18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biegnie, gdzie ją tylko oczy poniosą

Redakcja
Ewa Majer uwielbia biegać FOT. ANDRZEJ DOMAGALSKI
Ewa Majer uwielbia biegać FOT. ANDRZEJ DOMAGALSKI
Przed rokiem w Biegu Siedmiu Dolin na dystansie 100 km, rozgrywanym w Krynicy, uplasowała się na 1. miejscu. W tym roku była druga z czasem 10 godzin i 29 minut. - To mój rekord życiowy - tłumaczy 31-letnia biegaczka.

Ewa Majer uwielbia biegać FOT. ANDRZEJ DOMAGALSKI

LUDZIE. Ewa Majer potwierdziła w tym roku , iż jest jedną z najlepszych kobiet w Polsce specjalizujących się w maratonach i ultramaratonach

- Pozostał jednak niedosyt, po 10-miesięcznej kontuzji oraz przerwie w bieganiu nie zdążyłam się wystarczająco dobrze przygotować, żeby wygrać... 100-kilometrowe zawody. Choć i tak uważam ten wynik, a przede wszystkim czas za wielki sukces.

Ewa Majer wystartowała też w biegu Beskidy Ultra Trail na szalonym dystansie 220 km, jednym z najtrudniejszych biegów w Europie. Z półmetkiem na Babiej Górze oraz ze startem i metą w Dębowcu na skraju Bielska-Białej. Jak awizowali organizatorzy, "już sam start umieszczony na stoku narciarskim da Wam nieźle popalić, a dalej będzie już tylko trudniej."

Słowa okazały się prawdziwe, bowiem ponad 200-kilometrowa trasa, wiodąca m. in. przez Szyndzielnię, Klimczok, Brenną, Baranią Górę, Węgierską Górkę, Halę Lipowską i Halę Rysiankę, Pilsko, Korbielów, Babią Górę, Zawoję, Stryszawę, Górę Żar, była morderczym przedsięwzięciem, na który mogli zdobyć się wyjątkowej miary śmiałkowie.

Wystartowało wielu biegaczy z Niemiec, Szwecji, Węgier, Czech, Nowej Zelandii, Anglii. W sumie 48 śmiałków, w tym dwie kobiety, Ewa Majer z Polski i druga zawodniczka z Węgier; na linię mety po blisko 40 godzinach zmagań lub więcej dotarło 33 ultramaratończyków.

Ewa Majer, absolwentka Liceum Zawodowego o profilu gastronomicznym w Zespole Szkół w Dobczycach (2001), która nigdy nie biegała na lekkoatletycznej tartanowej bieżni i nie należała do żadnego klubu sportowego, tak opowiada o ultramaratonie: - Wyruszyliśmy o 8 rano. Wiedziałam, że będzie bardzo ciężko, bo tydzień wcześniej na części tej trasy, która teraz mieliśmy przebiec 220 km, biegłam w zawodach na 85 km "Beskidzka na raty" i trasa nie była łatwa. Kamienie wgryzające się w stopy, strome podbiegi i zbiegi to tylko wisienka na torcie. A do tego błotniste szlaki, miejscami noga wpadała w błoto aż po kostkę. Ale przecież zebraliśmy się tam, aby przeżyć trudny bieg, jeden z najtrudniejszych w Europie. Było mnóstwo emocji, błądzenia, bowiem organizator zrobił nam niezłego psikusa, stworzył bieg ultra na orientacje bez map! Tego jeszcze nie było, nikt się nie spodziewał, że oznaczenie tras, a raczej ich brak zmieni ten bieg w koszmar. Ludzie błądzili, nakładając kilometry, mnie z 220 zrobiło się 250 km. O ile za dnia można było sobie jakoś poradzić, pytając o drogę turystów, to już w nocy byliśmy zdani tylko na siebie. Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy i gdzie dalej mamy biec.

Jak mówi, na Babiej Górze zimnica, wiatr smagał po twarzy, ręce zaczynały zamarzać. Potem trudny technicznie zbieg, trzeba było uważać, by nogi nie zostawić wśród skał i kamieni, do tego ciemność nocy nie ułatwiała poruszania się.

Mieszkanka Niezdowa przewodziła międzynarodowej stawce śmiałków do 160 km trasy, przeżywając przy okazji niezwykłe przygody. - Biegnę sama, dookoła mrok i nagle słyszę w krzakach straszne łomotanie. Coś tam łazi, jakaś zwierzyna, kieruję głowę w tamtą stronę. Widzę dwa świecące się ślepia na wysokości około 2-2,5 metra. Cholera, niedźwiedź! Wcześniej za dnia widziałam tabliczkę: "Uwaga niedźwiedź". Ciarki przeszły mi po plecach. Spokojnie, myślę sobie, trzeba powolutku oddalić się, może to tylko wielgachna sarna, uspokajałam myśli. Nad ranem zgubiłam szlak i błądziłam przez 1,5 godziny, sama nie wiedząc gdzie jestem, a zawody zmieniły się w walkę o przetrwanie.
W pewnym momencie widzę parę domków, pukam w końcu do jednego domu, wychodzi kobieta, patrzy na mnie jak na kosmitkę, więc się szybko tłumaczę co robię o 5 rano z czołówką, czyli latarką na głowie i z plecakiem z rurką, w cienkiej odzieży w taki mroźny poranek. Kobieta wskazuje kierunek, potem nim podążam, ale szlaku tam tez nie ma.... zaczyna mi być zimno, biegam jak pajac tam i z powrotem, dzwonię do organizatora, wyłączył telefon, ręce opadają, nie wiem co robić. Wracam do zabudowań, wypytuję, otrzymuję inne wskazówki...

Mimo tego, błądzenia po górach Ewa Majer, oceniająca, iż nadłożyła prawie 30 km, gubiąc się na skutek niefrasobliwości organizatorów, zajęła 2. lokatę w klasyfikacji open z czasem 38. 36,47 godz., tracąc do zwycięzcy Macieja Więcka z Krakowa 2.51, 39 godz. - Najważniejsze, że się udało, wróciłam do domu żywa. Teraz już wiem, że liczba kilometrów do przebiegnięcia nie ma dla mnie większego znaczenia, jestem w stanie zrobić naprawdę wiele - podsumowuje, dodając: - Co się tam działo! Jak biegacze wracali z tras, każdy ultras przybiegał mocno zdenerwowany z wielkimi pretensjami. Sypały się wulgaryzmy. Przy tylu kilometrach, zmęczeniu i bólu, musieli dokładać sobie dodatkowy dystans. Myślę nawet, że nie te kilometry były powodem naszego zdenerwowania, ale to, że poczuliśmy się oszukani. Organizator zapewniał, że trasa będzie dobrze oznaczona, tak że mapy nie będą potrzebne.

Taktyka na zwycięstwo w wydaniu Ewy Majer to rozsądne rozkładanie sił na trasie. Ale nie tylko. - Biegam bowiem tak jak mi organizm podpowiada, bez zegarków, pulsometrów czy innych nowinek, nawet nie wiem, która jest godzina, kiedy biegnę na 100 km i nie bardzo mnie to interesuje, bez tego świetnie sobie radzę. Biegam na wyczucie!

Ewa Majer nie jest zawodowym biegaczem, aczkolwiek żyje z nagród wybieganych na wielokilometrowych dystansach. O biegu zaczyna myśleć jakiś tydzień wcześniej. Na dzień, dwa przed startem bieg już na dobre zagnieżdżony jest w jej głowie. Pokonuje trasę w myślach. Na stukilometrową trasę po górach zabiera ze sobą w małym plecaku 2 litry wody, a w sumie musi w ciągu 11-12 godzin wypić 14-15 litrów wody i izotoników. - Każdy taki wysiłek - mówi - to utrata na wadze 3-4 kilogramów.

Trzeba mieć bowiem kondycję, aby pokonać trasę, wspinającą się w górę lub opadającą stromizną w dół. Nawet jeśli głazy i kamienie zapraszają, aby usiąść i odpocząć chwileczkę.

Andrzej Domagalski

myslenice@dziennik.krakow.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski