- Zacznijmy od pozornie banalnego pytania: czytać czy nie czytać książki dla dzieci?
- Nie czytać. Nie czytać złych książek, bo są jak wirus. To nie komputer odbiera książce czytelników, tak jak nie odbierały go granie w piłkę czy zabawy na podwórku. Czytelników zabierają jałowe książki. Jeśli w ręce małego człowieka trafią książki o niczym, to szybko wyrobi sobie pogląd, że nie ma głupszej i nudniejszej czynności na świecie, niż czytanie. Mówię zatem: nie czytać, nie wydawać, nie umieszczać w bibliotekach książek o niczym. Z polecenia złej książki bibliotekarz powinien się wyspowiadać. Czytanie odłącza od życia i wymaga większego wysiłku, niż skakanie po telewizyjnych kanałach czy szperanie w internecie. By wysiłek był opłacalny, czytelnik musi dostać książkę z pazurem.
- W znalezieniu dobrej książki ma pomóc krytyk literatury dziecięcej. Ale w Polsce takiej krytyce nie poświęca się wiele miejsca.
- Krytyka literatury dziecięcej istnieje w Polsce od kilkudziesięciu lat. Pytanie brzmi, dlaczego nie może się przebić i zaistnieć w obiegu szerszym, niż specjalistyczne tytuły?
- Czy w Polsce marginalizuje się znaczenie literatury dziecięcej i jej promocję?
- Tak i to niedobre zjawisko,z którym nie wiemy, co zrobić. Dla porównania, w Szwecji czy Danii recenzuje się niemal każdą nową książkę dla dzieci. Proszę wskazać w Polsce gazety czy tygodniki, gdzie pojawiają się recenzje książek dziecięcych? Książki dziecięce zepchnięto na margines życia literackiego, do getta. Nie chodzi tu o niesprawiedliwość wobec autorów, tylko utratę przyszłego czytelnika. Człowieka, który nie przeczytał ani jednej książki między 20 a 40 rokiem życia nie zaciągniemy do biblioteki. Z młodymi możemy zrobić wiele, ale to wymaga pracy.
- Co więc sprawiło, że zajął się Pan literaturą dziecięcą?
- Chodzenie na ukos po literackich ścieżkach, po których chodzili już najwięksi, wydawało mi się wtórne. Zamiast chodzić w tę i nazad dookoła prawdy, jak pisał ks. Twardowski, wybrałem dziedzinę, w której w Polsce działało wówczas kilka osób. Nie zawiodłem się.
- Ale nestorzy polskiej książki dla dzieci, jak Józef Wilkoń podkreślają, że po 1989 roku kraj zalała wydawnicza tandeta, z której konsekwencjami borykamy się do dziś.
- Nawet w złotych latach dla Wilkonia, Butenki czy Srokowskiego polskie księgarnie i kioski zalewano tandetnymi publikacjami w kilkusettysięcznych nakładach. Sztuka przez duże „S” była w niszy także w czasach Marii Konopnickiej, jak i Stefana i Franciszki The-mersonów. Triumf Disneya w Polsce był oczywisty. Później przerodził się on w triumf kiczu, bo rynek chłonął najlepiej nachalnie kolorowe utwory. Najlepsi polscy graficy przez pewien czas wydawali książki głównie za granicą, a krajowe nagrody ich omijały. Teraz sytuacja jest już inna. Mamy dużo nowych małych wydawnictw, jak i tych z tradycjami, które wydają świetne książki. Jeśli ktoś szuka kiczu, to go znajdzie.
- Jak ocenia Pan projekty takie, jak literacka wyprawka dla dzieci w wieku 0 do lat 3 Instytutu Książki, czyli pakiet książek, które mają „rosnąć” wraz z dzieckiem?
- Te programy funkcjonują w innych krajach od lat. To też nie pierwszy taki projekt w Polsce, choć pierwszy na taką skalę. Pozwalają dzieciom przyzwyczaić się do życia między książkami. Istnieją biblioteki, także w Polsce, do których przychodzi się z dziećmi, które nawet nie raczkują. Tak, jak przyzwyczajamy je do chodzenia z nami na zakupy, w odwiedziny czy do restauracji.
- Tylko czy czytanie książki może konkurować z tym, co oferuje kultura masowa?
- Rzeczywistość społeczna nastawiona jest na „mieć”, a nie na „być”. A z książki nic się nie ma. Wiedzy też nie, bo szerszą można mieć z internetu. Na stronach encyklopedii wciąż żyją ci, których między nami już nie ma. W oczach młodzieży książka jest trochę skompromitowana jako źródło wiedzy o życiu.
- Może dlatego dzieci uciekają w ponadczasową fantastykę?
- To z kolei pokłosie głodu metafizyki w życiu codziennym. Jesteśmy coraz bardziej zlaicyzowanym społeczeństwem, ale większość z nas odczuwa potrzebę obcowania z tajemnicą. Stąd popularność szeroko rozumianej fantastyki, w której widać istnieje dualistyczny charakter świata, jak u Tolkiena.
- Do kogo adresuje Pan swoją publikację „Wielkie małe książki”?
- Badacze w Korei Południowej zauważyli prawidłowość: im mniej rodzi się dzieci, tym więcej wydaje się książek dla nich. To dlatego, że na jedno dziecko przypada dziś uwaga całej mgławicy dorosłych: rodziców i dziadków, ale i krewnych, którzy nie zdecydowali się na potomstwo. To książka dla tych, którzy chcą pomyśleć nad lekturami dzieci, zamiast zwalać winę na szkołę i kierunek, w jakim zmierza świat. Młodzi chcą czytać dobre książki, tylko w tsunami miernoty i kiczu nie mogą ich odnaleźć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?