Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bez przedawnienia

Redakcja
W 1962 roku "Przegląd Więziennictwa" opublikował studium, w którym Morel dowodził, że łagry są przyszłością gospodarki socjalistycznej

Bogdan Wasztyl

Bogdan Wasztyl

W 1962 roku "Przegląd Więziennictwa" opublikował studium, w którym Morel dowodził, że łagry są przyszłością gospodarki socjalistycznej

Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w toku wieloletniego śledztwa ustaliła, że Morel jest winny śmierci 1538 osób

Rzeczniczka Ministerstwa Sprawiedliwości oświadczyła, że po odmowie wydania Polsce Salomona Morela nic już w tej sprawie zrobić nie można. Prokuratura wysłała za Morelem międzynarodowy list gończy, zarzucając mu zbrodnie ludobójstwa. Izrael nie zgodził się jednak na ekstradycję. Według tamtejszego prawa, zbrodnie przypisywane Morelowi nie są zbrodniami ludobójstwa i ulegają przedawnieniu po dwudziestu latach.
     Z formalnoprawnego punktu widzenia jest to koniec próby dosięgnięcia przez sprawiedliwość oprawcy. Chyba że - w co trudno uwierzyć - 79-letni, schorowany człowiek opuści granice Izraela.

\*

     Przed paru laty w Stanach Zjednoczonych ukazała się książka "Oko za oko" Johna Sacka, Żyda, jednego z najbardziej znanych amerykańskich reporterów, korespondenta wojennego CBS, autora reportaży o wojskach USA w Korei, Wietnamie i Zatoce Perskiej. Sack opowiedział historię kilku polskich Żydów, którzy przeżyli Holocaust, a po wojnie jako funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego mścili się na Niemcach. Mimo że "New York Times" uznał "Oko za oko" za najlepiej udokumentowaną książkę wydaną kiedykolwiek w USA, liczni recenzenci prawie zgodnym chórem nazwali autora antysemitą i neonazistą, zarzucając mu kłamstwo. W Ameryce książka Sacka naruszyła mocno utrwalony, wyłącznie heroiczny wizerunek ofiar hitlerowskiej eksterminacji.
     W Niemczech dzieło Sacka nazwano "fantastycznym wymysłem perwersyjnego sadysty i sympatyka nazistów". Znane wydawnictwo zniszczyło nakład. Dopiero po jakimś czasie znalazły ujście inne opinie. Dorotei Hauser, żydowska publicystka, po konsultacji z wybitnymi historykami uznała, że książka jest dobrze udokumentowana. Sack przedstawił źródła wszystkich cytatów, nagrał ponad 300 godzin rozmów z setką świadków, w ciągu siedmiu lat pracy przekopał się przez liczne archiwa. Thomas Urban, autor pracy "Niemcy w Polsce", nie znalazł w niej zasadniczych błędów. W Polsce książka Sacka ukazała się dopiero w 1995 roku i przeszła bez echa.
     Jednym z bohaterów Sacka jest właśnie Salomon Morel. - Wiele osób twierdziło, że mnie poda do sądu, ale tego nie uczyniło. Szlomo Morel groził: "Jeśli o mnie napiszesz, zabiję cię". Żadna z opisanych przeze mnie osób nie spełniła swych gróźb, żadna też nie zakwestionowała podanych przeze mnie faktów - mówił Sack w jednym z wywiadów.

\*

     W Instytucie Pamięci Yad Vashem Sack odnalazł oświadczenie podpisane przez Morela, w którym pisze on jedynie o żydowskiej partyzantce, nie wspomina natomiast o obozie w Świętochłowicach ani o swej pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego.
     Polscy dziennikarze i prokuratorzy dość dobrze poznali ten okres. Z ich dochodzeń wynika, że bardzo szybko na Śląsku warunki w więzieniach i obozach prowadzonych przez UB zaczęły zrównywać się z tymi, które panowały tu za czasów hitlerowskich. Na ulicach urządzano polowania na ludzi, donosiciele wydawali prawdziwych lub rzekomych nazistów, członków partii, Hitlerjugend, prawdziwych lub rzekomych polskich kolaborantów. Decyzje o osadzeniu w więzieniu bądź w obozie zależały tylko od UB i nie były poparte formalnymi orzeczeniami sądów i prokuratur.
     Najstraszniejsze warunki i najwyższa śmiertelność panowały w obozie "Zgoda" w Świętochłowicach (byłej filii Auschwitz), który funkcjonował od lutego do listopada 1945 roku. Informacje o tym dotarły na Zachód. Do Katowic przyjechała delegacja amerykańskiego Czerwonego Krzyża, która chciała obejrzeć obóz. Władze nie zgodziły się jednak na wizytację.
     Według Komisji Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu, w obozie "Zgoda" poniosło śmierć około 3 tysięcy osób.
     Byli więźniowie wspominają, że zbiorowe gwałty odbywały się w baraku sanitarnym. W bloku numer siedem, w którym siedzieli według UB członkowie NSDAP, SS, SA, zbrodniarze wojenni, konfidenci, załoga obozu nie miała odruchów litości. - Pijana służba obozowa - relacjonują byli osadzeni - zabawiała się nocami w polowania. Słychać było odgłosy bicia, wrzask, huk pistoletowych strzałów. Rano blokowi wynosili trupy.
     "Zwłok w obozie przybywało - pisał przed laty w "Wieściach" Jakub Ciećkiewicz. - Początkowo składano je w kostnicy, umieszczonej w drewnianym baraku. Później rzucano po prostu na stos obok trupiarni. Zwłoki całymi dniami leżały na upale, rozkładały się, wydzielały fetor. Dzieci patrzyły na martwych rodziców, rodzice przyglądali się martwym dzieciom."
     "Wciąż pijąc - pisze Sack - wytoczyli się z domu komendanta i przeszli w ciemnościach obok drutów. Wszyscy utracili podczas wojny tych, których kochali i w zupełności wystarczało im to, że w ich mniemaniu więźniowie byli Niemcami. Z radością zastrzeliliby ich wszystkich, ale pałka dawała znacznie więcej emocjonalnej satysfakcji. W Auschwitz załogę SS obowiązywał zakaz bicia Żydów dla osobistej uciechy, lecz goście Szlomo Morela nie obawiali się, że Urząd ich ukarze. (...) Aby wymierzyć Niemcowi jego piętnaście razów, strażnicy korzystali z pałek, desek z prycz, łomów, własnych kul karanego. Czasami zacierali różnicę pomiędzy karą cielesną a główną, łapiąc Niemca za ręce i nogi, i waląc jego głową w ścianę jak łbem szlachtowanego tryka. Zapędzali Niemców do psich bud i bili ich, jeśli nie chcieli szczekać. Zmuszali ich do bicia siebie nawzajem. Gwałcili Niemki i szkolili swe psy, żeby na komendę: sic!, gryzły więźniów w genitalia".
     Grażyna Kuźnik rozmawiała z byłymi wychowawcami Obozu Progresywnego w Jaworznie, który również przez jakiś czas podlegał Morelowi. - Przyjechaliśmy do Jaworzna, kiedy jeszcze byli razem Niemcy i Ukraińcy - opowiadał Henryk J. - Strażnicy przy wódce opowiadali niesamowite rzeczy. Najbardziej lubili "pokazówki". Stawiali naprzeciw siebie grupę Niemców i Ukraińców, mówili: "albo oni, albo wy", dawali każdemu po kiju i zaczynała się krwawa jatka na śmierć i życie. Potem się wszystkich polewało motopompą i ci, którzy przeżyli, musieli pozbierać trupy i pochować w lasku.
     Zachowało się ponad półtora tysiąca świadectw zgonów ofiar świętochłowickiego obozu, ale komendant nie odnotowywał każdego przypadku śmierci. Według Dietmara Brehmera, lidera górnośląskiej mniejszości niemieckiej, większość Niemców, którzy zginęli w obozie, nie otrzymała świadectw zgonu. Brehmer uważa, że obóz "Zgoda" pochłonął aż 4 tysiące ofiar.

\*

     Salomon Morel urodził się w Grabowie, niewielkiej wiosce koło Zwolenia. Miał trzech braci. Jego ojciec był piekarzem. Po wybuchu wojny cała rodzina ukrywała się u znajomych Polaków. Ktoś na nich doniósł. W Boże Narodzenie 1942 roku polski policjant - jak twierdzi Sack - zastrzelił jego rodziców i brata (Sack podaje w innym miejscu, że z liczącej 80 osób rodziny tylko Salomon przeżył okupację). Salomon znalazł schronienie u innych Polaków. W 1943 roku wstąpił do oddziału partyzanckiego "Hołoda"; dowódcą grupy był kapitan Yechiel Grynspan, a dowódcą batalionu kapitan Aleksander Skotnicki. Po wejściu do Polski Rosjan, mieszkał w Lublinie i wraz z innymi partyzantami żydowskimi został wcielony do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
     Od połowy lutego do listopada 1945 roku był komendantem obozu pracy w Świętochłowicach-Zgodzie. Później został komendantem więzienia w Opolu i obozu pracy w Jaworznie, gdzie więziono Ślązaków oraz Ukraińców z akcji "Wisła". Z Jaworzna odwołano go dopiero w 1951 roku, kiedy tworzono eksperymentalny zakład dla młodocianych więźniów politycznych. Został naczelnikiem aresztu śledczego w Katowicach. Zajmował eksponowane stanowiska w resorcie spraw wewnętrznych, uchodził za dobrego praktyka i teoretyka. W 1968 roku przeszedł na emeryturę.
     W 1962 roku "Przegląd Więziennictwa" opublikował studium, w którym Morel dowodził, że łagry są przyszłością gospodarki socjalistycznej, gdyż dostarczają "tanią siłę roboczą, a przy tym dyscyplinują niepewny element". Jego zdaniem, obozy pracy należało budować zwłaszcza przy kopalniach. "Nic tak nie zmienia poglądów, jak 10 godzin pod ziemią" - pisał.

\*

     Brzydka kamienica przy ulicy Wita Stwosza w Katowicach. W wielu oknach kraty. Morel nie zakratował swoich okien.
     Głos starej kobiety zza drzwi: - Proszę stąd odejść. Ja nic nie wiem. Nie będę z panem rozmawiać.
     - Czy pani jest żoną Salomona Morela?
     - Proszę stąd odejść!
     Sąsiedzi również milczą na temat Salomona Morela. - Czy on jeszcze żyje? Nikt go od dawna nie widział. Nic o nim nie wiemy. Niech nas pan zostawi w spokoju.
     Był wysoki i mocno zbudowany. Dbał o wygląd, nosił włosy ułożone w fale. Miał donośny głos i ponoć nigdy nie opuszczał go dobry humor. Byli więźniowie dodają: "Mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Cenił rygor, nie tolerował najmniejszych odstępstw od dyscypliny".
     W 1989 roku odwiedziła go w mieszkaniu dziennikarka, Grażyna Kuźnik. Zapamiętała postawnego, przygarbionego mężczyznę, z siwymi włosami. Ściany mieszkania pomalowane były na szaro, świeciły się jarzeniówki, w mieszkaniu było niewiele mebli. - Więzienny klimat - skonstatowała. Kiedy zapytała, czy był komendantem w Jaworznie, poderwał się: "Jestem chory na serce. Nic nie pamiętam. Ja już jestem na emeryturze i przeszłość mnie nie interesuje. Nie mam nic do powiedzenia" - wyprosił reporterkę za drzwi.
     We wrześniu 1992 roku John Sack natknął się na Morela podczas szabasowego nabożeństwa w siedzibie Gminy Żydowskiej w Katowicach. - Był równie wesoły, jak dawniej - zauważył Amerykanin. - Zaprosił mnie do siebie.
     Następnego dnia Sack gościł w mieszkaniu przy Wita Stwosza. Zwrócił uwagę na purpurowe ściany i słabą żarówkę oświetlającą wnętrze.
     - Słuchaj - powiedział Morel do Sacka - w Polsce jest wiele antysemityzmu. Przyjechała tutaj pewna Niemka (Dorota Boreczek, była więźniarka "Zgody" - przyp. BW) i opowiadała o mnie różne rzeczy. Nie powiedziała, że Niemcy zabijali Żydów, powiedziała, że Żydzi zabijali Niemców. Tobie nie wolno o mnie pisać. W Polsce jest wiele antysemityzmu, a w ten sposób powiększysz go tylko.
     "W następnych dniach - pisze Sack - aresztowano byłego wicedyrektora wywiadu w UBP. Wkrótce potem Salomon zachorował. W październiku 1992 musiałem iść na nabożeństwo sam. Pod jego nieobecność usiadłem obok Żyda, który był kiedyś inspektorem w Urzędzie i modliłem się przez cały dzień".
     W kilka lat później w Izraelu odnalazła Morela ekipa brytyjskiej telewizji zbierająca materiały do filmu o losach Ślązaków po wojnie. Kamera zarejestrowała zwykły blok z zagraconą klatką schodową i niechętną, przestraszoną twarz córki Morela: - Ojciec nie chce rozmawiać. Kamera ujęła więc tylko spacer byłego komendanta. Ciężko stawiał kroki i patrzył w ziemię.

\*

     Czerwiec 1997 roku. Centrum Katowic. Przed kamienicą przy ulicy Warszawskiej 16, opodal siedziby Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, pikieta Ligi Republikańskiej przeciwko bezkarności komunistycznych oprawców. W kamienicy tej pod zmienionym nazwiskiem od lat mieszka Czesław G., były komendant obozu dla Niemców w Łambinowicach.
     Grupie dziennikarzy udaje się wejść do mieszkania komendanta. - Mąż jest ciężko chory, po dwóch zawałach i wylewie, proszę go nie denerwować - apeluje żona. G. siedzi na fotelu, odziany w szlafrok i pali fajkę. Bardzo wolno i niewyraźnie wypowiada słowa, zaprzeczając wszystkiemu, co się o nim mówiło i pisało. - Jakie ja mogę mieć wyrzuty sumienia? Głupstwa o tysiącach ofiar w Łambinowicach można było opowiadać do listopada 1992 roku, kiedy to odnaleziono archiwum obozu. Tam są szczegółowe dane o każdym Niemcu: kiedy przybył, co się z nim stało.
     - Bardzo dobrze znałem Morela - wspomina G. - To był świetny chłopak. Wymordowali mu całą rodzinę, ukrywał się. Po wojnie został mianowany komendantem "Zgody". Do tego obozu kierowano niedobitków, chorych na tyfus. Gdyby Morel spalił dokumenty ludzi, którzy tam zmarli, to nie byłoby całej tej sprawy. A on oddał je lojalnie do Urzędu Stanu Cywilnego. I teraz mówią: Morel zabił tylu i tylu. Twierdzą, że jako Żyd się mścił. A on jest absolutnie niewinny. To są gry niemieckie. Dlaczego nikt nie pisze, ilu Niemców zamordowali alianci po kapitulacji III Rzeszy?
     Tamtego dnia G. czuł się jeszcze dość pewnie. Teraz nie chce już nic mówić. Niedawno wznowiono śledztwo przeciwko niemu. Prokuratura zarzuca mu, że wraz z innymi strażnikami w październiku 1945 roku najpierw podpalili obozowy barak, a następnie pod pretekstem zdławienia buntu zabili 48 więźniów.

\*

     W latach 1991-1996 Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu skierowała wnioski o przedstawienie zarzutów w stosunku do 177 osób, a odnośnie dalszych 76 o umorzenie ze względu na śmierć sprawców. Często śmierć jest szybsza niż sprawiedliwość.
     Wiele jest przyczyn długotrwałości postępowań przygotowawczych i niskiej ich efektywności: w komisji pracuje tylko około 50 oddelegowanych prokuratorów i sędziów, wartość procesową przedstawia jedno na 10 zeznań, archiwa MSW są tylko częściowo uporządkowane, dostęp do nich wciąż jest utrudniony. Prokuratorzy i sędziowie z komisji nie mają pełnych uprawnień śledczych. Śledztwa mają więc dwa etapy: pierwszy rozgrywa się w komisji, drugi w prokuraturze, do której kieruje się zebrany materiał. Jest to niezwykle czasochłonne - dochodzi do powtórzenia tych samych przesłuchań, a śledztwo czasem składa się w ręce oskarżycieli, który nie zawsze odznaczają się wiedzą o najnowszej historii Polski.
     Sprawą obozu "Zgoda" prokuratorzy z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach zainteresowali się już w 1990 roku. Kilkanaście miesięcy później po raz pierwszy przesłuchano Salomona Morela. Przyszedł z żoną. Siedział spokojnie na krześle. To prokurator był zdenerwowany, gdyż nigdy wcześniej nie przesłuchiwał wysokiego funkcjonariusza służb bezpieczeństwa.
     W dwa tygodnie później prokurator ponownie wezwał byłego komendanta. Odbyła się konfrontacja z dawną więźniarką Dorotą Boreczek. Nie poznała go. - Pani kłamie - miał jej zarzucić Morel, gdy opowiadała o obozie. - Więźniowie uwielbiali mnie. Pani jest faszystką. To tacy ludzie jak pani zabili mi matkę i ojca.
     Po paru dniach Morel przyniósł prokuratorowi pisemną odpowiedź na zarzuty: dowodził, że więźniowie byli zawsze dobrze traktowani, umierali na tyfus, ale to oni sami przywlekli chorobę do obozu. Nie słyszał nic o celi tortur ani o tym, by lekarz popełniał jakieś zbrodnie.
     Sack ustalił, że w tym czasie Morel napisał do kuzyna w Izraelu i w miesiąc później, w styczniu 1992 roku, odleciał (bez żony) do Tel Awiwu. Zamieszkał przy ulicy Hevron, w pobliżu Morza Śródziemnego. Przesiadywał samotnie przed telewizorem, w soboty brał udział w nabożeństwach szabasowych. 17 kwietnia wraz z córką widziano go na wieczerzy paschalnej. Często kontaktował się z dawnymi partyzantami żydowskimi, prosząc ich o pieniądze. Ponieważ dręczyły go zimowe deszcze i letnie upały, w czerwcu 1992 roku wrócił do Polski.
     W międzyczasie Okręgowa Komisja gromadziła dokumenty napływające z Niemiec i znalazła w kancelarii miejskiej świadectwa zgonu ze świętochłowickiego obozu. Prokurator znów wezwał byłego komendanta na przesłuchanie, ten jednak nie pojawił się. Wyjechał do Izraela. Stamtąd przesłał informację, że na kolejne przesłuchanie przybędzie do Katowic 15 listopada 1993 roku. Nie przybył. Tłumaczył, że nie stać go na bilet. Była więźniarka chciała opłacić mu podróż. Nie skorzystał. (Przed kilkoma dniami Polska Agencja Prasowa podała, że polskie Ministerstwo Sprawiedliwości wypłaca Morelowi emeryturę w wysokości 2,5 tysiąca złotych miesięcznie. Pieniądze przelewane są na konto w Polsce).
     Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w toku wieloletniego śledztwa ustaliła, że Morel jest winny śmierci 1538 osób. Według świadków, komendant wielokrotnie bił więźniów, powodując ich trwałe kalectwo. Ustalono również, że w obozie były ekstremalne warunki: panował głód, więźniowie spali po 3 na jednej pryczy, bez sienników i koców. Kiedy wybuchła epidemia tyfusu, ginęło dziennie kilkadziesiąt osób. Posypywane wapnem nagie zwłoki grzebano w zbiorowych mogiłach na okolicznych cmentarzach. Nie oznakowane groby równano z ziemią.
     W 1995 roku akta sprawy przejęła Prokuratura Wojewódzka i wszczęła postępowanie karne. Ponieważ Morel nie odpowiadał na wezwania, prokuratura wydała postanowienie o tymczasowym aresztowaniu. Nie mogąc jednak tego postanowienia wypełnić, zdecydowała o poszukiwaniu komendanta międzynarodowym listem gończym.
     W kwietniu tego roku, na podstawie Europejskiej Umowy o Ekstradycji, którą podpisał też Izrael, Polska wystąpiła o ekstradycję Morela. Strona izraelska nie przychyliła się do tej prośby.

\*

     Władysław Bartoszewski, przewodniczący senackiej komisji spraw zagranicznych, odznaczony medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, powiedział "Gazecie Wyborczej": - W pełni respektuję to, że prawa różnych państw różnie interpretują poszczególne przypadki. Ubolewam jednak, że Izrael wybrał właśnie taką interpretację. Ja żadnych zbrodni nie traktuję ulgowo, niezależnie od tego, przez kogo i na kim zostały popełnione.
     Dorota Boreczek, która trafiła do obozu w Świętochłowicach jako czternastolatka, wyznała kiedyś: - Nie chcę Morela widzieć w więzieniu. Oczekuję jednak, że on wreszcie okaże skruchę i powie: przepraszam, wybaczcie mi.
     Nie zrobił tego. Uciekł.
Bogdan Wasztyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski