Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bibliotekarz, polecający jałową książkę, powinien się spowiadać

Rozmawiała Monika Jagiełło
Krytyk literatury dziecięcej prof. Grzegorz Leszczyński
Krytyk literatury dziecięcej prof. Grzegorz Leszczyński archiwum prywatne
Literatura. Prof. GRZEGORZ LESZCZYŃSKI o wymagającej uwagi literaturze dla dzieci.

- Zacznijmy od pozornie banalnego pytania: czytać czy nie czytać książki dla dzieci?

- Nie czytać. Nie czytać złych książek, bo są jak wirus. To nie komputer odbiera książce czytelników, tak jak nie odbierały go granie w piłkę czy zabawy na podwórku. Czytelników zabierają jałowe książki. Jeśli w ręce małego człowieka trafią książki o niczym, to szybko wyrobi sobie pogląd, że nie ma głupszej i nudniejszej czynności na świecie, niż czytanie. Mówię zatem: nie czytać, nie wydawać, nie umieszczać w bibliotekach książek o niczym. Z polecenia złej książki bibliotekarz powinien się wyspowiadać. Czytanie odłącza od życia i wymaga większego wysiłku, niż skakanie po telewizyjnych kanałach czy szperanie w internecie. By wysiłek był opłacalny, czytelnik musi dostać książkę z pazurem.

- W znalezieniu dobrej książki ma pomóc krytyk literatury dziecięcej. Ale w Polsce takiej krytyce nie poświęca się wiele miejsca.

- Krytyka literatury dziecięcej istnieje w Polsce od kilkudziesięciu lat. Pytanie brzmi, dlaczego nie może się przebić i zaistnieć w obiegu szerszym, niż specjalistyczne tytuły?

- Czy w Polsce marginalizuje się znaczenie literatury dziecięcej i jej promocję?

- Tak i to niedobre zjawisko,z którym nie wiemy, co zrobić. Dla porównania, w Szwecji czy Danii recenzuje się niemal każdą nową książkę dla dzieci. Proszę wskazać w Polsce gazety czy tygodniki, gdzie pojawiają się recenzje książek dziecięcych? Książki dziecięce zepchnięto na margines życia literackiego, do getta. Nie chodzi tu o niesprawiedliwość wobec autorów, tylko utratę przyszłego czytelnika. Człowieka, który nie przeczytał ani jednej książki między 20 a 40 rokiem życia nie zaciągniemy do biblioteki. Z młodymi możemy zrobić wiele, ale to wymaga pracy.

- Co więc sprawiło, że zajął się Pan literaturą dziecięcą?

- Chodzenie na ukos po literackich ścieżkach, po których chodzili już najwięksi, wydawało mi się wtórne. Zamiast chodzić w tę i nazad dookoła prawdy, jak pisał ks. Twardowski, wybrałem dziedzinę, w której w Polsce działało wówczas kilka osób. Nie zawiodłem się.

- Ale nestorzy polskiej książki dla dzieci, jak Józef Wilkoń podkreślają, że po 1989 roku kraj zalała wydawnicza tandeta, z której konsekwencjami borykamy się do dziś.

- Nawet w złotych latach dla Wilkonia, Butenki czy Srokowskiego polskie księgarnie i kioski zalewano tandetnymi publikacjami w kilkusettysięcznych nakładach. Sztuka przez duże „S” była w niszy także w czasach Marii Konopnickiej, jak i Stefana i Franciszki The-mersonów. Triumf Disneya w Polsce był oczywisty. Później przerodził się on w triumf kiczu, bo rynek chłonął najlepiej nachalnie kolorowe utwory. Najlepsi polscy graficy przez pewien czas wydawali książki głównie za granicą, a krajowe nagrody ich omijały. Teraz sytuacja jest już inna. Mamy dużo nowych małych wydawnictw, jak i tych z tradycjami, które wydają świetne książki. Jeśli ktoś szuka kiczu, to go znajdzie.

- Jak ocenia Pan projekty takie, jak literacka wyprawka dla dzieci w wieku 0 do lat 3 Instytutu Książki, czyli pakiet książek, które mają „rosnąć” wraz z dzieckiem?

- Te programy funkcjonują w innych krajach od lat. To też nie pierwszy taki projekt w Polsce, choć pierwszy na taką skalę. Pozwalają dzieciom przyzwyczaić się do życia między książkami. Istnieją biblioteki, także w Polsce, do których przychodzi się z dziećmi, które nawet nie raczkują. Tak, jak przyzwyczajamy je do chodzenia z nami na zakupy, w odwiedziny czy do restauracji.

- Tylko czy czytanie książki może konkurować z tym, co oferuje kultura masowa?

- Rzeczywistość społeczna nastawiona jest na „mieć”, a nie na „być”. A z książki nic się nie ma. Wiedzy też nie, bo szerszą można mieć z internetu. Na stronach encyklopedii wciąż żyją ci, których między nami już nie ma. W oczach młodzieży książka jest trochę skompromitowana jako źródło wiedzy o życiu.

- Może dlatego dzieci uciekają w ponadczasową fantastykę?

- To z kolei pokłosie głodu metafizyki w życiu codziennym. Jesteśmy coraz bardziej zlaicyzowanym społeczeństwem, ale większość z nas odczuwa potrzebę obcowania z tajemnicą. Stąd popularność szeroko rozumianej fantastyki, w której widać istnieje dualistyczny charakter świata, jak u Tolkiena.

- Do kogo adresuje Pan swoją publikację „Wielkie małe książki”?

- Badacze w Korei Południowej zauważyli prawidłowość: im mniej rodzi się dzieci, tym więcej wydaje się książek dla nich. To dlatego, że na jedno dziecko przypada dziś uwaga całej mgławicy dorosłych: rodziców i dziadków, ale i krewnych, którzy nie zdecydowali się na potomstwo. To książka dla tych, którzy chcą pomyśleć nad lekturami dzieci, zamiast zwalać winę na szkołę i kierunek, w jakim zmierza świat. Młodzi chcą czytać dobre książki, tylko w tsunami miernoty i kiczu nie mogą ich odnaleźć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski