Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bezpieka nie kontrolowała wszystkiego

Redakcja
W Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie odbyło się spotkanie poświęcone wydanej przez oddział krakowski Instytutu Pamięci Narodowej książce pt. "Strażnicy sowieckiego imperium. Urząd Bezpieczeństwa i Służba Bezpieczeństwa w Małopolsce 1945-1990".

O publikacji i historii struktur bezpieczeństwa mówili redaktorzy książki dr Filip Musiał i dr Michał Wenklar z IPN. Spotkanie prowadził Marek Górka z ŚOK. Przedstawiamy obszerne fragmenty dyskusji.

Marek Górka: Jaka była geneza powstania Urzędu Bezpieczeństwa?

Dr Filip Musiał: Zalążki resortu bezpieczeństwa publicznego powstawały jeszcze w Związku Sowieckim. Pierwsze grupy operacyjne były szkolone przez NKWD w Kujbyszewie. Owa elita bezpieczniacka - kujbyszewiacy - była kręgosłupem, wokół którego budowano kadry polskiej bezpieki. Wraz z przesuwaniem się Armii Czerwonej na Zachód grupy operacyjne postępowały za linią frontu i w każdym zajmowanym mieście wojewódzkim czy powiatowym tworzyły urzędy bezpieczeństwa. Trzeba jednak pamiętać, że co najmniej do jesieni 1945 r. główną siłą zwalczającą polskie podziemie niepodległościowe była bezpieka sowiecka. "Polskie" bezpieczeństwo cały czas znajdowało się pod kuratelą sowietów. W każdym urzędzie powiatowym i wojewódzkim, a także w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, funkcjonowali tzw. sowietnicy (czyli instruktorzy) - funkcjonariusze przeniesieni wprost z NKWD, których zadaniem było kształcenie polskich kadr.

MG: Kogo można uznać za najmroczniejszą postać krakowskiej bezpieki?

Dr Michał Wenklar: Wyróżniłbym postać Jana Freya Bieleckiego. Człowieka, który już przed wojną podczas studiów był zaangażowany w działalność komunistycznej młodzieżówki. Podczas kampanii wrześniowej uciekł na Wschód, zgłosił się do Armii Czerwonej i chciał zostać lotnikiem. Przypomniano sobie o nim później, gdy sowieci tworzyli oddziały dywersyjne mające zostać zrzucone na tereny Polski tuż przed wkroczeniem na nie Armii Czerwonej. Frey Bielecki na czele takiej grupy dywersyjnej został zrzucony na Wileńszczyznę, gdzie walczył z Niemcami, prowadził dywersję, ale też zwalczał AK. Później wrócił do Moskwy, pracował w radiu Związku Patriotów Polskich i pisał paszkwile na AK w komunistycznej prasie. Jeszcze później trafił do Krakowa i tutaj zasłynął przede wszystkim jako ten, który dowodził akcją rozpędzania patriotycznej manifestacji 3 maja 1946 r. To od niego pochodził pomysł, by załadować wielki dwulufowy karabin przeciwlotniczy i postrzelać ponad głowami demonstrującego wokół Plant tłumu.

FM: Moim zdaniem inna postać zasługuje na miano najbardziej mrocznej. Człowiek znany w Krakowie, szef krakowskiej bezpieki w latach 70. i autor kłamliwych książek poświęconych walce z podziemiem - Stanisław Wałach. Należy o nim pamiętać z kilku powodów. Nie tylko dlatego, że do swoich publikacji wprowadził niesamowitą ilość kłamstw oczerniających żołnierzy podziemia, ale przede wszystkim dlatego, że to on koordynował najbardziej krwawe akcje przeciwko podziemiu na przełomie lat 40. i 50. To on nadzorował akcję, w której złapano, przewieziono do Krakowa i rozstrzelano partyzantów oddziału Wiarusy, a więc tego, który powstał po rozbiciu zgrupowania mjr. Józefa Kurasia "Ognia". To on uczestniczył w akcji, w której rozbito Polską Podziemną Akcję Niepodległościowców i jej zbrojne ramię, czyli oddział Żandarmeria - oddział partyzancki działający na nowosądecczyźnie. W obliczu licznych aresztowań partyzanci Żandarmerii postanowili przedostać się przez Czechosłowację na południe Europy. Nie wiedzieli, że bezpieka zorganizowała kombinację operacyjną, w konsekwencji której ich łącznikiem i przewodnikiem po stronie czeskiej był funkcjonariusz tamtejszej bezpieki. Partyzanci, którzy nie mogli już walczyć, którzy zdali sobie sprawę, że możliwości zbrojnego oporu w kraju są już wyczerpane i którzy chcieli po prostu przeżyć i wydostać się z Polski, zostali przez czechosłowacką bezpiekę wprowadzeni w zasadzkę. Wywieziono ich autobusem do wąwozu, a dowodzący akcją Wałach dał tam rozkaz otwarcia ognia. Zginęło kilku partyzantów, dowódca PPAN Stanisław Pióro popełnił samobójstwo. Z relacji tych, którzy przeżyli (i przeszli później niebywale bestialskie śledztwo w krakowskim urzędzie wojewódzkim) wiemy, że Wałach miał wówczas chodzić między rannymi partyzantami i nad kilkoma się znęcać.
MW: Dodajmy, że nie została do końca wyjaśniona pewna karta Wałacha z czasów okupacji. Jako żołnierz Armii Ludowej w sposób nadzwyczajny uniknął mianowicie aresztowania podczas wsypy jego komórki. Po wojnie w resorcie toczyło się śledztwo, w którym zastanawiano się, czy nie było to efektem jakiejś nieczystej gry ze strony Wałacha. Wszyscy towarzysze zostali bowiem złapani przez gestapo i wywiezieni, a on sam ocalał i stał się najważniejszą osobą w oddziale.

MG: W 1953 r. umiera Józef Stalin, zmienia się specyfika komunistycznych rządów, dochodzi do odwilży. Jak na tym tle wygląda praca Urzędu Bezpieczeństwa?

FM: W przypadku Polski odwilż w bezpiece nie zaczęła się w roku 1953. To właśnie zaledwie sześć miesięcy po śmierci Stalina komuniści i bezpieka przeprowadzili najbardziej zdecydowany atak przeciwko Kościołowi katolickiemu, jakim było internowanie prymasa Stefana Wyszyńskiego. Dla UB momentem przełomowym był dopiero rok 1954. Jesienią pojawiła się bowiem iskra, która doprowadziła do eksplozji emocjonalnego ładunku nagromadzonego wokół działalności Urzędu Bezpieczeństwa. Na falach Radia Wolna Europa pojawiły się audycje Józefa Światły, wysokiego funkcjonariusza UB, który zbiegł na Zachód i tam zaczął ujawniać najważniejsze tajemnice resortu i partii. To zdopingowało władze do przeprowadzenia pewnej ucieczki do przodu, tzn. uczynienia z aparatu represji kozła ofiarnego i sformułowania chwytliwej wówczas tezy o wyrośnięciu bezpieczeństwa ponad partię. Ta teza, wymyślona, by ratować twarz PZPR, stała się na tyle nośna, że jest powtarzana do dziś przez niektórych publicystów, a nawet niektórych historyków. Zmiany strukturalne w aparacie lokalnym nastąpiły dopiero w styczniu 1955 r. i dotyczyły wyłącznie nazewnictwa. W skali ogólnopolskiej podkreślano mocno, że aparat represji został bardzo "odchudzony" i pozbawiony wielu etatów. Ale w rzeczywistości odpadły etaty pomocnicze, tzn. bezpieka przesunęła do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych całe swoje zaplecze: żłobki, przedszkola, szpitale, sieć handlową itd. Cały aparat operacyjny - dający możliwości represyjne - pozostał bez zmian. Dopiero przełom roku 1956 i 57 to chwila, w której dochodzi do restrukturyzacji; Urząd Bezpieczeństwa zmienia nazwę na Służbę Bezpieczeństwa, następują zmiany kadrowe.

MW: Trzeba podkreślić, że każda chwila słabości systemu komunistycznego bardzo utrudniała bezpiece prowadzenie agentury. Wielu tajnych współpracowników, dotychczas przekonanych o wszechwładzy UB, nagle zaczyna zadawać niewygodne pytania i wyrażać zaniepokojenie. Bali się, czy z UB nie wypłynie wiadomość o ich współpracy. Pierwsza fala takiej niepewności, to audycje Światły w RWE, a druga to odwilż 1956 r., kiedy wielu ludzi było przekonanych, że zmiany pójdą o wiele dalej, a Urząd Bezpieczeństwa przestanie istnieć.

MG: Kto jest głównym wrogiem SB w latach 60. i 70.?
FM: Nie ma już konspiracji politycznej i zbrojnego podziemia. Nie ma więc w pewnym sensie zorganizowanego przeciwnika. Bezpieka koncentruje się w tym czasie przede wszystkim na walce z Kościołem. Zainaugurowanie przez prymasa Wyszyńskiego w roku 1957 Wielkiej Nowenny zakończonej obchodami rocznicy chrztu Polski w roku 1966 dopingują bezpiekę, by już w 1962 r. odtworzyć zlikwidowany podczas odwilży wydział antykościelny. Rzeczywiście w latach 60. walka z Kościołem dominuje w zainteresowaniach bezpieki. Z drugiej strony SB zaczyna się również interesować tym, co dzieje się wewnątrz partii. Ma to pomóc Gomułce w uporaniu się z dwoma wewnątrzpartyjnymi ruchami: rewizjonizmem i dogmatyzmem. SB zbiera informacje na temat nastrojów w PZPR i przekazuje je do najwyższego kierownictwa.

MW: Bezpiece chodziło nie tylko o wychwytywanie tzw. wrogiej działalności, ale także kontrolowanie społeczeństwa. Kontrolowano przy tym nie tylko środowiska potencjalnie niebezpieczne, ale także te, które nie powinny stanowić zagrożenia dla władzy. Przykładem może być tu inwigilacja stowarzyszenia PAX, grupy bez wątpienia nie antysystemowej. W grudniu 1985 r. odbyło się walne zgromadzenie tego stowarzyszenia, a SB odpowiednio się do niego przygotowało. Jak czytamy w raporcie, po wyborach nowych władz oddziału: "na sześciu członków ścisłego kierownictwa jest trzech tajnych współpracowników, na trzynastu członków prezydium jest siedmiu tajnych współpracowników, na 96 członków Zarządu Głównego jest 32 tajnych współpracowników". A więc mniej więcej jedna trzecia członków krajowych władz PAX-u to tajni współpracownicy. A przecież PAX nie należał do organizacji wrogich.

MG: W 1978 r. arcybiskup krakowski Karol Wojtyła zostaje papieżem, a dwa lata później dochodzi do społecznego zrywu i powstania "Solidarności". Nie udało się więc SB do końca usidlić polskiego społeczeństwa.

FM: Na szczęście się nie udało i nigdy się nie udaje. Słabością każdej tajnej policji politycznej jest przekonanie, że jest ona w stanie kontrolować wszystko, co dzieje się na terenie operacyjnie jej podporządkowanym. Bezpieka miała przede wszystkim identyfikować wrogie środowiska i - w zależności, jaki był to etap PRL - te środowiska niszczyć, zwalczać, represjonować, albo kontrolować, inspirować i manipulować. Zdobywanie szczegółowej wiedzy o ludzkim charakterze pozwala przewidywać jak zachowa się dany człowiek, czy dane środowisko. Jest jednak element, na którym wywraca się logika służby bezpieczeństwa: z dość dużą precyzją można przewidzieć zachowanie jednostkowe, natomiast nie jest się w stanie kontrolować ruchów o skali masowej. To jest właśnie fenomen "Solidarności". Wprowadzenie w 1981 r. stanu wojennego jest niczym więcej jak dowodem, że bezpieka poniosła porażkę. Nie udało się bowiem tego wielkiego ruchu opanować operacyjnie i trzeba było się uciec do represji masowych. Reżim Gierka i Jaruzelskiego takich represji bardzo się obawiał, bowiem przynosiły one dotkliwe dla władzy reperkusje międzynarodowe, które kończyły się zwykle sankcjami gospodarczymi. A sytuacja gospodarcza PRL była - jak wiemy - fatalna. Stan wojenny pozwolił złamać kręgosłup "Solidarności", ale jednocześnie przyspieszył upadek systemu, bo wprowadzone przez zachód sankcje ekonomiczne sprawiły, że krach gospodarczy stał się nieunikniony.
MG: Czy po 1989 r. udało nam się pozbyć dziedzictwa Służby Bezpieczeństwa?

FM: Przyzwyczailiśmy się patrzyć na rok 1989 jako na zwycięstwo "Solidarności" i moment odzyskania niepodległości. Natomiast z punktu widzenia komunistów sytuacja wyglądała inaczej. To oni sami dążyli do "okrągłego stołu", a Służba Bezpieczeństwa odgrywała istotną rolę w działaniach przygotowujących. Z punktu widzenia SB rok 1989 był działaniem ukierunkowanym na pogłębienie rozłamu w opozycji. Celem prowadzonej wówczas gry było wprowadzanie na salony władzy tych środowisk, które były skłonne do negocjowania i jednocześnie odsunięcia na margines tych, którzy mówili, że jakiekolwiek rozmowy z komunistami to zdrada.

Zanotował i zredagował: Paweł Stachnik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski