Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bielska Wełna po raz trzeci

Redakcja
Przedsiębiorcy w Bielsku ustalili, że wspólnie zamówią w Australii surowiec. Wystarczy jeden statek, czyli milion dolarów z funduszu poręczeń.

AGATA PARUCH

AGATA PARUCH

Przedsiębiorcy w Bielsku ustalili, że wspólnie zamówią w Australii surowiec. Wystarczy jeden statek, czyli milion dolarów z funduszu poręczeń.

Premier Leszek Miller ratuje włókiennictwo w Łodzi, w Bielsku-Białej robią to samorządowcy. Podczas gdy niektórzy ironizują, że dziś nie ma już praktycznie czego ratować, bo firmy o uznanej w świecie marce dawno padły, inni oponują: - Przemysł włókienniczy istnieje, a nawet się rozwija, choć nie w tradycyjnych ośrodkach jak Łódź czy Bielsko. Jeśli tak, trzeba dać mu szansę.

   Dziś zamiast zapotrzebowania na solidne wełny, triumfują ciucholandy i Azjaci - denerwują się przedstawiciele przemysłu lekkiego w Polsce. - Ale elegancki, zamożny świat nadal ubiera się jak dawniej w dobre markowe rzeczy szyte z doskonałych tkanin.
   Bielsko już od XVIII w., gdy powstawały pierwsze manufaktury, kojarzono z sukiennictwem. W pierwszych latach ostatniego stulecia działało tu 65 fabryk, czternaście w położonej za rzeką Białej. Wszystkie zażarcie ze sobą konkurowały, a mimo to rosły fortuny ich właścicieli. Choć Łódź, rozsławiona przez Reymonta w "Ziemi obiecanej", była włókienniczą stolicą Polski, to właśnie z bielskich wełen najlepsi zachodnioeuropejscy krawcy szyli garnitury i klasyczne damskie kreacje.
   Jeszcze trzydzieści lat temu z krosien tutejszych firm schodziło rocznie prawie trzydzieści milionów metrów tkanin, na które zapotrzebowanie było nawet za oceanem, a zakłady zatrudniały 19 tys. osób. Dziś, gdy włókiennictwo w Bielsku ponoć się odradza, pracuje w branży niespełna 580 osób. Z produkcją trudno im się zmieścić nawet na rynkach lokalnych. "Przemysł włókienniczy w Bielsku-Białej, pomimo niekwestionowanego kryzysu, jaki obecnie przechodzi, rokuje szansę na polepszenie własnej kondycji. Przemawia za tym nie tylko tradycja gospodarcza i zawodowa miasta, ale przede wszystkim zasoby ludzkie reprezentowane przez wysokiej klasy specjalistów" - opracowanie, przygotowane przez Agencję Rozwoju Regionalnego, brzmi jednak aż nazbyt optymistycznie, skoro większość osób, kierujących niegdyś bielskim włókiennictwem, już dawno zmieniła branżę, przebywa na emeryturze lub zmarła.
   Obecnie po raz trzeci w ciągu ostatnich dziesięciu lat usiłuje się ratować podbeskidzkie włókiennictwo. I po raz trzeci pod tym samym hasłem: "Bielska Wełna". Dlatego żartuje się w tutejszym ratuszu: - Do trzech razy sztuka.

Kup pan u mnie

   Gdy na początku lat 90. zaczął padać w Polsce przemysł lekki, przyczyn doszukiwano się głównie w bankach. Wysoko oprocentowane kredyty powodowały bowiem nieopłacalność produkcji, dla której surowiec trzeba było przecież kupować z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Dziś, choć kredyty zdecydowanie staniały, nadal jest to wielki problem dla producentów tkanin. Opowiadają: - Zamawiamy statek z wełną w Australii, gdzie płaci się za towar od razu, bo nikt tam nie zaryzykuje wysłania na drugi koniec świata tak kosztownego ładunku. Do Polski płynie przez ładnych kilka miesięcy, a odsetki narastają. Zanim wyprodukowany materiał trafi do klienta, mija co najmniej pół roku. Takich zmartwień nie miały inne branże, choćby metalowa, która korzystała z polskiego surowca.
   Aby jak najszybciej pozbyć się długów, fabryki włókiennicze starały się błyskawicznie spieniężyć towar, wyrywały sobie zagranicznych klientów, a ci - jak wspominają byli dyrektorzy - skrzętnie z tego korzystali. Chodzili od zakładu do zakładu i targowali się: - Sprzedasz taniej, wezmę towar u ciebie, a nie u konkurenta.
   Dochodziło także do nieetycznych działań, gdy przedstawiciele graniczących niemalże przez płot fabryk oferowali odbiorcom tańsze materiały niż te, które kupowali oni dotychczas u sąsiada. Sprzedawało się wełny nawet ze znaczną stratą, byle pozostać na rynku. - Wszyscy dyrektorzy krytykowali tego typu działania, ale i tak dalej robili to samo, bo potrzebowali środków na bieżące potrzeby - wspomina Jan Solich, były szef jednej z najlepszych - dziś już też nieistniejącej - fabryki Weldoro, prezes Regionalnej Izby Handlu i Przemysłu.
   Ze znanych w świecie marek, m.in.: Bewelana, Krepol, Welux, Finex, Bielska Dzianina, Kentex, dziś ostała się - choć w znacznie okrojonej formie - tylko ta ostatnia. Małopolskiej firmie z siedzibą w Kętach (też utożsamianej z Bielską Wełną) dawano najmniejsze szanse, zwłaszcza gdy zakupili ją inwestorzy nie mający kompletnie żadnego doświadczenia w branży, bo produkujący oranżady i wodę mineralną.

Wariant francuski

   Za pierwszym razem podbeskidzkie włókiennictwo ratowali Francuzi. Zostały po nich zakurzone pudła z tonami makulatury, które po likwidacji urzędu wojewódzkiego w Bielsku-Białej powędrowały nie wiadomo dokąd. Do dziś ludzie z branży dziwią się, dlaczego program restrukturyzacyjny robili właśnie Francuzi, skoro włókiennictwo bielskie zawsze stanowiło dla nich groźną konkurencję, zwłaszcza na rynkach kanadyjskich. Agencja Rozwoju Regionalnego, która promowała wówczas przedsięwzięcie, uspokajała: - Mają doświadczenie i finansują program (kosztował około stu tysięcy dolarów), więc realizują go za pomocą własnych fachowców.
   Dlaczego Francuzom się nie udało? Teorii jest kilka. Ta spiskowa wygląda najmniej wiarygodnie. Mówi się raczej o braku środków na realizację programu, o skłóconych firmach, które nawet ze stratą dla własnych interesów - zamiast współdziałać - wyrywały sobie zagranicznych klientów, o strachu przed zwolnieniami grupowymi.
   To, co jednak wówczas zaproponowano, powtarza się i w dzisiejszych koncepcjach. Francuzi wymyśli holding, wspólnotę interesów ekonomicznych - jak sami to nazywali - dzięki której fabryki realizowałyby pewne zadania wspólnie, a więc taniej i skuteczniej niż dotychczas. Wspólnie zamówić miały surowiec - jeden wielki statek z Australii zamiast kilku mniejszych. Wspólnie prowadzić działania marketingowe. To pozwoliłoby - jak uważali pomysłodawcy - uniknąć wzajemnego podgryzania się, nieuczciwej konkurencji, a w rezulatcie zatrzymać w Bielsku wiele milionów dolarów.
   Holding, zarządzany przez spółkę o nazwie "Bielska Wełna", miał być wiarygodnym partnerem dla inwestorów zagranicznych, planowano nawet wprowadzić go na giełdę papierów wartościowych. Do tego jednak prowadziła daleka droga.
   Schody zaczęły się już w momencie szkolenia dyrektorów poszczególnych firm włókienniczych. Gdy mówiono im o wspólnym dla holdingu znaku firmowym, alarmowali: - A co z naszymi, dotychczasowymi znakami, to marki rozpoznawane w świecie, wielka tradycja...
   Gdy tłumaczono istotę nowej struktury, pytali: - Co będzie z nami, kto zasiądzie w spółce "Bielska Wełna" i będzie zarządzał wszystkimi przedsiębiorstwami?
   Do dziś mówi się, że to właśnie było największą psychologiczną słabością programu francuskiego. Nie przewidziano, jak wielki opór pojawi się ze strony dyrektorów fabryk, niepewnych swojego losu po przystąpieniu do holdingu. - Holding kojarzył się ze zjednoczeniem, które jeszcze w latach 80. wytyczało plany na przyszłość i powoływało władze w poszczególnych zakładach - tłumaczą się byli dyrektorzy. Enigmatycznie mówiono też o pieniądzach na stworzenie "Bielskiej Wełny". Był to czas prywatyzacji, więc stopniowo każda z podbeskidzkich firm - zamiast myśleć o wspólnocie interesów - zaczęła szukać dla siebie własnej drogi ratunku: wchodziły do Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, przekształcały się w spółki skarbu państwa lub prywatyzowały.

Wariant polski

   Bielski prezydent Bogdan Traczyk, wcześniej szef spółki komunalnej Aqua, poznał - jak mówi - problemy branży włókienniczej, bo każda z fabryk zalegała m.in. z opłatami za wodę. Z każdym więc z dyrektorów toczył niegdyś długie dyskusje na temat spłaty zobowiązań. - Należało znacznie wcześniej ogłaszać upadłość firm włókienniczych, a nie sztucznie utrzymywać je przy życiu, rozpaczliwie broniąc miejsc pracy - mówi teraz prezydent. - Likwidować najgorsze, łączyć najlepsze.
   Pod koniec lat 90., gdy większość zakładów włókienniczych albo upadała, albo już upadła, grzebiąc znaki firmowe, tak zażarcie kiedyś bronione, bielscy samorządowcy zaproponowali "Bielską Wełnę Bis". - Chcieliśmy skoncentrować to, co zostało z bielskiego przemysłu wełniarskiego, w jednym z zakładów i solidnie doposażyć go w najnowsze urządzenia. Chodziło nam o to, by nie było w tej branży nieuczciwej konkurencji, ale wspólne działanie. W nasz program planowała wejść też andrychowska firma Andropol - wspomina Bogdan Traczyk.
   - Wybraliśmy Finex, gdzie urzędował już syndyk. Chcieliśmy kupić od niego zakład za 4 miliony złotych, ale nie przyjął wówczas naszej oferty, unieważnił przetarg. A teraz sprzedał to samo za milion firmom, które z włókiennictwem nic wspólnego nie mają - z goryczą dodaje prezydent. - Ale zbuntowały się też związki zawodowe, to dlatego Uniwersal - właściciel jednej z fabryk - wycofał się z rozmów. Idea upadła.

Wariant Millera

   W 2000 r. rząd ogłosił strategię dla przemysłu lekkiego. Wielostronicowy dokument z pięcioletnim planem działań zamieszczono na internetowej stronie Ministerstwa Gospodarki.
   W tym roku premier Miller zabrał się - przy ogromnym szumie medialnym - za ratowanie włókiennictwa w rodzinnej Łodzi. To samo postanowili zrobić w Bielsku radni SLD, ale z propozycją utworzenia Fundacji "Bielska Wełna" ubiegli ich członkowie prawicowego zarządu miasta. Przedstawiciele ZChN z bielskiego ratusza poszli jeszcze dalej: zaproponowali, by zwrócić się z apelem do Leszka Millera, by pomógł "opracować i wdrożyć program restrukturyzacji bielskiego przemysłu włókienniczego".
   Wygląda na to, że tuż przed wyborami samorządowymi szczątki przemysłu włókienniczego ratować chcą - co zdarza się w tak podzielonej Radzie Miejskiej niezwykle rzadko - wszyscy. W tym celu na jednej z sesji przez kilka godzin wygłaszano referaty o chlubnej historii podbeskidzkiego sukiennictwa, rozpoczynając od XVIII w., by optymistycznie swierdzić, że jeszcze nie wszystko stracone.
   - Pomysł pojawił się znacznie wcześniej - argumentuje prezydent Bielska. - Rozmawialiśmy z przedsiębiorcami, którzy wciąż skarżą się na brak środków na zakup surowców. Australijski dostawca wełny jest obecnie nawet gotów poczekać na zapłatę, ale oczekuje poręczeń. Banki nie zgadzają się na to, bo ładunek jednego statku to milion dolarów. Postanowiliśmy więc, że miasto poręczy przedsiębiorcom.

Hojność hipermarketów

   Na konto uruchomionego teraz Bielskiego Funduszu Poręczeń Kredytowych wpłynęły cztery miliony złotych. Skąd? - Od hipermarketów - wyznaje Bogdan Traczyk. - Przekazywały miastu różne kwoty jako darowizny: od 500 tys. do 1,5 mln zł. Po dokapitalizowaniu fundusz wyniesie siedem milionów.
   Hojność hipermarketów, których wizerunek został ostatnio mocno nadszarpnięty (m.in. w związku z nagłośnionym raportem NIK, który zarzucił władzom miasta niegospodarność przy zamianie gruntów pod budowę jednego z hipermarketów), zaskoczyła wielu bielszczan. Radny Piotr Ryszka podczas sesji wprost zapytał, dlaczego hipermarkety poczuwają się do obowiązku "pewnego wynagrodzenia w postaci Funduszu Poręczeń Kredytowych". Sprawa pozostała bez komentarza.
   - To musi się udać - wierzy prezydent Traczyk. - Nasz fundusz służył będzie nie tylko branży wełniarskiej, ale każdej innej, po prostu będzie wspomagał bielskie produkty. Utworzony teraz fundusz najlepiej świadczy o tym, że nie rzuciliśmy przedwyborczego sloganu, ale podjęliśmy realne działania. Już wkrótce przystąpimy też do rejestracji Fundacji "Bielska Wełna", której przekażemy kilka miejskich nieruchomości.
   Bielskie włókiennictwo zatrudnia teraz niecałe 600 osób - to zaledwie 3,5 proc. zatrudnienia w tej branży w latach 70. Choć większość byłych państwowych zakładów, znanych w świecie, upadła, w ich miejscu pojawiły się małe i średnie firmy. Przedsiębiorcy w Bielsku ustalili teraz, że wspólnie zamówią w Australii surowiec. Wystarczy jeden statek, czyli milion dolarów z funduszu poręczeń. To pozwoli im ruszyć z miejsca. Pieniądze po oddaniu będą służyć innym.
   - Przemysł włókienniczy istnieje w Polsce, a nawet się rozwija - utrzymuje profesor Stefan Brzeziński. Według Głównego Urzędu Statystycznego w ciągu ostatnich pięciu lat o 45 proc. wzrosła wartość sprzedaży w branży włókienniczej i odzieżowej. To jest - zdaniem bielskich samorządowców - wystarczający powód, by jednak inwestować w przemysł lekki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: RPP zdecydowała ws. stóp procentowych? Kiedy obniżka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski