Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bielska eksmisja Władysława Reymonta

Redakcja
- Zawiedli mnie wszyscy, którzy obiecali pomoc - mówi Modrzejewski - politycy, fundacje... Kiedy te słowa ukażą się drukiem, bielskiego Muzeum Literatury im. Władysława Reymonta przy starej ulicy Pankiewicza być może już nie będzie. Ręcznie pisane księgi, obrazy i meble zostaną załadowane na ciężarówkę, albo raczej - z braku pieniędzy - na ręczny wózek i wywiezione nie wiadomo gdzie. Usunięte równie brutalnie, jak piękna Jagna w "Chłopach", i choć nie na kupie gnoju, to smród będzie znacznie większy, bo nie tylko w tutejszych opłotkach, ale także za granicą.

Adam Molenda

Adam Molenda

- Zawiedli mnie wszyscy, którzy obiecali pomoc - mówi Modrzejewski - politycy, fundacje...

Kiedy te słowa ukażą się drukiem, bielskiego Muzeum Literatury im. Władysława Reymonta przy starej ulicy Pankiewicza być może już nie będzie. Ręcznie pisane księgi, obrazy i meble zostaną załadowane na ciężarówkę, albo raczej - z braku pieniędzy - na ręczny wózek i wywiezione nie wiadomo gdzie. Usunięte równie brutalnie, jak piękna Jagna w "Chłopach", i choć nie na kupie gnoju, to smród będzie znacznie większy, bo nie tylko w tutejszych opłotkach, ale także za granicą.
 No, bo tak traktować noblistę mogą tylko w ciemnogrodzie. W Warszawie na Nowym Świecie, czyli reprezentacyjnym trakcie stolicy, tablica pamiątkowa, ufundowana niegdyś przez cech ludzi igły i nitki, najsłynniejszemu pisarzowi pośród krawców, jest odnawiana i pucowana systematycznie. A pod nią palą się świeczki, pewno więcej warte niż... koszt utrzymania bielskiej placówki.

\\\*

 Tadeusz Modrzejewski, pięćdziesięciolatek, z zawodu tkacz, kocha pracować dla swojego Mistrza, w jego głębokim cieniu. Zawsze pasjami malował, fascynował się przyrodą i książkami.
 - Kiedy pierwszy raz czytałem "Chłopów", miałem

wrażenia wręcz mistyczne

- wspomina. - Czułem silne poczucie wspólnoty z bohaterami, a nade wszystko z autorem. Kiedy sięgnąłem do biografii Władysława Reymonta i okazało się, że nasze daty urodzenia są zbieżne, potraktowałem to jako coś w rodzaju przeznaczenia.
 Do trzydziestego roku życia dzieje Modrzejewskiego są dość pospolite. Był robotnikiem zatrudnionym w przemyśle włókienniczym, działał w pierwszej "Solidarności", potem prysnął na Zachód - przed szykanami i żeby zarobić trochę prawdziwych pieniędzy. Wrócił do Polski lat osiemdziesiątych, która mu się bardzo nie spodobała.
 Odtrutką stał się Reymont. Pan Tadeusz sam już dokładnie nie pamięta, kiedy zastrugał na płask patyk i postawił na szarej karcie ozdobne "N" - inicjał słowa "Niech", od którego zaczynają się "Chłopi".
 - Czułem się, jakby to Reymont prowadził moją rękę - _opowiada. - _Było coś nieprawdopodobnie podniosłego w przepisywaniu słów Mistrza. Do dzisiaj mam ten rodzaj odczuć, kiedy siadam w skryptorium...
 Wtedy, na początku, adorator przepisywał oraz ilustrował Reymontowską twórczość w blokowym mieszkaniu, zajmowanym z żoną i dziećmi. Wybrał się też w pierwszą podróż do Lipiec Reymontowskich. Przyjechał nad ranem i tutaj również z każdym napotkanym człowiekiem czuł braterską więź. Przyjmowano go z otwartymi ramionami, jak długo oczekiwanego gościa. To moblilizowało do dalszej pracy.
 Kiedyś pokazał efekty swoich starań koledze, który, jak się okazało, miał znajomego dziennikarza. Wizyty reporterów i notatki w prasie utwierdziły skrybę w przekonaniu, że zajmuje się czymś ciekawym. Wkrótce tomy i obrazy przestały się mieścić w skromnym mieszkaniu i Modrzejewski poszedł po pomoc do ratusza. Potraktowano go jak maniaka, ale był nieustępliwy.
 Na ścianach muzeum wiszą obrazy samouka, których inspiracją jest na poły lektura dzieł ulubionego pisarza, na poły transkrypcja snów samego malarza.
 - Wiele zdarzeń śni mi się wcześniej. Wtedy, podczas starań o lokum, co noc śniłem, że

latam nad miastem

z rozpostartymi ramionami i za każdym razem kończyło się tak, że szybowałem przez łukową bramę na niewielkie podwórze. Kiedy w końcu wskazano mi tę kamieniczkę, w której właśnie jesteśmy, i przyszedłem tu pierwszy raz, oniemiałem, bo wchodzi się tutaj właśnie przez "tę" bramę!
 Miejsce wciśnięte jest w wąski korytarz między domami starej dzielnicy i niełatwo tu trafić. Jednak ciekawscy przychodzą gromadnie - podczas minionej dekady prywatne muzeum literackie zwiedziło ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi z pięciu kontynentów i najbardziej egzotycznych krajów świata.
 Wśród urzędników i samorządowców, przynajmniej niektórych, Tadeusz Modrzejewski ma opinię oszołoma i grafomana.
 - Co wspólnego miał Władysław Reymont z Bielskiem albo Białą? - słychać retoryczne pytania. I odpowiedzi: - Ani tutaj nie był, ani nie pisał o regionie...
 Nie przeszkadza to jednak umieszczać fotografii Reymontowskiego muzeum w albumach, folderach i innych drukach promujących miasto.
 Niektórzy mieli Modrzejewskiego również za niezłej klasy cwaniaka, który chce się dorwać do samorządowej kasy. Szybko jednak uznano go za frajera, więc podejrzliwi umilkli.
 Kamienica dobry miała tylko numer na przyczepionej do muru tabliczce. Byłem tam wtedy, kilkanaście lat temu, i pamiętam dach niczym sito, zawalony strop, odarte z tynku ściany, zielsko przerastające podłogi oraz mikroskopijny ogródek, zasypany piramidą gruzu i śmieci. Pamiętam też pałętające się wszędzie gromady szczurów. Obrzydzenie brało, żeby tędy przejść, a co dopiero cokolwiek robić. Każdy by się zraził, ale nie Modrzejewski.
 Oszczędności z saksów już dawno się skończyły, a pensja w fabryce nie pozwalała na szaleństwa. Pan Tadeusz uprosił więc dyrektora swojego zakładu, by w szczytnym celu podstawił bezpłatnie ciężarówkę. Dyrektor dał wóz, bo myślał, że pojedzie raz, dwa, niech będzie i trzy. Modrzejewski tymczasem przyniósł ze swojej piwnicy łopatę i przez wiele dni prawie jej z ręki nie wypuszczał. Dzięki temu wywieziono z ruiny przy ul. Pankiewicza okrągłe...

170 wywrotek

szmelcu.
 Następnie miłośnik Reymonta zaczął uprawiać wszelkie możliwe zawody budowlane. Z początku pomagali koledzy, za co jest im wdzięczny. Każdy z nich jednak ma swoje zajęcia i rodzinę, którą trzeba utrzymać, a tu była robota na lata. Pół biedy, że za darmo, bo po koleżeńsku, ale inwestor nie miał nawet tyle grosza, żeby od czasu do czasu postawić piwo...
 Pan Tadeusz własnoręcznie więc murował, tynkował, lepikował dach, wykonywał roboty ciesielskie. Dziś tak samo dumny jest z kilkudziesięciu, własnoręcznie przepisanych i zilustrowanych dzieł Mistrza oraz innych polskich klasyków, jak z tego, że stworzył kamienicę na nowo.
 Nie widziałem Modrzejewskiego od ośmiu lat. Długie włosy jak dawniej spadają mu do połowy pleców, ale jest szczuplejszy o kilkanaście kilogramów i... ledwo chodzi. To z zimna. Budynek nie jest ogrzewany w żaden sposób i kiedy przymrozi, w środku temperatura spada poniżej zera. Nawilgłe mury długo trzymają szron od środka. Rekord zimna padł w prywatnym Muzeum Literackim im. Władysława Reymonta podczas ostrej zimy siedem lat temu. Wtedy przez trzy tygodnie w pomieszczeniach było minus 18 stopni.
 W muzeum nie ma telefonu, radia ani telewizora. Po pierwsze z powodu braku gotówki, po drugie dlatego, iż żadna aparatura nie wytrzymuje tutejszej wilgoci. Modrzejewski ostrzega, by z aparatem fotograficznym przebywać tu nie dłużej niż kilkanaście minut, bo potem każdy nadaje się tylko do wyrzucenia. Niedawno zepsuła się nawet... klepsydra na piętrze. Piasek przestał się sypać i już.
 - W domu bywam tylko raz w tygodniu, żeby zostawić ciuchy do prania i zjeść porządny obiad - wyjaśnia admirator Reymonta. - Nie mogę zostawić placówki bez nadzoru, bo w okolicy kręci się pełno mętów, a okna są nisko... Wejdzie taki, ukradnie coś, zepsuje albo podpali... Nie stać mnie na ochronę ani instalację alarmową.
 Modrzejewskiego na nic nie stać. Gdyby nie miał adresu zamieszkania, jako człowiek formalnie przestałby istnieć. Do lekarza iść nie może, gdyż nie ma ubezpieczenia. Nie płaci ZUS-u, więc nie będzie miał renty ani emerytury. Niegdyś, kiedy poświęcał się

bez reszty Reymontowi

sądził, że być może wolnych datków zwiedzających wystarczy na skromny żywot. Pomylił się, bo dzisiaj, jeśli nawet zjawi się wycieczka, rzadko kto położy na tacy choćby złotówkę.
 - Mógłby się pan w końcu wziąć do jakiejś uczciwej pracy - powiedziała mu urzędniczka w wydziale kultury bielskiego magistratu.
 Kilka tygodni temu Zakład Gospodarki Mieszkaniowej przysłał pismo, w którym, z powodu zaległości w płaceniu czynszu, nakazuje opróżnić kamienicę przy ul. Pankiewicza do 30 czerwca bieżącego roku. Z Tadeuszem Modrzejewskim rozmawiałem już w lipcu.
 - Nie mam czym wywieźć tych rzeczy i nie mam gdzie. A najgorsze jest to, że zawiedli mnie wszyscy, którzy obiecali pomoc.
 Oglądamy wnętrze muzeum. Gospodarz ledwo kuśtyka na sztywnych, owiniętych bandażami nogach. Tuż przy wejściu wisi jego obraz pod tytułem "Wyjście Agaty". _Smutny, jesienny pejzaż z przygarbioną sylwetką starowiny, która już nikomu nie jest potrzebna. W pierwszym pomieszczeniu z lewej stoją zielone, własnoręcznie wykonane meble malowane w kwiaty i przecięty, wydrążony pień drzewa, kryjący ilustrowaną, ręczną transkrypcję "_Starej baśni" _Józefa Ignacego Kraszewskiego. Pomieszczenia wypełnione są obrazami i rękopisami, między innymi również ksiąg Sienkiewicza.
 Piętro zaś to już wyłączne sanktuarium Władysława Reymonta. Jedną ze ścian zajmuje fresk przedstawiający wesele Boryny z Jagną. Po drugiej stronie zamontowano prześwietlony słońcem, jedyny na świecie witraż, przedstawiający twórcę "_Chłopów". _Gabloty z przepisanymi ręcznie książkami Mistrza obrazują wielkość jego dzieła. Tadeusz Modrzejewski przepisał i zilustrował 92 książki, a jest ich jeszcze tyle, że pracy wystarczy na wiele lat.
 We wnęce ulokował gospodarz _skryptorium
, czyli miejsce przepisywania ksiąg. Na ścianie wisi trzyczęściowe lustro, będące źródłem... światła. Skryba zapala trzy świece, potem odpowiednio ustawia zwierciadła i uzyskuje blask... sześciu świec. Robi tak z konieczności, żeby nie używać prądu, który co jakiś czas chcą mu odciąć, bo nie ma czym zapłacić.
 - Najgorzej jest, gdy przyjeżdżają ekipy telewizyjne. Pracują nieraz przez trzy dni i potrzebują tyle elektryczności, że aż mnie ciarki przechodzą, kiedy spojrzę na licznik.
 Modrzejewski odnotował, że stawał przed kamerami telewizji różnych państw 66 razy. Wycinków prasowych nie robi, bo nie stać go na gazety, ale te, które mu przysyłają, nie mieszczą się w teczkach. Nie ma chyba w Bielsku drugiej placówki kultury tak często prezentowanej w mediach różnych krajów.
 Ostatnio Modrzejewski mógł zapłacić elektrowni, bo dostał 200 kanadyjskich dolarów. Dał mu je

z własnej kieszeni

Kazimierz Chrapka, prezes Fundacji Władysława Reymonta w Kanadzie. Obiecał też większą, systematyczną pomoc i słowa nie dotrzymał.
 Rok 2000 był, decyzją Sejmu RP, składającego hołd pierwszemu w niepodległej Polsce laureatowi Nagrody Nobla, Rokiem Reymontowskim. Do skromnego, bielskiego muzeum przyjeżdżały tłumy ważnych ludzi. Wszyscy obiecywali krocie i nikt nie pomógł. Był też najważniejszy chłop Rzeczypospolitej, czyli Jarosław Kalinowski ze świtą - między innymi działaczami jeszcze jednej reymontowskiej fundacji, pod patronatem PSL. Obiecali zapłacić 3 tysiące zaległych należności. I nie zapłacili.
 Jeszcze raz się okazało, że fundacje nie są od dawania, ale brania - publicznych pieniędzy: na pensje aktywistów, telefony, sekretarki i samochody.
 Zdzisław Bylok się wstydzi, choć tego nie mówi. Nie za siebie, ale za prezesa Kalinowskiego, za fundację, za całe Polskie Stronnictwo Ludowe i jeszcze za miejski samorząd. Zdzisław Bylok to oficer nawigacyjny polskiej floty, właściciel hodowli pstrągów pod Bielskiem, miejski radny, a w dodatku wiceszef śląskiej, wojewódzkiej struktury PSL. Przyszedł akurat, kiedy byłem u pana Tadeusza.
 - Pożyczę pięćset złotych z własnej kieszeni, żeby jakoś opędzić najpilniejsze wydatki. I postaram się, żeby Stronnictwo spełniło obietnice.
 Rozmowa z bielskimi urzędnikami jest równie pozbawiona sensu, jak sytuacja, w której znalazł się Modrzejewski.
 Jerzy Pieszka, naczelnik Wydziału Kultury i Sztuki UM:
 - Uważam, że jest to problem prywatnej firmy pod nazwą: Muzeum Literackie im. Władysława Reymonta i Zakładu Gospodarki Komunalnej. Oczywiście, nie wyobrażam sobie, żeby placówka przestała istnieć.
 Wojciech Łozowski, dyrektor ZGM:
 - Są w mieście organa i instytucje powołane do promowania kultury, więc niech wesprą muzeum pana Modrzejewskiego. Mnie się u niego bardzo podoba, ale zakład nie jest powołany do sponsorowania czegokolwiek.
 Pod koniec ubiegłego roku zarząd miasta popisał się nadzwyczajną hojnością. Zdecydował otóż, że będzie co miesiąc przekazywał na utrzymanie reymontowskiej placówki sutą kwotę... 100 (słownie: stu złotych) polskich. Ta szczodrość jeszcze dziś wywołuje u Tadeusza Modrzejewskiego marzycielski nastrój.
 - Byłoby wspaniale, bo czynsz wynosi 108 złotych, więc te 8 złociszów miesięcznie udałoby mi się zdobyć...
 Cóż, skoro magistrat nie dał i nie daje ani złotówki...
 Przyglądając się tej historii człowiek ma wrażenie, jakby oglądał kabaret. Modrzejewski przecież razem ze swoim muzeum powinien być wzięty na utrzymanie miasta! Powinien dostać medal i pensję, która pozwoliłaby mu żyć jak człowiekowi. Dlaczego?
 Ano dlatego, że nikt nigdy po wojnie nie zrobił bielskiej kulturze większego prezentu niż ten grafoman, oszołom, nawiedzeniec, popapraniec czy jak go tam jeszcze w ratuszu nazywają. Modrzejewski podarował miejscowości, która nie wydała żadnej wielkiej postaci kultury, temu miastu notorycznie mylonemu w Warszawie z Białą Podlaską i Bielskiem Podlaskim, laureata Nagrody Nobla! I aż nie chce się wierzyć, że pod Szyndzielnią nikt tego nie potrafi ani docenić, ani wykorzystać w celach promocyjnych. Prowincjonalizm myślenia lokalnych decydentów jest porażający, gdyż nie pojmują, że likwidując placówkę, wyrzucają z Bielska-Białej Władysława Reymonta!
 Ale czegóż się spodziewać po mieście, którego prezydent deklarował chęć wsparcia zlotu ciemnogrodzian i osobistego poprowadzenia ich pochodu na grzbiecie konia? Trudno oprzeć się wrażeniu, że ta impreza byłaby najodpowiedniejszą wizytówką kulturalną Bielska-Białej...
Adam Molenda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski