda i jego rodzinę (w tym celu SB zarekwirowała m.in. pokój w domu po drugiej stronie ulicy). - Moim największym sukcesem jest to, że żyłem w burzliwych czasach, a dziś patrząc na siebie w lustrze nie mam powodu, by się wstydzić - podsumowuje ten okres dziennikarz.

Po wyrzuceniu z PRL został wykładowcą na Uniwersytecie Harvarda, potem był korespondentem francuskich mediów w Wiedniu - relacjonował stąd wydarzenia w Europie Środkowej. Do Polski wrócił w 1977 r., po tym, jak jego wrogowie w PZPR utracili wpływy, a słabnąca za sprawą problemów gospodarczych ekipa Gierka próbowała ocieplić swój wizerunek na Zachodzie; potrzebowała nowych technologii, towarów z lepszego świata - i dolarów na ich zakup.

Jako korespondent w Warszawie dowiedział się o wyborze Karola Wojtyły na papieża. - 16 października 1978 roku jak dziecko płakałem - wspomina wzruszony.

Znów znalazł się w epicentrum historii - opisywał narodziny Solidarności, walkę robotników - nie o pełną miskę, lecz godność. Swą książkę zadedykował właśnie im: „Młodym robotnikom i stoczniowcom z Gdańska, Szczecina i innych miejsc 1980 roku, którzy - zbrojni w ideały Solidarności i naukę św. Jana Pawła II - zmienili oblicze ziemi i stanowią nadal inspirację i nadzieję dla Polski i świata”.

- Z jednej strony była komunistyczna potęga: Breżniew itd., a z drugiej ludzie modlący się na kolanach - i to tym ostatnim udało się odmienić świat - mówi z podziwem. Historia działa się na jego oczach, czasem wręcz w jego domu - tu spotykali się przedstawiciele wszystkich stron, tu wykuwały się deklaracje dotyczące Okrągłego Stołu.

Jego zdaniem, na obaleniu komunizmu nie skończyła się nasza misja. - Polska powinna być wierna ideałom Solidarności i nauczaniu św. Jana Pawła II. Zamiast myśleć, co Unia Europejska może dać Polsce, Polacy mogą i powinni tchnąć w Europę swego ducha i nową nadzieję - przekonuje dziennikarz.

Jak odnajduje się w sporze polsko-polskim? - Mamy w kraju dwie grupy, a między nimi przepaść. Jedni się wstydzą polskości, uważają ją za nieszczęście, od którego należy uciekać, aby stać się „nowoczesnym” krajem. Inni zaś są dumni z tego, że są Polakami i wierzą, iż Polska może dużo przynieść Europie, doprowadzając do jej odnowy w duchu szacunku dla wartości i dla ludzkiej godności. Ja należę do tej drugiej grupy - odpowiada.

***

Bernard Margueritte, ur. 18 maja 1938 w Paryżu, francuski dziennikarz i publicysta od półwiecza związany z Polską. Prezes International Communications Forum.

W latach 1966-1970 był korespondentem prasowym „Le Monde” w PRL, w 1971 został zmuszony do opuszczenia Polski. Pracował w USA jako wykładowca na Uniwersytecie Harvarda, potem jako korespondent „Le Figaro” w Wiedniu, do Polski wrócił w 1977 r.

W latach 1987-1991 był komentatorem w popularnym programie TVP „Bliżej świata”.

W latach 1993-1994 ponownie wykładowca Uniwersytetu Harvarda. Wieloletni felietonista „Tygodnika Solidarność” i komentator w programie TVP „7 dni świat”.

W 2009 bez powodzenia kandydował z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego do Parlamentu Europejskiego. Pytał wtedy: „Czy kandydatura dziwnego Francuza, od 40 lat zakochanego w Polsce, nie jest symbolem wspólnej Europy?”. I dodał: „Cała historia mojego życia jest długim marszem ku polskości. Pragnę Polsce służyć”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski